Artur Gac, Interia.pl: Kolejny cel, nakreślony przez trenera polskiej kadry Stefana Horngachera, udało się zrealizować i nasi zawodnicy nadspodziewanie dobrze rozpoczęli poolimpijski sezon, od początku walcząc o zwycięstwa i będąc w ścisłej czołówce klasyfikacji generalnej. Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. - Oczywiście, a utrzymanie tej dyspozycji jest efektem kontynuacji programu szkoleniowego, realizowanego od razu po zakończeniu poprzedniego sezonu. Horngacher właściwie nie musiał się tego obawiać, ponieważ po rocznej współpracy z doktorem Haraldem Pernitschem trening tak został ułożony, że zawodnicy w ani jednym momencie nie wykazywali oznak przemęczenia, czy przetrenowania. Cała sztuka polegała na tym, by wcześnie można było zacząć przygotowania, choć na sto procent nie było możliwości wiedzieć, czy coś się nie załamie, a brak przerwy nie spowoduje braku regeneracji u zawodników. Jednak wszystko zostało ładnie ułożone, przy pełnej kontroli procesu, zwłaszcza przed najbardziej obciążającymi treningami, dlatego Horngacher postanowił się zdecydować. Celem było przełożenie poziomu z zimy na okres letni, a później jesienią jeszcze go podwyższyć. W tym momencie to się udaje, bo właściwie cała grupa prezentuje się dobrze. Plan szkoleniowy trenera Horngachera wypalił, ale bez wątpienia był koncepcją eksperymentalną, której dotąd chyba nikt inny nie próbował zastosować. - Nie jestem pewny, ale chyba tak. Widać, jak są ułożone programy szkoleniowe, szczególnie obserwowanych przez nas Austriaków, Norwegów i Niemców, gdzie stosowane są przerwy, po których zawodnicy jednym cyklem przygotowawczym z lata dochodzą do poziomu w zimie. Zresztą to widać teraz na skoczni, że niektórzy zawodnicy powoli się rozkręcają, wchodząc na wyższy poziom. Dotąd tak samo było z naszymi, że początkowo prezentowali się słabiej, a później wchodzili na coraz wyższy pułap. Z kolei teraz rozpoczęli z wyższego "c" i wygląda na to, że dalej się rozkręcają. Dyrektor w PZN Adam Małysz, z którym na ten temat rozmawiałem, szczerze przyznał, że gdy po raz pierwszy usłyszał o rozpoczęciu przygotowań niemal równo z zakończeniem poprzedniego sezonu, to początkowo był w lekkim szoku. A pan? - Ja nie, dlatego że z jednej strony mam zaufanie do Horngachera, a z drugiej strony wiedziałem, bo to przecież już bardzo doświadczony szkoleniowiec, że zaplanuje to tak, by nie przemęczyć zawodników. W końcu przerwa w sporcie u zawodników wysoko kwalifikowanych jest stosowana po to, by nie przesadzić z obciążeniami treningowymi. To nadal jest wskazane w konkurencjach wytrzymałościowych, zaś w konkurencjach szybkościowo-siłowych można eksperymentować i tu właśnie takie novum zastosował nasz szkoleniowiec. W dodatku, gdy zobaczyłem w praktyce pierwszy miesiąc treningów, pod kierunkiem asystentów Horngachera, to zorientowałem się, że przeprowadzane co drugi dzień zajęcia stricte siłowe nie są bardzo obciążające. Choć mówiło się, że zawodnicy nie mieli przerwy, to w praktyce trening miał formę podbudowującą, a nie właściwą, co pozwalało im też wypoczywać po trudach sezonu olimpijskiego. Otóż to, wszak zawodnicy w trakcie sezonu letniego dostali czas, by w okresie wakacji, a nie jak wcześniej w kwietniu, wybrać się na urlopy. - Tak, były bodaj dwie tygodniowe przerwy, ale nawet w ich trakcie zawodnicy mieli do zrealizowania konkretne zadania. To świadczyło o ich profesjonalizmie, bo wszyscy doskonale wiedzieli, że nawet na wakacjach nie można sobie pofolgować. Mamy taką grupę zawodników, którą spokojnie można puścić na tydzień wolnego bez strachu, że ktoś się zapomni. Naszych skoczków raczej trzeba hamować i wręcz nakazywać odpoczynek. Kamil Stoch zaczął sezon z wysokiego poziomu, ale dyspozycja "Orła z Zębu" blaknie przy tym, co w pierwszych konkursach dokonuje Piotr Żyła. - To prawda. Najważniejsze, że właściwie mamy w tej chwili dwóch liderów, a bardzo blisko podchodzi do nich Dawid Kubacki. Z tym, że Kamil ciągle jeszcze nie skacze optymalnie. On się rzeczywiście rozkręca, ale sam czuje - czego z zewnątrz w ogóle nie widać - że popełnia dwa minimalne błędy: lekko spóźnia wyjście z progu lub troszeczkę przepycha odbicie do przodu. Tak stało się podczas drugiego skoku niedzielnego konkursu w Engelbergu, gdy wydawało mu się, że spadnie na dalsze miejsce, dlatego był tak zadowolony z faktu, że utrzymał się na podium. A gdy wszystko już zacznie wychodzić mu perfekcyjnie, co w tej chwili jest bardzo bliskie, to ciągle może być numerem jeden. A wracając do Żyły? - Bardzo się cieszę, że zainteresowanie bardziej przeniosło się na Piotrka, który w tym momencie całkiem nieźle sobie z tym radzi. Dzięki temu Kamil ma troszeczkę oddechu, ale na niego pewnie przyjdzie czas i to już wkrótce. W czym tkwi tajemnica obecnie wysokiej dyspozycji Żyły? - Myślę, że w ostatnich dwóch latach miały miejsce dość mocne perturbacje w jego życiu osobistym, które chyba najbardziej zaważały na dyspozycji. Jeśli zawodnik jest rozkojarzony i ma z tyłu głowy różnego rodzaju problemy, to bardzo przeszkadza mu to w perfekcyjnym wykonywaniu pracy i rywalizacji na światowym poziomie. Mimo że starał się tego nie pokazywać, bo z perspektywy czasu można powiedzieć, że robił dobrą minę do złej gry. - To fakt, ale co innego miałby robić? Pewnie każdy w ten sposób by się zachowywał, ale co by nie mówić, ta sytuacja bardzo mocno go obciążała. Pewno nadal w jakimś stopniu go obciąża, ale sprawy są już jakoś uregulowane i najgorsze momenty chyba są już za nim. Pan Piotr świadomie próbuje odciąć się od wizerunku wiecznego śmieszka, pokazując oblicze poważniejszego mężczyzny? - Nie wiem, czy Piotrkowi przyświeca taka wizja, ale na pewno się zmienił, choć według mnie przejścia osobiste mniej go zmieniły, a bardziej nim wstrząsnęły. Faktem jest, że w tym zakresie szeroko współpracuje i dużo rozmawia z trenerem Horngacherem oraz doktorem Pernitschem, który również realizuje zadania o charakterze psychologicznym. To, co teraz obserwujemy, jest efektem wielu działań, porządkowania życia i ukierunkowania Piotrka na cel, który sam sobie założył. Poza tym Żyła stara się eliminować błędy, które do tej pory mu ciążyły. Długo istniało wrażenie, że nasz skoczek jest uparciuchem i z uporem maniaka, mimo wielu opinii, pozostawał przy swoim, bo dobrze się w tym czuł. W końcu jakby zrozumiał, że jeśli nie upora się z tymi swoimi słynnymi "fajeczkami" i "garbikami", to pewnego poziomu nie przeskoczy. - Zgadza się, przecież myśmy wszyscy próbowali dotrzeć do Piotrka, od Łukasza Kruczka, przez asystentów trenera, Jana Szturca, Piotrka Fijasa, Zbigniewa Klimowskiego, Grzegorza Sobczyka, po Adama Małysza i wszystko bez efektu. Pamiętam, że podczas igrzysk w Soczi ja sam z ciekawości zapytałem Piotrka, czemu tego nie zmieni, na co tylko się uśmiechał i w ogóle nie odpowiadał. Z kolei Horngacher od początku postawił konkretny warunek powołania Piotrka do kadry. Trener w pierwszej rozmowie powiedział mu tak: Piotrek, jeżeli chcesz być w tej kadrze, musisz to zmienić i teraz złożyć mi deklarację, bo z tym, co robisz, ja nie widzę cię w reprezentacji. Postawił Piotrkowi ultimatum i dał mu trzy minuty na odpowiedź. Piotrek odrzekł: dobrze, podporządkuję się. I w tym momencie zaczął zmieniać to wszystko, co przekładało się na jakość skoków. Sam znalazł potwierdzenie, że korekty w postaci technicznego uporządkowania skoku, od momentu ruszenia z belki do zatrzymania się na dole skoczni, były wskazane. Często mówi się, że Żyła posiada ponadprzeciętne predyspozycje naturalne. - On dysponuje bardzo dużą dynamiką i generalnie mocą, moim zdaniem największą wśród wszystkich skoczków. Do tej pory pokazywał tylko przebłyski, a w tym sezonie to już staje się standardem, że jego moc, przełożona na odbicie na progu skoczni, idzie w dobrym kierunku, dlatego zaczął osiągać tak powtarzalne wyniki. Otóż trzeba wiedzieć, że tak duża moc, przy złej technice, tylko pogłębiała błąd. Właśnie to - siła razy błąd - w największym stopniu przeszkadzało Piotrkowi. Z tego, co pan mówi, Żyła potrzebował twardej ręki i autorytetu kogoś z zewnątrz, by miał poczucie, że nie może się sprzeciwić. Widocznie w stosunku na przykład do Małysza lub Szturca wychodził z założenia, że może się sprzeciwić bez takich konsekwencji, jakimi zagroził mu Horngacher. Przy ultimatum Austriaka już nie miał wyjścia. - Dokładnie tak to wyglądało. Z tym, że jeszcze raz podkreślę, że wówczas to wszystko zbiegło się w czasie z jego przeżyciami osobistymi, co na pewno mu nie pomagało. Teraz Piotrek osiągnął pewną dojrzałość i to procentuje w zawodach. Rozmawiał Artur Gac