Jeśli ktoś myślał, że przyjście Jiroutka podziała na zawodników spoza kadry A niczym czarodziejska różdżka, to srogo się zawiódł. Czech wziął tę robotę zdając sobie sprawę z ogromu pracy, jaka jest do wykonania. Zeszła zima naocznie pokazała, że gdyby nie daj Boże nagle loty obniżyła cała trójka naszych gwiazd, którzy od lat stanowią o sile reprezentacji, to polskie skoki w jednej chwili znalazłyby się w drugiej lidze w zawodach Pucharu Świata. "Kadra wyprutych weteranów". Trener Polaków David Jiroutek nazywa rzeczy wprost Tamte wyniki sprawiły, że ze swoją posadą pożegnał się Maciej Maciusiak, a Thomas Thurnbichler wraz z Polskim Związkiem Narciarskim, na czele z Adamem Małyszem, namówił do pracy z naszym zapleczem byłego czeskiego skoczka. Za Jiroutkiem przemawiały sukcesy, zwłaszcza te odnoszone w ostatnim czasie z Włochami, gdzie popularność i warunki wokół tego sportu nawet nie zbliżają się do tych w naszym kraju, bo skoki narciarskie od ery Adama Małysza wciąż cieszą się wielką, choć już nie tak gigantyczną popularnością. Gdyby jednak była pokusa, aby już zaczął rozliczać 50-latka z ostatnich miesięcy pracy z "Biało-Czerwonymi", w pełnej koordynacji z austriackim szkoleniowcem, warto wczytać się w słowa, które wypowiedział w rozmowie z serwisem sport.pl. Okazuje się bowiem, że już początek obcowania z najlepszymi juniorami w Polsce, mocno skonfundował fachowca zza naszej południowej granicy. Mało tego, Jiroutek zwraca uwagę, że w niesłychanym stanie zastał naszych zawodników również pod względem fizycznym. To dlatego miał śmiałość powiedzieć, że poczuł się tak, jakby trafił do "kadry wyprutych weteranów". W dalszej części tego wątku nakreślił konkretne problemy, z którymi borykali się jego młodzi podopieczni. - Przeciążone kolana, plecy, z którymi nie można przesadzać i wiele innych urazów, także takich, które ciągle wracają. A to wszystko u młodych zawodników. Jak pracowałem w Czechach z Jakubem Jandą, Romanem Koudelką, Borkiem Sedlakiem czy Lukasem Hlavą, to wiedziałem, że kontuzje i walka z nimi są normą, bo to zestaw starszych, doświadczonych skoczków, którzy mają za sobą lata skakania. A i tak tych wszystkich kontuzji było niewiele, na pewno nie tyle co w polskiej kadrze B - te słowa Czecha brzmią jak dość ciężki zarzut pod adresem osób, które na przestrzeni lat prowadzili zawodników i - jak można wyczytać - aplikowali im zbyt duże obciążenia. Jan Habdas wskazany przez trenera. Gorzkie słowa, ale potencjał jest wielki W ubiegłym sezonie bodaj największym objawienie rodzimych skoków narciarskich stał się Jan Habdas, obecny 19-latek z klubu LKS Klimczok Bystra. W styczniu tego roku zdobył na skoczni w Zakopanem swoje pierwsze punkty w zawodach Pucharu Świata, zajmując w konkursie indywidualnym 21. miejsce. Niestety nie sposób powiedzieć, że od tego czasu rozwój nastolatka przebiega miarowo. Co więcej, to właśnie tego podopiecznego wskazał z imienia i nazwiska Jiroutek, gdy został zapytany o to, z kim ma jeszcze najwięcej pracy, komu najwięcej brakuje. "Powiedziałem: nigdy więcej". Słowa Małysza trafiły w pustkę. Klamka właśnie zapadła - Janowi Habdasowi. Dla wszystkich to wielki talent, chłopak, który ma ogromną siłę. Ale siła w skokach to nie wszystko. To bardziej mozaika: koordynacja, waga, odpowiednie pchanie na progu, umiejętności w powietrzu, odwaga, walka z własnymi problemami i tymi, które się pojawiają, a do tego nie tylko przekładanie formy z treningu na zawody, ale także napędzanie się, żeby w konkursie skakać jeszcze lepiej. Habdas ma siłę, jednak tylko jeden element. Musi ją nadal odpowiednio wykorzystywać, ale do tego zrzucić kilogramy, być bardziej mobilny. Ma wiele do zniwelowania, jemu brakuje najwięcej. Ale to powód do dalszej pracy, a nie tego, żeby tracić motywację - zaapelował czeski opiekun kadry B.