Władimir Zografski od lat uważany był za wielce utalentowanego skoczka. Zresztą w 2011 roku został mistrzem świata juniorów. Niestety jego kariera nie rozwinęła się tak, jak można było przypuszczać. W ubiegłym roku Zografski zdecydował się na nawiązanie współpracy z trenerem Grzegorzem Sobczykiem, z którym akurat Polski Związek Narciarski nie przedłużył umowy. To, jak się okazało, był strzał w "10". Polski trener triumfuje w Letnim Grand Prix. "Potrzebna była mi taka zmiana" Skoki narciarskie. Władimir Zografski: mam nadzieję, że zainteresuję Bułgarię skokami Tomasz Kalemba, Interia Sport: Moment kiedy zdecydował się pan pracować z Grzegorzem Sobczykiem, był najlepszą decyzją w pana sportowym życiu? Władimir Zografski: - Na to wygląda. Zresztą widać, jakie osiągam wyniki w tym sezonie. To lato było dla mnie naprawdę bardzo udane. Jest o wiele lepiej niż w poprzednich latach. Nie jest pan chyba bardzo zaskoczony, bo już w ubiegłym roku zdarzały się panu dobre skoki? - Poprzednie lato rzeczywiście też było udane, ale zima nie wyszła już tak dobrze. Nie znaliśmy się jeszcze tak dobrze z Grześkiem i mieliśmy pewne problemy. Potrzeba było czasu, by to wszystko się dotarło. I jak widać, kiedy poznał mnie nieco lepiej, od razu inaczej zaczęło to wyglądać. Teraz wszystko działa naprawdę bardzo dobrze. Wiedziałem, że skaczę dobrze, ale przed rozpoczęciem Letniego Grand Prix nie sądziliśmy, że będę w stanie walczyć o końcowy triumf. W latach 80. do światowej czołówki doskakiwał Władimir Brejczew, ale to pan odnosi największe sukcesy dla Bułgarii w skokach narciarskich. Wygrał pan Letnie Grand Prix, jako pierwszy Bułgar w historii, a jednak w Klingenthal nie było żadnego dziennikarza z tego kraju. Nie ma zainteresowania skokami w Bułgarii? - Na pewno nie ma takiego zainteresowania, z jakim spotykam się w Polsce. Poza mną nikt nie skacze w Pucharze Świata. Nie mamy też skoczni. I choćby z tego powodu jest małe zainteresowanie skokami w Bułgarii. Mam jednak nadzieję, że jak zimą zacznę osiągać dobre wyniki, to się to zmieni i zainteresuję Bułgarię skokami. Mamy jednak w federacji sponsorów, którzy nie boją się inwestować, za co chciałbym podziękować. Sam nie mam własnego sponsora. Był pan mistrzem świata juniorów w 2011, a teraz odniósł pan życiowy sukces, choć nie zimą. - To rzeczywiście sezon życia, jak do tej pory. Odniosłem trzy zwycięstwa w zawodach Letniego Grand Prix i triumfowałem w całym cyklu. Wyniki mówią same za siebie. Denerwował się pan przed ostatnim konkursem w Klingenthal, bo jednak miał pan niewielką przewagą w klasyfikacji generalnej nad Gregorem Deschwandenem? - Nerwy były, ale po Hinzenbach. Tam miałem upadek w kwalifikacjach do pierwszego konkursu i odpadłem. To oznaczało, że miałem właściwie jeden konkurs mniej od Gregora, a przecież wszyscy wiedzieliśmy, że on skacze bardzo dobrze. W to lato w ogóle nie popełniał błędów. I właśnie po tym upadku pojawił się stres. Uda się utrzymać wysoką dyspozycję do zimy? - Mam nadzieję, choć mamy jeszcze kilka rzeczy do poprawy. Ma pan żonę z Polski i to właśnie dzięki niej tak dobrze zaczął mówić w naszym języku? - Umiałem kilka słów po polsku, ale tak naprawdę bardzo rozwinąłem się przy trenerach, którzy bardzo mi pomogli. Rok temu zdecydowaliśmy, że zaczniemy robić treningi w języku polskim. I to dzięki temu tak się nauczyłem. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Polska bez dodatkowego miejsca w Pucharze Świata w skokach