- To będzie mój debiut w USA. Ze sportowego punktu widzenia nie będzie to dla mnie łatwy weekend, ale jeżeli chodzi o atmosferę, to na pewno będzie fajnie - mówił Kamil Stoch przed swoimi pierwszymi w karierze zawodami w Stanach Zjednoczonych. Lake Placid wróciło do kalendarza już rok temu (po 33 latach przerwy), a poprzednia rywalizacja w tym kraju miała miejsce w sezonie 2003/04 za sprawą Salt Lake City, ale 20 lat temu dopiero wchodził do Pucharu Świata, a w zeszłym sezonie ominął zmagania w stanie Nowy Jork z powodu decyzji sztabu szkoleniowego. Miał wtedy słabą formę i został w Europie, by potrenować przed mistrzostwami świata w Planicy. Sobotni konkurs indywidualny potwierdziły jego obawy. Nie wszedł do rundy finałowej, zatrzymał się na 41. pozycji. - Kończyć zmagania na pierwszej serii to dla mnie dramat. Jak skaczę tak, jak skaczę, to chcę po prostu cieszyć się z tego, że tu jestem, że miałem okazję wystartować przed Polonią, poznać nowy obiekt - zaznaczył. Kamil Stoch po weekendzie w Lake Placid: "Dalej jest kiepsko" W niedzielę było nieco lepiej. Udało mu się uzyskać awans do finału, zawody zakończył na 24. pozycji. W dalszym ciągu nie mógł być jednak zachwycony swoją postawą sportową, co podkreślił przed kamerami TVN. - Powiem szczerze, że jeśli chodzi o wyniki sportowe, to dalej jest kiepsko, to nie był amerykański sen, ale z drugiej strony atmosfera była bardzo pozytywna, fajnie było spotkać się z Polonią i zaczerpnąć od niej dobrej energii - powiedział w rozmowie z Krzysztofem Skórzyńskim. - Spodziewałem się przyjścia kibiców, w tamtym roku było ich jeszcze więcej, ale i tak jest przyjemnie, pozytywnie - zauważył. Polacy tak jak dwanaście miesięcy temu byli dominującą nacją wśród zgromadzonych pod obiektem widzów. Teraz przed skoczkami weekend w Sapporo. Stoch pozostaje w kadrze - wypada z niej Paweł Wąsek, w którego miejsce wchodzi Klemens Murańka.