17-letni wiślanin Tomasz Pilch przebojem wdarł się do zawodów rangi Pucharu Kontynentalnego w skokach narciarskich. Siostrzeniec Adama Małysza wygrał sobotni konkurs w kanadyjskim Whistler, a w niedzielę zajął siódme miejsce. Tym samym zawodnik WSS Wisła, po dwóch konkursach PK, jest liderem klasyfikacji generalnej. Polak z dorobkiem 136 punktów wyprzedza byłego mistrza świata juniorów, 29-letniego Niemca Andreasa Wanka o cztery punkty. Kolejnym rodakiem w "generalce" z mizernym dorobkiem 18 pkt jest Klemens Murańka (22. miejsce). Za młodym skoczkiem dopiero cztery starty w zawodach tej rangi. W poprzednim sezonie w Zakopanem dwukrotnie kończył rywalizację na pierwszej serii. Czy nastoletni Pilch pójdzie w ślady "Orła z Wisły" i, tak jak wujek, zaliczy debiut w Pucharze Świata podczas prestiżowego 66. Turnieju Czterech Skoczni? Pierwszy konkurs odbędzie się 30 grudnia na obiekcie Schattenbergschanze w Oberstdorfie. Artur Gac, Interia: Objawił nam się wielki talent w skokach narciarskich w osobie Tomasza Pilcha, czy z wszelkimi "ochami" i "achami" byłby pan ostrożny? Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: - Z zachwytami oczywiście można się wstrzymać, natomiast generalnie jak ktoś w tym wieku już osiąga takie rezultaty, to mamy do czynienia z wybuchem talentu. To zjawisko zawsze obserwujemy u chłopców między 16-18 rokiem życia. Zawodnicy w tym wieku powoli zbliżają się do zakończenia rozwoju biologicznego. Wtedy ich oszczędzamy, a więcej pracuje się nad techniką i utrzymaniem talentu, bez mocnej "obróbki fizycznej", czyli ciężkiego treningu. To zaburzyłoby wzrost biologiczny. Tomek zbliża się do momentu, gdy przestanie rosnąć i osiągnie właściwe dla siebie wymiary ciała. Dopiero wtedy zawodnik jest poddawany mocniejszemu treningowi motorycznemu i fizycznemu, który na ogół troszkę go przygniata. Są wyjątki, takie jak Andreas Goldberger, Janne Ahonen, Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer, którzy rozbłyśli już w młodym wieku i od razu pozostali w czołówce światowej. Prawidłowość jest inna? - Tak, bowiem dotyczy absolutnej większości. W klasycznym modelu, do talentu i techniki, z czasem dobudowuje się oprawę fizyczną. To wiąże się z przejściowo słabszymi rezultatami, co dotyczyło m.in. samego Adama Małysza. Dopiero po 20. roku życia zmienia się specyfika treningu i wtedy zawodnik staje się pełnowartościowy na kolejne lata. Swojego talentu Tomek już nie zgubi, zwłaszcza że jego proporcje ciała już są niemal właściwe. Dzięki temu będzie gotowy na kolejne lata. Można zakładać, że to zawodnik na przyszłość, aby włączyć się do grupy najlepszych. Nie zapominajmy też o takiej grupie zawodników, również z naszego podwórka, którzy po wejściu w dorosłość najzwyczajniej w świecie przepadli. Talent i technika nie wystarczyły. W przypadku Pilcha nie dopuszcza pan pesymistycznego scenariusza? - Raczej nie. W ten kazus, o którym pan wspomniał, wchodzą też inne elementy, takie jak przemiana osobowościowa z chłopca w mężczyznę oraz sprawy bytowe, które zaburzają cały cykl treningowy. Sami się z tym borykamy i to jest realny problem. Gdy zawodnicy kończą szkołę średnią około 18. roku życia, to wchodzą w ciężki okres, bo na najlepszą formę muszą poczekać z reguły do 22-24 lat. Wówczas nie są na tyle dobrzy, by mieć zabezpieczenie finansowe, a już są pełnoletni i dojrzali, mają dziewczyny, a niektórzy się żenią. Gdy w dodatku pochodzą z biednego domu, to sami muszą zacząć zasilać budżet, a nie wyciągać pieniądze. W takich realiach niektórym spada motywacja, a my nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć im przyzwoitych środków na normalne życie, powiedzmy w kwocie 2 tysięcy złotych. Widziałby pan Pilcha w składzie reprezentacji Polski na Turniej Czterech Skoczni? - Za nim pojedynczy, bardzo udany start, ale wiem, że jeśli zawodnikowi dobrze zaczyna się skakać, to warto wykorzystać ten moment. Tak było z Domenem Prevcem w ubiegłym sezonie. Słoweniec jak zaczął wygrywać, tak w grudniu przychodziło mu to samo, tymczasem sezon kończył tak, że w ogóle nie wchodził do "50" i został wycofany z drużyny. To prawa młodości. Dlatego, jeśli Tomek jest w formie i trenerzy ocenią, że w tej chwili, wraz z wybuchem formy, wszystko mu wychodzi, to ja wziąłbym go na turniej. Oczywiście pod warunkiem, że wywalczy dodatkową kwotę startową i potwierdzi, na przykład w Ruce, że rzeczywiście prezentuje odpowiedni poziom. Wcześniej już był obserwowany? - Oczywiście, od pewnego czasu. Wiemy, że to bardzo zdolny zawodnik i nadal będziemy się mu przyglądać, a także dbać, by z czymś go nie "przycisnąć". Raczej wykorzystać ten okres, na jaki wystarczy mu wybuch talentu. Małysz też błyszczał najpierw przez półtora roku, później chciał kończyć karierę, ale przetrwał ten okres i wskoczył na kosmiczny poziom. Nie ma tutaj reguł, ale mamy dość doświadczenia, by zadbać o takiego chłopaka i go nie przeciążyć. Przy tym wszystkim jest jeszcze jego wujek, czyli sam Adam, który zna go od dziecka. Wierzę, że ta grupa ludzi, która jest obok niego, na pewno go nie zmarnuje. Teraz zobaczymy, na ile Tomkowi wystarczy wybuchu talentu. A może jedynie skocznia w Whistler okolicznościowo mu spasowała? Analogia z wujkiem Małyszem jest jeszcze jedna. Swój debiut w Pucharze Świata "Orzeł z Wisły" też zaliczył podczas Turnieju Czterech Skoczni. Wówczas pan był wiceprezes związku ds. sportowych. - A trenerem był wtedy Pavel Mikeska i pamiętam, że przysługiwał nam start jednego zawodnika, finansowany przez organizatora, co należało się Wojciechowi Skupniowi z racji wyników poprzedniego sezonu. Mikeska jednak uparł się, że lepszy będzie Małysz i chciał go zabrać, choćby miał zapłacić z własnej kieszeni. Wówczas zebraliśmy 800 marek, składając się w osiem osób po 100 marek, wręczając je do ręki Mikesce, mówiąc: zabierz Małysza. Małysz miał wtedy 17 lat, czyli tyle samo, co obecnie jego siostrzeniec Pilch. - Dokładnie... Pamiętam, że tamten konkurs odbył się w Innsbrucku, a Adam zajął 17. miejsce. Wyjaśnijmy czytelnikom, że Pilch powiększy tzw. kwotę startową na konkursy Pucharu Świata z sześciu do ośmiu zawodników, jeśli do czasu TCS utrzyma miejsce w najlepszej "trójce" Pucharu Kontynentalnego. - Tak jest, z tym że może być na przykład czwarty, gdyby wyżej uplasowało się dwóch Austriaków. Ta sytuacja analogicznie tyczy się innych nacji, bo chodzi o to, by trójkę utworzyli przedstawiciele różnych państw. I wtedy, jeśli utrzyma poziom, to nie wiem, czy trener Stefan Horngacher razem z Małyszem nie zdecydują, by pojechał na turniej. Impreza go nie przygniecie, bo jak się dobrze skacze, to wszystko wychodzi z automatu. Zresztą na logikę, jeśli Pilch wywalczy dodatkowe miejsce, to dlaczego ktoś inny miałby zostać włączony do kadry? 17-latek niech dostanie szansę. - Patrzę na to dokładnie tak samo, ale decyzję podejmą trenerzy, razem z Małyszem. Może wezmą pod uwagę inne okoliczności? Ja natomiast nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby puścić do boju chłopaka, który nagle "wybuchł" i wciąż może czarować. Jednego ziomka, któremu wróżono wielką karierę, Małysz już miał w osobie Aleksandra Zniszczoła, ale jego potencjał nadal nie eksplodował. Może drugi przedstawiciel młodego pokolenia rodziny pójdzie w ślady "Orła z Wisły"? - Może tak być, ale ja nie skreślałbym Zniszczoła. To 23-latek, w tym wieku sam Małysz rozpoczął wielką karierę. Olek to autentyczny talent, z tym że na jego formę mogą mieć wpływ sprawy osobiste, takie jak niedawny ślub. Tak samo było z Małyszem i też analizowałem, dlaczego nagle zaliczył znaczący regres. Wtedy, w jednym czasie, nałożyły się na siebie małżeństwo, oczekiwanie na dziecko i brak finansów. Gdy problemy się skończyły, co zbiegło się ze zmianą sztabu i metod treningowych, wszystko ruszyło. Skoczek musi mieć wolną głowę, niezaprzątniętą problemami, aby uwolnić cały swój potencjał. Dlatego Zniszczoła nie warto skreślać. Rozmawiał Artur Gac