Aleksander Zniszczoł już jako dziecko był uważany za wielki talent polskich skoków. I już w wieku 17 lat to potwierdził, wskakując do "10" w konkursie Pucharu Świata w Zakopanem. Chwilę później, zaraz po skończeniu 18 lat, debiutował na skoczni do lotów w Planicy i już w pierwszym skoku poszybował ponad 200 metrów, skacząc 206,5 m. Pobił wówczas najlepszy wynik swojego ówczesnego trenera Roberta Matei. Piotr Żyła popłynął i nawiązał do "Jaśka Ahonena". Potem obrócił to w żart "Czarodziej" na skoczni Przez wiele lat startował w Pucharze Świata, ale bez większych sukcesów. Za to na zapleczu potrafił błyszczeć. Dopiero tej zimy, po kilkunastu latach czekania, wskoczył na podium Pucharu Świata. Teraz ma kolejny wielki cel - medal olimpijski.Tomasz Kalemba, Interia Sport: Kiedyś koledzy wołali na ciebie "Grzywa". To już chyba nieaktualne, bo w świecie kibiców i dziennikarzy nazywany jesteś "Czarodziejem" albo "Cesarzem". Aleksander Zniszczoł: - Ten "Cesarz" jest fajny, ale "Czarodziej" jest nasz i trwa od ubiegłego sezonu. I bardzo mi się to podoba. Czary mary, abrakadabra i jedziemy dalej. Nie ma co ukrywać, że tej zimy trochę poczarowałeś i niespodziewanie wyrosłeś na lidera kadry. - Dużo ludzi mówi, że jestem liderem kadry. Tyle że ja jestem w grupie i jestem otoczony wielkimi gwiazdami, które osiągnęły wielkie sukcesy w skokach. I nie pasuje mi za bardzo to słowo. Trudno mi jest mówić o sobie jako liderze kadry, chociaż wyniki akurat w tym momencie na to wskazują. Nie jest to dla mnie nowa sytuacja, bo w różnych kadrach często pełniłem taką rolę. Twój tata w rozmowie ze mną powiedział, że ratujesz tej zimy twarz trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi. Coś w tym jest. - Mówił mi tata o tym i nawet powiedział, że może niepotrzebnie o tym mówił, ale... taka jest prawda. Myślę, że Thomas sam zdaje sobie z tego sprawę. Ty i trener to była raczej szorstka relacja. Teraz jest inaczej? - Dogadujemy się. Thomas też stara się być dla mnie teraz przyjacielem. Na pewno traktuje mnie inaczej. "Było wiele napięcia. To musiało wybuchnąć. Zesłanie do Pucharu Kontynentalnego było jak przypływ świeżego powietrza" Trener pomógł ci wskoczyć na wyższy poziom? W pierwszych zawodach sezonu w Ruce wszyscy wyglądaliście na skoczni jak nowicjusze. Tylko tobie udało się odbić na tyle, że mogłeś w miarę regularnie wskakiwać do "10". - Tam w Ruce wyszło całe zmęczenie, jakie w nas siedziało. Było w nas wiele napięcia. To musiało w końcu wybuchnąć. Po tych kolejnych zawodach zostałem odesłany do Pucharu Kontynentalnego. Mogłem wrócić do Pucharu Świata, jak zrobię kwotę startową. Zadanie wykonałem. Puchar Kontynentalny stał się dla ciebie odskocznią. Od tego momentu szedłeś tylko w górę? - To zesłanie do Pucharu Kontynentalnego było dla mnie jak przypływ świeżego powietrza. Relacja w tej grupie w pewnym momencie stała się zabijająca. Oczyściłem głowę i złapałem oddech. Powiedziałem sobie, że potrafię skakać. Od tego momentu ruszyło. Pojawiła się większa pewność na skoczni. Wróciłem do Pucharu Świata na Turniej Czterech Skoczni. W Oberstdorfie jeszcze coś nie zagrało, ale to nie wybiło mnie z rytmu. Wiedziałem, że skaczę dobrze i zaraz pojawią się wyniki. Zaraz pojawiły się nowe kombinezony. Zaczęliśmy trochę bardziej z nimi pracować i ruszyło. W tym wszystkim miałem wielkie wsparcie od przyjaciół i najbliższych. Oni byli dla mnie napędem. Nic tego nie zapowiadało na początku sezonu, ale dla mnie to był życiowy sezon. Nawet po Ruce wierzyłeś w to, że wciąż możesz mieć najlepszy sezon w karierze? - Tak. Miałem świadomość tego, na co mnie stać, a to, co działo się w tamtej chwili, było jak coś nierealnego. Nie wiedziałem, co się dzieje, a to było po prostu zmęczenie. Aleksander Zniszczoł: pokazałem, że mam jaja Wyjazd na Cypr to był jednak zły pomysł? - Wcale tak nie uważam. To był bardzo dobry pomysł, ale zostało to wszystko bardzo źle rozwiązane. Nieporozumieniem było to, że jechaliśmy tam po to, by robić najlepsze wyniki na platformie dynamometrycznej. To się mijało z celem. Miałem mieć pik na tydzień przed sezonem, w momencie, kiedy potrzebowałem nabrać świeżości? Ona pomogłaby z chęcią i radością wejść w sezon. W Lillehammer mieliśmy z wami spotkanie online i wtedy mydliliście nam trochę oczy? - Ja, szczerze powiedziawszy, nie aż tak. Skakałem tam na fajnym poziomie. Norwegowie, którzy skakali z nieco niższych belek, odskakiwali mnie, ale nie aż tak bardzo. Tam pojawiły się jednak pierwsze sygnały, że coś nie gra. Trenerzy widzieli, co się dzieje, ale próbowali jeszcze ratować sytuację. Chodziło pewnie o to, by zachować ducha walki w drużynie. Ubiegłej zimy zaczynałeś sezon w kadrze B, trenując z Maciejem Maciusiakiem. Potem jednak na stałe znalazłeś się w drużynie Thurnbichlera. W tym byłeś już w niej od początku. Była okazja, by szczerze porozmawiać z trenerem, bo po poprzednim sezonie mieliście sobie trochę do wyjaśnienia? - Wiele wyjaśniliśmy sobie jeszcze przed poprzednim Turniejem Czterech Skoczni. Czyli przed tym, na który nie pojechałeś, choć miałeś tam wystąpić? - Tak. Po mistrzostwach Polski, które miałem potraktować treningowo, a w efekcie zostałem po nich skreślony z kadry na Turniej Czterech Skoczni. Thomas był mi wówczas wdzięczny za to, co powiedziałem. Potem mieliśmy takie rozmowy jeszcze dwa razy. Pokazałem tymi rozmowami, że mam jaja. Pokazałem, że potrafię walczyć o swoje. To znaczy, że przez wiele lat byłeś za miękki, bo pokazywałeś się z dobrej strony, a jednak trenerzy nie zawsze stawiali na ciebie? - Jestem bardzo dobrze wychowany. Mam szacunek do starszych ludzi. Trenerzy, z którymi pracowałem przez całe lata, byli naprawdę twardzi, a przede wszystkim starsi. Dlatego zawsze starałem się słuchać tego, co mówią. Przyszedł Thomas, który jest niewiele starszy ode mnie, a ja z kolei przyszedłem do kadry od Maćka Maciusiaka, który jest twardy. Wtedy zdecydowałem się powiedzieć, co leży mi na sercu. Nie masz dalej na koncie wielkich sukcesów. Raptem raz stałeś na podium Pucharu Świata. To nie są zatem wciąż oszałamiające wyniki na tle wielkich sukcesów z ostatnich dwóch dekad. Kto jednak pomógł ci dojść do miejsca, w którym jesteś? - Prawda jest taka, że sukcesy mogły przyjść już kilkanaście lat temu. Jako nastolatek wskoczyłem do "10" Pucharu Świata. Coś jednak poszło nie tak. Sukcesy odnosiłem w kategorii juniorów, ale w Pucharze Świata nie potrafiłem się pokazać. Często na treningach skakałem bardzo dobrze, ale na zawodach PŚ musiałem w jeden weekend zrobić wynik. Ta presja mnie usztywniała. Wiedziałem bowiem, że mam tylko jedną szansę w sezonie, by ją wykorzystać. Nie zawsze to wychodziło. Byłem jednak cierpliwy. Do tego jestem walczakiem i mam przekonanie, że potrafię dobrze skakać. Nigdy tej wiary nie straciłem, choć - co oczywiste - były w mojej karierze trudne momenty. Najbardziej w tym wszystkim pomogła mi rodzina, bliscy przyjaciele, dobrzy ludzie, którzy byli wokół mnie. I Maciek Maciusiak. Wiele mu zawdzięczasz? - Tak. To jest naprawdę bardzo dobry człowiek. To jest też trener, który wyciągnął wielu zawodników z trudnej sytuacji. Zawsze walczył o nich. - Niestety niektórzy o tym nie pamiętają. Mimo że trenujesz z Thomasem, to kontaktujesz się - od czasu do czasu - z trenerem Maciusiakiem? - Oczywiście. I nie widzę w tym nic złego. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie ukrywam, że dużo rozmawiamy o skokach. I nikt mi tego nie może zabronić. Jestem osobą, która słucha i lubię mieć też opinię kogoś, kto przygląda się temu wszystkiemu z boku. Całkowicie poddałeś się wizji skoków Thomasa Thurnbichlera? - Najważniejsze jest to, że mamy wspólną wizję skoków. Trzymamy się jednej drogi i konsekwentnie to realizujemy. Pewnie, że był moment, w którym było źle i było za dużo szukania. Wtedy wziąłem trochę sprawy w swoje ręce. Analizowałem i dopytywałem i w końcu znalazłem rozwiązanie. Wróciło to czucie, jakie miałem latem. I poszło. Teraz to są detale. Jeśli wszystko zadziała, to mogę wskoczyć na podium. Jak w Lahti. Jeśli nie, to i tak jestem w "10". Czy na początku sezonu, poza zmęczeniem, był problem z tym, że Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) zmieniła nieco sprzęt? - Zmiana sprzętu nie była głównym powodem naszej kiepskiej formy. Na pewno w kombinezonach poszliśmy w nieco w złą stronę na początku. Przez lato wiele testowałem. Było wszystko w porządku. Im jednak bliżej było sezonu, to szukaliśmy problemu nie w tym miejscu, co trzeba. A co z przygotowaniem fizycznym. Tu wszystko zagrało? - Nie do końca. Nie rozumiem, jak można było zrobić dziennikarza osobą odpowiedzialną za przygotowanie treningu siłowego. Tymczasem pozbyto się w kadrze Michała Wilka, który jest jednym z lepszych specjalistów w Europie od treningu motorycznego. Myślę, że jego powrót do kadry wiele by wniósł. Olek masz już 30 lat, a dopiero co rozmawialiśmy pod Wielką Krokwią po tym, jak wskoczyłeś pierwszy raz do "10" Pucharu Świata. Miałeś wtedy 17 lat. Szybko ten czas leci? - Zdecydowanie. Niedawno usłyszałem wywiad z zawodów- wtedy jeszcze Lotos Cup - z Pawłem Słowiokiem, który mówił, że ma rybki w akwarium. Gdzieś mam zdjęcie z tych zawodów, kiedy skakałem w kombinezonie od Andreasa Goldbergera. Takie chwile zostają w pamięci. Czujesz to, że już skaczesz tyle lat? - Nie. Kompletnie też nie czuję się na 30 lat. Nie wyglądam też na swój wiek. Masz rodzeństwo - brata i siostrę - ale żadne z nich nie miało nic wspólnego ze sportem? - Brat jest starszy ode mnie 10 lat. On kiedyś próbował trochę grać amatorsko w koszykówkę. Zresztą ja też. Brat i siostra mieszkają w Szwajcarii. Peter Prevc jest od ciebie starszy tylko o dwa lata i już skończył karierę. Zaraz ty będziesz sportowym emerytem. - W 2011 roku wygrałem pierwszy Puchar Kontynentalny. To było latem. Peter był wówczas szósty. Ale jakie tam były nazwiska: Tom Hilde, Anders Fannemel, Anders Bardal, Robert Hrgota. To była czołówka Pucharu Świata. To fajne, co zrobił Peter. Powiedział koniec, wyznaczył sobie datę i skakał na luzie. Nie masz poczucia, że straciłeś jednak wiele lat swojej kariery? Od dziecka toczyłeś zaciętą rywalizację ze Stefanem Kraftem. Potem Austriak ci odjechał. Popatrz, gdzie on teraz jest i co osiągnął, a gdzie jesteś ty? - Gdybym patrzył w tył, to co by mi to dało. Nic i tak już nie zmienię. Teraz cieszę się z tego, w jakim miejscu jestem aktualnie. Może gdyby któryś z trenerów, którzy byli na mojej drodze, delikatnie coś zmienił, to może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Dobrze o tym wiem, ale nie mam do nikogo żalu. Miałeś 17 lat, kiedy po raz pierwszy wskoczyłeś do "10" Pucharu Świata. Teraz to nie do pomyślenia. - Ledwo co skończyłem 18 lat i w Planicy skakałem. Od razu w pierwszym skoku uzyskałem 206,5 metra. Tym skokiem od razu pobiłem swojego trenera Roberta Mateję. Ostatnio znalazłem gdzieś statystyki na Twitterze, że mam też więcej punktów Pucharu Świata od trenera. Czasami zerkam na takie wpisy pomiędzy skokami. To nie rozprasza? - Jak widać, to nie. Czasami Thomas dopytywał, czy nie za dużo sprawdzam ten telefon. Tyle że oglądam też na nim seriale. To pomaga mi się odciąć. Udaje ci się czasem wprowadzić w taki stan, w którym poza tobą nie ma nic dookoła? Piotr Żyła, jeśli go osiągnie, to zazwyczaj wygrywa. - Od ubiegłego roku też wchodzę w taki tunel. Jest mi dość łatwo osiągnąć taki stan. To mi bardzo pomaga. Potrafię się wyłączyć. Czuję się wówczas tak, jakby patrzył w jeden punkt, a dookoła nie było niczego. Niedawno w Vikersund pobiłeś rekord życiowy i pofrunąłeś 243 metry. Tam też byłeś w takim stanie, bo słyszałem, że byłeś w takiej euforii, że już po pierwszej serii zacząłeś udzielać wywiadów? - Tak było. Byłem tam w niesamowitej euforii. W ten skok poszło bardzo dużo energii. Przez to potem skakałem już jak dziad. W drugim skoku niemalże wbiłbym się w bulę. Już chciałem nogi podkurczać. Przeniosłem jednak bulę i poszło. I wyszło z tego 217 m. Jeszcze długo po tym rekordowym skoku trzęsły mi się nogi. Odważna zapowiedź Aleksandra Zniszczoła Dla ciebie to jest życiowy sezon. Masz pomysł na to, co zrobić, by kolejny był jeszcze lepszy? - Mam. Już o tym myślę. Prowadziłem też pewne rozmowy i jestem pozytywnie nastawiony. Teraz mam więcej do powiedzenia w kadrze, więc postanowiłem z tego skorzystać. Zadzwoniłem do prezesa Adama Małysza. Ucieszył się, bo ciągle podkreśla, jak ważna jest rozmowa zawodników z trenerami i szefostwem PZN. Rzuciłem kilka pomysłów. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to kolejna zima powinna być na bardzo wysokim poziomie. A za dwa lata będzie medal olimpijski. Zimowe igrzyska to jest w ogóle cel dla ciebie, bo przecież nigdy na nich nie byłeś? - Zdecydowanie. Tylko jeśli tam mam jechać, to tylko po medal. Nie masz też jeszcze medalu mistrzostw świata, a Klemens Murańka, z którym rywalizowałeś przez wiele lat, stał na podium w Falun. Wówczas po brąz sięgnęła nasza drużyna. - Też tam wtedy byłem, ale zostałem odstawiony. Trener nie widział mnie w kadrze na drużynę. Wystąpiłem tam tylko na dużej skoczni. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport