Artur Gac, Interia: Co dzieje się z Jakubem Wolnym, który świetnie wszedł w sezon, zdobywając z zespołem pierwsze miejsce podczas PŚ w Wiśle, a teraz wytracił impet i zaczął obniżać loty? Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: - Po dwuletniej przerwie, związanej z kontuzją, Kuba systematycznie robi postępy. W tym roku też poszedł do przodu, a to ciągle młody, bo 23-letni zawodnik. Pamiętajmy, że Adam Małysz otworzył swój wielki potencjał ze stabilnością skoków dopiero w tym czasie, a wcześniej miał miejsce wybuch talentu. Teraz, na podobną stabilizację, czekamy u Kuby, jak również u Aleksandra Zniszczoła i Klemensa Murańki. W każdym razie uważam, że Kuba jest w tym miejscu, w którym aktualnie powinien być, czyli jeden skok wychodzi mu ciut lepiej, drugi ciut słabiej, lecz cały czas pozostaje w czołowej trzydziestce przy bardzo wysokim poziomie całej stawki. Zresztą, prawdę powiedziawszy, Kuba jest zawodnikiem na kolejne lata, zachowując obecny progres w grupie Stefana Horngachera. Bardziej niepokoi dyspozycja Macieja Kota, który prezentuje równą formę, ale na niepokojąco słabym poziomie. - Maciek w tej chwili skacze dużo poniżej swoich możliwości. Dla mnie to taka sytuacja, którą nie do końca można wytłumaczyć, ale która regularnie dopada każdego z zawodników, powodując słabsze okresy i dołki formy. To dotyczyło także Adama Małysza. Ze trzy razy wydawało się, że to już jego schyłek i koniec, a później znowu zdobywał medale. Myślę, że w przypadku Maćka przyszedł właśnie taki naturalny dołek, a nie jakaś grubsza przyczyna. Z tej pozycji powinien szybko się odbić, ja prognozuję dwa lub trzy tygodnie. Wyjaśniając nieco precyzyjniej, czy Kot zawikłał się w dużym błędzie technicznym, z którego nie może znaleźć drogi wyjścia, czy może leży to bardziej w sferze mentalnej, bo wiemy, że Maciej bardzo obciąża się oczekiwaniami wobec siebie samego? A może szkopuł w tym, na co w rozmowie z Interią zwracał uwagę Adam Małysz, że Kotowi trochę brakuje "czucia" skoku, przez co trudniej jest zdiagnozować problem i zastosować skuteczne panaceum. - Ja myślę, że mimo wszystko Horngacher stosuje panaceum, czyli zachowuje spokój. Natomiast Adam ma rację, że chodzi o tzw. czucie głębokie przy pełnym automatyzmie. Czyli niby zawodnik robi wszystko tak samo, ale minimalnie coś tam szwankuje. Tego nie da się naprawić, bo na skoczni wszystko tak szybko się dzieje, że jest poza reakcją zawodnika. Zadaniem jest doprowadzenie wszystkiego do pełnego automatyzmu i Horngacher, moim zdaniem, stosuje skuteczne środki. Tylko nerwowi trenerzy reagują w taki sposób, że zalecają trening dodatkowy z próbami zmiany dojazdu do progu, co czasami jeszcze bardziej rozregulowuje zawodnika. Tu ważniejszy jest spokój i bardziej luz oraz odpoczynek niż próba wyprowadzenia skoczka na prostą za pomocą dodatkowej pracy. Na takie rzeczy jest czas w okresie od wiosny do jesieni, a Maciek to wszystko ma "wtrenowane". Według mnie, obecny dołek formy Maćka nie jest efektem jakichś większych błędów, tylko będącą naturalną koleją rzeczy obniżką dyspozycji, co i tak pozwala Maćkowi na "kręcenie się" w szerokim ogonie czołówki światowej, niemniej bez wątpienia poniżej jego umiejętności i możliwości. Tyle lat obserwuję kariery różnych zawodników, że nie podejmowałbym nieprzemyślanych kroków. Gdy wróci już wspomniane czucie głębokie, to Maciek znów będzie w stanie wskakiwać na podium, a nawet wygrywać. Z tego, co pan mówi, wcale nie można wykluczyć scenariusza, że Kot "odpali" już w rozpoczynającym się 30 grudnia Turnieju Czterech Skoczni? - Nie sądzę, by były to już jakieś "bomby", ale jest możliwe, że już przesunie się do przodu. Wszyscy spodziewamy się, że bomby największego kalibru odpali Kamil Stoch, który jest mistrzem wytrzymywania presji dużych zawodów, takich jak nadchodzący TCS, czyli pierwsza z dwóch w tym sezonie kluczowych imprez, poza docelowymi mistrzostwami świata. - Na pewno tak, tylko ja bym uciekał od tego, że szczególnie będzie zależało na sukcesie. Lepiej zachowywać się tak, jakby nie zależało, bo dodatkowa presja nie pomoże, tylko może zbudować się niepotrzebne napięcie. Myślę, że obecny sztab pod kierunkiem Horngachera i Małysza postępuje właściwie. Obaj są spokojni, bo doskonale rozumieją wszystko, co dzieje się na skoczni i bardzo wnikliwie obserwują rzeczywistość. Poza tym sam wiem z doświadczenia, że trener "czuje" zawodnika i wie, kiedy forma zaczyna mu zwyżkować lub słabnie. Niemniej trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że zawodnik klasy Stocha zawsze walczy o pełną pulę, a przed nim szansa na wyrównanie znakomitego osiągnięcia Bjoerna Wirkoli, który trzy razy wygrywał cały TCS. - Dla mnie to rzecz zupełnie otwarta, zwłaszcza że przerwa świąteczna dała czas na spokojny trening. Wielu zawodników ze świata jest w bardzo wysokiej formie, ale nie obawiałbym się też o naszych, bo Stoch oraz Żyła są w naprawdę dobrej dyspozycji. Coraz bardziej naciskają Niemcy, mam tu na myśli Stephana Leyhe oraz Karla Geigera, do tego ruszają Norwegowie i jest Japończyk Ryoyu Kobayashi. Przy czym na TCS rywalizacja będzie odbywała się na skoczniach, na których niekoniecznie będzie podwiewał przedni wiatr, tylko warunki mogą być bardziej zmienne. Jest bardzo dużo niewiadomych, które mogą dotknąć Kobayashiego, naszych zawodników oraz innych, jak to bywa w systemie turniejowym, gdzie wygrywa się dopiero w klasyfikacji łącznej. Innymi słowy, w trakcie ośmiu skoków na czterech skoczniach wszyscy są narażeni, a jeden słabszy skok może zaważyć na punktacji generalnej. A formy Kobayashiego sam jestem ciekawy, bo przypomina mi Małysza z 2003 roku, który wygrywał w Pucharze Świata przez cały grudzień, a od TCS zaczęła mu się zniżka formy, co skończyło się wycofaniem z rywalizacji. Powrócił za miesiąc, by wygrać dwukrotnie mistrzostwo świata w Val di Fiemme. Czyli wcale nie wyklucza pan scenariusza, że forma Kobayashiego zacznie przypominać taką właśnie sinusoidę? - Ja myślę, że to jest nawet bardziej prawdopodobne niż to, że Japończyk wytrzyma cały sezon. Jest na to za młody, żeby nie mieć wahań dyspozycji. Ponadto przypomina mi także Domena Prevca sprzed dwóch lat, który w grudnia wygrywał jakby od niechcenia, ale potem - gdy zaczęły się schody - to do marca w ogóle nie mieścił się w reprezentacji, bo przestał kwalifikować się nawet do "50". Można też spojrzeć na brata Ryoyu - Junshiro Kobayashiego, który rozpoczął ten sezon od zwycięstwa w Wiśle, a później, uważam w naturalny sposób, nie był w stanie utrzymać poziomu. Wytrzymanie całego sezonu premiuje zawodników z doświadczeniem, rutyną, odpornością psychiczną i latami treningu motorycznego. To wszystko pozwala im później, przez kilka miesięcy, znosić wszystkie obciążenia, połączone z niekończącymi się podróżami. Gdyby miał pan przewidzieć końcowego triumfatora TCS, to byłby pan zdania, że Ryoyu Kobayashi nie tylko nie wygra, ale wręcz może nie znaleźć się w czołówce? - Ryoyu, poza tym, że tak pięknie objawił w swoim pierwszym sezonie, to skacze świetnie technicznie, dużo lepiej niż Domen Prevc. To pokazuje, że jest bardziej zaawansowany od Słoweńca. Teraz pytanie, na ile wystarczy mu poziomu oraz kiedy i na ile dotknie go sinusoida formy. A to, jeśli nastąpi, zawsze wprowadza zaburzenia w psychice zawodnika. Biorąc jednak pod uwagę to, w jak dobrej dyspozycji jest obecnie, na pewno będzie się liczył w tym turnieju. Pytanie tylko, czy w skali ośmiu skoków, gdzie będzie czaiło się tyle niespodzianek, będzie w stanie tak skakać? Osobiście nie sądzę, ale też nie wykluczam. Niektórzy zwracają uwagę, że całe otoczenie Kobayashiego potrafi go uchronić przed zgiełkiem i zainteresowaniem, czego z kolei zabrakło sensacyjnemu pierwszego liderowi PŚ Rosjaninowi Jewgienijowi Klimowowi, który wpadł w wir aktywności medialnych, co miało nie pozostać bez wpływu na jego formę. - No tak, ale z drugiej strony Klimow też nie jest jeszcze zawodnikiem wystarczająco ukształtowanym. Jest wybuch talentu i dobrej dyspozycji, ale przecież nawet Małysz, taki gigant w swoim czasie, miewał słabsze momenty. W przypadku Rosjanina, który umiejętności potwierdzał przez całe lato, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać, aż dyspozycja znów będzie na optymalnym poziomie. A co z zapleczem naszej kadry A? Czy nadchodzą lepsze czasy dla skoczków, którzy dotąd mieli dylemat: sumiennie trenować czy pracować na chleb? - To jest rzeczywiście problem systemowy polskiego sportu, dotyczący zawodników w przedziale między 18. a 23. rokiem życia. Taki zawodnik może być w reprezentacji narodowej, a nawet w kadrze A, ale jeśli jeszcze nie osiąga takich wyników, żeby dostać stypendium ministerialne, przyznawane w naszej dyscyplinie za miejsce w pierwszej ósemce mistrzostwach świata lub w igrzyskach olimpijskich, przekonuje się o słabości systemu. Uchwałą zarządu zawodnicy otrzymują "wędkę", czyli powierzchnię reklamową na kasku, którą oddajemy im do dyspozycji, by mogli ją sobie sprzedać potencjalnym reklamodawcom. Są jednak też tacy, który już prezentują wysoki poziom, ale jeszcze nie budzą zainteresowania sponsorów, do tego nie mają stypendium i - jeśli ktoś taki pochodzi z ubogiej rodziny - to nie ma pieniędzy, by dojeżdżać na treningi. W dodatku w domu oczekuje się, że taki chłopak będzie przynosił jakieś pieniądze, a nie jeszcze je wynosił. Dlatego trochę bardziej zaangażowaliśmy się w poszukiwanie sponsorów dla zawodników, żeby taki sportowiec miał choć minimalne zabezpieczenie finansowe na podstawowe potrzeby. Zapytałem nie bez przyczyny, bo parę dobrych tygodni temu na Twitterze ukazała się wiadomość, jakoby Polski Związek Narciarski rozwiązał największy problem i już wkrótce kadra B miała otrzymać podstawowe wynagrodzenie między 1,5 - 2 tysiące złotych. - Nie, my nie przewidujemy takiego rozwiązania, bo nie mamy na to źródeł finansowania. A do takich rozwiązań potrzebne są również systemowe rozwiązania, a nie okazjonalne, typu: jak mamy pieniądze, to damy, a jeśli nie... Co wtedy zrobimy? Zawodnicy czuliby się tak, jakbyśmy im coś zabrali. Później już nikt nie myśli tymi kategoriami, że dostał, bo w danym momencie była taka możliwość. Dlatego, myśląc o rozwiązaniu systemowym, uaktywniliśmy się, żeby poszukiwać dla zawodników sponsorów indywidualnych i to się udaje. W tej chwili odczuwa to trzech kombinatorów norweskich. Potrzeby są oczywiście dużo większe i dotyczą także młodszych skoczków. Co by nie mówić, jednak to skoki są w centrum zainteresowania i my też w rozmowach przekonujemy, że choć w tym momencie dany zawodnik może nie osiąga dużych rezultatów, ale jest tak bardzo zdolny, że teraz warto zainwestować w niego nieduże środki, żeby później mieć z niego korzyść, czyli zwrot medialny. Rozmawiał Artur Gac