Alexander Stoeckl został zatrudniony w ubiegłym roku przez Polski Związek Narciarski. Zabiegał o to sam Adam Małysz. Austriak dołączył do PZN już w trakcie przygotowań do nowego sezonu. Miał odpowiadać za budowę systemu w Polsce, a także koordynację działań w skokach narciarskich i kombinacji norweskiej. Nie przebywał w naszym kraju. Mieszkał w Norwegii, ale pojawiał się w Polsce od czasu do czasu. Bywał też na zawodach i treningach kadry. Chaos w polskich skokach. Rezygnacja dyrektora. Ludzie z PZN nie chcą komentować Adam Małysz wywołał burzę Stoeckl miał być też wsparciem dla Thomasa Thurnbichlera, trenera kadry polskich skoczków. Niestety wyniki przedstawicieli tej dyscypliny pozostawiają w tym sezonie wiele do życzenia. Właściwie nie zawodzi tylko Paweł Wąsek. Cała reszta ma kłopoty. Do tego kompletnie nie pokazuje się nasza młodzież. To wszystko powodowało frustrację i napięcia. Wszyscy włącznie z Małyszem oczekiwali efektów już przed mistrzostwami świata w Trondheim. Tyle że tych nie było, a sztab i Stoeckl uspokajali, mówiąc, że na to wszystko potrzeba czasu. - Powiem szczerze, że trochę taki jestem zawiedziony, myślałem, że więcej od Alexa uzyskamy. Oczywiście, bardzo dużo zrobił i robi dalej, ale wydaje mi się, że w pewnych momentach cały czas tylko uspokaja, że będzie dobrze, że trzeba dać czas, itd. Wiem, że tego czasu nie ma" - powiedział kilka nie temu Małysz w programie "Trzecia Seria" w TVP Sport. - Chcieliśmy, żeby Stoeckl był przywódcą całych skoków. Ale czujemy, że trochę za bardzo stał się teamem. Brakuje trochę dystansu. Widzieliśmy, jak Słoweńcy potrafili walczyć o swoje na lotach i w Willingen po dyskwalifikacji Zajca. A u nas Alexa nie widać, a po to Thomas go chciał, aby walczył o nasz team - dodał. I rozpętał burzę. Od razu temat podchwyciły norweskie media. Wypowiedziami Małysza zaskoczony był sam Stoeckl, który twierdził, że nigdy wprost nie usłyszał takich uwag. Alexander Stoeckl nie mógł się skontaktować z prezesem PZN Tymczasem Stoeckl próbował się skontaktować z prezesem PZN. Ten nie odbierał telefonów. Nie odpisywał też na wiadomości. Okazało się, że Małysz miał problemy techniczne ze swoim telefonem. Zresztą Interia Sport przekonała się o tym na własnej skórze. Kilku dziennikarzy także. Kontakt z Małyszem był, ale drogą okrężną. Przez inne osoby. O tym Austriak mógł nie wiedzieć. Stoeckl miał żal o to, że nie doszło do rozmowy, choć o nią zabiegał. W związku z tym postanowił zrezygnować z pracy w PZN. To wielki cios w wizerunek związku, ale też w samego Małysza. Cały świat już rozpisuje się o tym, do czego doszło w Polsce. Apoloniusz Tajner: poczuł się niekomfortowo i zrezygnował honorowo - Thurnbichler nie miał z kim konsultować ważnych decyzji, które trzeba było podejmować na bieżąco. Potrzebował mieć kogoś zaufanego. Jest młody, dlatego bardzo przydało mu się doświadczony Stoeckl. On jednak dołączył do sztabu późną jesienią. Nie było go zatem w kluczowym okresie przygotowań. Trudno zatem było oczekiwać od niego cudów - powiedział Apoloniusz Tajner, były prezes PZN, w rozmowie z Interia Sport. - Z drugiej strony Stoeckl mógł się poczuć urażony opiniami Adama, chociaż one nie były ostre. Ma swoją renomę i dumę, a do tego wcale nie musi pracować w Polsce, bo rodzinę ma w Norwegii. Na pewno chciał jednak jak najlepiej. Na tyle, na ile mógł. Dlatego nie poczuwał się - i słusznie zresztą - do odpowiedzialności za zastaną sytuację, bo nie brał w tym udziału od początku. Zresztą wszystko przedstawił w bardzo inteligenty sposób - dodał. Nie ma co ukrywać, że w tym całym kryzysie, jaki dotknął polskie skoki, taki chaos i to w dodatku tuż przed mistrzostwami świata nie jest wcale potrzebny.