Dość niespodziewanie najjaśniejszym punktem polskiej kadry skoczków był Aleksander Zniszczoł. Zawsze był uważany za wielki talent, ale dopiero teraz wyszedł z cienia. Zawiedli za to kompletnie nasi mistrzowie. Mieli przebłyski, ale to było za mało, by mocniej zaznaczyć się w Pucharze Świata. Wielkie problemy polskim skoczkom towarzyszyły już od końca przygotowań do sezonu. Inauguracyjne zawody Pucharu Świata w Ruce zakończyły się całkowitą klapą. Sytuacja w Finlandii zaczynała się wymykać spod kontroli. Padały oskarżenia ze strony skoczków. Zaiskrzyło. Pojawiło się wiele emocji, które naszej drużynie towarzyszyły już do końca sezonu. Kocioł w Planicy. PZN prowadzi ważne rozmowy. Wielkie nazwiska w grze Możliwe zmiany w sztabach szkoleniowych. Adam Małysz zdradził, o kogo upominał się Thomas Thurnbichler Zawiodła nie tylko kadra A, ale także kadra B, w której stery przejął namaszczony przez Thomasa Thurnbichlera - David Jiroutek. Adam Małysz przyznał w rozmowie z Interia Sport, że pomysł z zatrudnieniem Czecha nie wypalił. Kadra B zamiast zrobić postęp, zrobiła krok w tył. Zanosi się zatem na zmianę na stanowisku trenera. Kto wie, być może do gry wrócą polscy trenerzy, którzy już pracowali z kadrą. Podobno o Macieja Maciusiaka i Grzegorza Sobczyka dopytuje się sam Thurnbichler. Zdaniem Adama Małysza, na tym, jak ta zima wyglądała w wykonaniu Polaków w bardzo dużym stopniu zaważyło to, co się stało na ostatnim zgrupowaniu przed sezonem w Lillehammer. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Kolejny raz polskie skoki mają problem. Sezon się kończy, a u nas nadal nie wiadomo, jak będą wyglądały sztaby trenerskie. Tymczasem Słoweńcy ogłosili wszystko jeszcze przed ostatnimi zawodami Pucharu Świata. U nich już wiadomo, kto będzie odpowiadał za szkolenie i nawet, w jakim terminie rozpoczną przygotowania. W Polskim Związku Narciarskim pewne jest tylko to, że trenerem kadry zostanie Thomas Thurnbichler. Austriak miał przygotować plan działania po zimie, ale wciąż go nie ma. Czy w sytuacji kryzysu stać nas na stratę czasu? Adam Małysz, prezes PZN: - Słoweńcy mają prościej, bo bazują tylko na swoich trenerach. Podobna sytuacja jest w Austrii. Mogą sobie zatem pewne sprawy układać wcześniej. U nas trener główny z Polski jest tylko w kadrze juniorów. Trudno jest w tym momencie ogłaszać, kto i gdzie zostaje. Tym bardziej że cały czas rozmawiamy, jak to wszystko poukładać, żeby było dobrze. Nie chciałbym pewnych rzeczy narzucać Thomasowi. Dlatego też musi uczestniczyć w tych rozmowach, a w czasie sezonu nie było do takie proste. Miał co robić, dlatego nie chcieliśmy robić zamieszania. Na pewno przygotowań nie rozpoczniemy w kwietniu, choć pewnie młodzi zawodnicy zaczną już coś trenować. Starsi na pewno muszą złapać oddech. Potrzebny jest im reset, żeby z chęcią wrócili do treningów. Chyba to jednak dziennikarze bardziej potrzebują informacji, kto, co, gdzie i jak. Myślę, że sami zawodnicy też chcieliby wiedzieć, z kim będą trenować. To z pewnością dla nich ważne. Zwłaszcza po tym, jak wiele zamieszania było w obu kadrach. To był słaby sezon polskich skoczków. Kiedy zatem stało się jasne, że jest on stracony, to nie można było oddelegować Thomasa Thurnbichlera na kilka tygodni do pracy nad nowym sztabem trenerskim. Dziś - być może - byłby on już gotowy. A tak układanie klocków dopiero się zacznie. Zaczną dopiero powstawać plany treningowe, a przecież jest nad czym pracować? - Thomas dostał od nas wolną rękę przy tworzeniu kadr. Począwszy od kadry A aż po juniorów. W zarządzie Polskiego Związku Narciarskiego pojawiły się jednak głosy, że nie do końca tak może być. To jednak my zarządzamy związkiem i nie możemy dać Thomasowi stuprocentowej władzy nad tym, co dzieje się w kadrach. On przede wszystkim powinien zajmować się kadrą A i tworzeniem systemu w polskich skokach. Tyle że wpływ na to, co on robi, powinien mieć też związek. I zrobiła się trudna sytuacja. Thomas bardzo chciał, żeby do prowadzenia kadry B przyszedł David Jiroutek. Teraz jednak można powiedzieć, że nie sprawdziło się to. To bardzo dobry trener, ale nie dał rady przystosować się do naszych realiów i do zawodników, którzy mają oczekiwania, a nie mają czasu na eksperymenty. Nawet kadra B jest przecież u nas już starsza. Dlatego potrzebujemy czasu, żeby to wszystko poukładać. Nie ukrywam, że sam mam już od tego wszystkiego wielką głowę. W odpowiednim czasie damy na pewno znać. Mogą być niespodzianki. Tego nie ukrywam, ale na razie nie będę nic zdradzał. W ubiegłym sezonie z pracy w kadrze B zrezygnował trener Maciej Maciusiak. Gdyby tak się nie stało, to pewnie nie byłoby całego zamieszania z Jiroutkiem. To również jest szkoleniowiec, który ma wielką wiedzę. Wiele razy wyciągał z dołka nasze gwiazdy w skokach. Skoro mówisz o możliwych niespodziankach, to powrót Maciusiaka mógłby być jedną z nich? - Thomas widzi, że w Polsce mamy tak mało trenerów, że nie możemy sobie pozwolić na to, by tracić ich w skokach. Cały czas upomina się zatem i o Maćka Maciusiaka, i o Grześka Sobczyka. Chciałby ich powrotu do szkolenia w polskich skokach. Na pewno prowadzimy takie rozmowy, zastanawiając się, co można byłoby zrobić. Wiemy doskonale, że Maciek jest góralem, a Thomas też sobie nie da w kaszę dmuchać. I przez to tworzyły się w ubiegłym roku dosyć duże napięcia między nimi. Teraz chyba odpoczęli od siebie i zrobiło się trochę spokojniej. Może nawet w tym sezonie Maciek przydałby się Thomasowi, bo w pewnym momencie mógłby uderzyć zdecydowanie pięścią w stół, jak to Maciek potrafi. Z drugiej strony Thomas też się już tego nauczył w naszej kadrze. Zauważył, że musi sam podejmować zdecydowane decyzje, a nie doradzać się ciągle wszystkich w koło. Mamy kadrę na wysokim poziomie i zawodników, którzy odnosili sukcesy. Z tyłu już czają się młodzi, których stać na wiele. Nie masz może czasami wrażenia, że w związku zagraliście jednak trochę va banque i wzięliście do pracy z kadrą A i B trenerów, którzy nie mają wielkiego doświadczenia albo - jak w przypadku Jiroutka - trenera, który nie odniósł poważnego sukcesu? - Jeżeli chodzi o zatrudnienie Jiroutka to na pewno było ryzyko. To był bardziej - można powiedzieć - wybór Thomasa. My - jako związek - tylko zaakceptowaliśmy to. Dla nas było kluczowe to, że to on dobierał sobie trenera do współpracy, więc można było liczyć na dobrą chemię między nimi. Jeżeli chodzi o Thomasa, to rzeczywiście był niedoświadczonym trenerem, ale ma potężną wiedzę. I tutaj też było pewne ryzyko. Wiedziałem jednak, jaka była sytuacja ze Stefanem Horngacherem. On do nas też przychodził jako asystent trenera głównego i w u nas został tym pierwszym. Wiedziałem jednak, co potrafi, jak pracuje i co może zdziałać. Wtedy kiedy szukaliśmy kogoś, kto zastąpi Michala Doleżala, to przeprowadziłem wiele rozmów i często ludzie wskazywali na Thomasa. Podkreślali, że to jest bardzo ambitny trener, który też - mimo młodego wieku - wiele potrafi. Oczywiście byłoby mu zdecydowanie łatwiej, gdybyśmy mieli młodszych zawodników. Olek Zniszczoł ma 30 lat, ale należy do młodszej grupy w kadrze i właśnie zanotował życiowy sezon. Tyle że on w stu procentach podporządkował się temu, co robi Thomas. Starsi zawodnicy mogą mieć czasem problem z tym, by podporządkować się trenerowi, który jest młodszy od nich. Wiele problemów wyniknęło w tym sezonie przez Marka Noelke. Ubiegłej zimy wnosił do drużyny naprawdę wiele. Zawodnicy byli bardzo zadowoleni ze współpracy z nim. Prawdopodobnie jednak za dużo było już tych innowacyjnych rzeczy. Starszym zawodnikom trudno było zmieniać pewne metody treningowe. Może w przypadku starszych zawodników, w kolejnym roku, trzeba było zrobić coś innego niż to, co robił w pierwszym, w którym te metody okazały się strzałem w "10". Bardzo dużo było u niego neurocoachingu. Do tego doszła duża intensywność treningów, a jednak ci starsi skoczkowie potrzebują zdecydowanie więcej odpoczynku. Tymczasem w tym sezonie za mało było tego. Nawet wtedy, kiedy miała być regeneracja, byli zwoływani na zajęcia. I zawodnicy sami o tym zaczęli mówić. To był na pewno błąd, ale nie winiłbym za niego Thomasa, ale Marka, który powinien oddzielić jednak młodszych zawodników od starszych. Zresztą, jak podpisywaliśmy z nimi umowę, to mieli zadanie, by przywrócić blask naszym najlepszym skoczkom, ale też pociągnąć młodzież. To nie zadziałało, dlatego ciągle rozmawiamy o tym z Thomasem. On musi coś zrobić, stworzyć jakiś plan, który sprawi, że młodzież zacznie podnosić swój poziom. Nie wiemy przecież, kiedy starsi zawodnicy powiedzą nam pas. Zrezygnowaliście z usług Haralda Pernitscha. Nie ma też Michała Wilka. Oni odpowiadali za trening motoryczny. Może tu pojawił się gdzieś problem? - Nie ma Pernitscha, ale została płyta dynamometryczna. Ona jest co jakiś czas wykorzystywana. W poprzednich latach chyba jednak było zbyt duże sugerowanie się tą płytą w samym treningu. Ona jest bardziej do informacji, na jakim poziomie wytrenowania, czy zmęczenia jest zawodnik. I to może być jakiś sygnał. Dlatego raz z czas warto z niej skorzystać. I tak się dzieje. Tyle że teraz trening nie jest podporządkowany płycie. Skoki są taką specyficzną dyscypliną, że jest w nich dużo monotonii. Jest dużo treningu, który jest powtarzalny. I może zabrakło właśnie rozmaitości w nim. Takiej, jaka była w pierwszym roku pracy Thomasa. On z Markiem przyszli i przynieśli coś nowego, co pobudziło skoczków. I to zadziałało. Od początku było wiadomo, że największy problem tkwił w pozycji najazdowej. I oni na tyle to poprawili, że zaczęło to wszystko funkcjonować. W tym sezonie problem z pozycją najazdową znowu jednak wrócił. Chyba każdy - poza Olkiem - miał z nią problem. Na pewno przeprowadzimy zaraz po sezonie analizę tego, co się stało i dowiemy się, co mogło być przyczyną. Masz wypisane w punktach błędy, jakie popełnił Thomas Thurnbichler w tym sezonie, bo nie ma się co oszukiwać, że tych było wiele? - Na pewno nie chciałbym mu wytykać błędów, jakie popełnił. Mam listę, na której wypisane jest, co mogło być przyczyną słabej zimy. Chciałbym jednak wiedzieć przede wszystkim, jaki jest plan na to, by taka sytuacja już się nie powtórzyła. Kolejny tak słaby sezon może zakończyć się katastrofą dla związku. - Zgadza się. Ten sezon był dla nas bardzo trudny. I to nie tylko w skokach, ale niemal w każdej dyscyplinie w PZN. Wiele razy rozmawialiśmy w związku o tym, że kiedyś przyjdzie taki moment, gdy starsi zawodnicy zaczną skakać zdecydowanie słabiej. Nikt jednak nie sądził, że dotknie to wszystkich naraz. I to jest duży problem. Będziemy chcieli usłyszeć wyjaśnienia od Thomasa, dlaczego kryzys dotknął niemal wszystkich zawodników. To wygląda na błąd systemowy. Loty obniżyli wszyscy zawodnicy z kadry A i B. Wyjątkiem jest tylko Olek Zniszczoł. Do momentu, kiedy system pracy w kadrze A i kadrze B różniły się, to zawsze można było liczyć na to, że ktoś wyskoczy. W sytuacji, kiedy zaczęto pracować jednym systemem, posypali się nam niemal wszyscy skoczkowie. - Dobrze jednak jest mieć ten jeden system szkolenia. Rozmawiałem z wieloma szefami wyszkolenia albo trenerami z różnych krajów. I wszyscy mówili o tym, że mają u siebie system szkolenia. Nigdy takiego nie zbudujemy u siebie, jeśli poszczególne kadry będą pracowały w odmienny sposób. Musimy obrać jakąś drogę. Próbujemy się wzorować na innych i przyglądamy się, jak wygląda praca w innych krajach. Musimy jednak patrzeć na to, że my Polacy różnimy się od innych. Choćby, jeśli chodzi o mentalność. Dopasowanie systemu do naszych warunków może zatem potrwać jakiś czas. Trzeba wyciągnąć od innych to, co jest najlepsze i stworzyć swój system na wzór tych najlepszych. W stu procentach nie da się skopiować tego, co jest w innych krajach, bo to może nie zadziałać. Jesień zaważyła na tym, co stało się z polskimi skoczkami. Adam Małysz o niczym nie wiedział Tak naprawdę do kryzysu w polskiej kadrze doszło jesienią. Niemalże tuż przed rozpoczęciem sezonu Pucharu Świata. Czy wtedy skoczkowie rozmawiali z kimś ze związku o tym, że są straszliwie zmęczeni treningiem? - Nie. Nie było rozmów. Na pewno nie byłem zwolennikiem wyjazdu na Cypr. Nie sprzeciwiałem się jednak i dałem wolną rękę trenerom, bo każdy jednak reaguje inaczej. Ja akurat miałem same złe wspomnienia z takiego wyjazdu tuż przed sezonem. Potem jednak przyszło zgrupowanie w Lillehammer i stamtąd dostałem sygnał, że wszystko jest w porządku, a skoki wyglądają naprawdę dobrze. Okazało się jednak, że wcale tak nie było. Wiele do myślenia dała mi wypowiedź Alexandra Stoeckla, że skakali dalej od Polaków, a jeździli z niższych belek. Myśleli, że są w znakomitej formie. Tymczasem okazało się, że to my byliśmy w czarnej dziurze. Ktoś mnie zrobił wtedy w konia. Thomas przekazywał ci takie informacje? - Nie. Dzwonił do mnie Marc Noelke i zapewniał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a zawodnicy skaczą naprawdę dobrze. Mieliśmy spotkanie ze skoczkami, kiedy byli na zgrupowaniu w Lillehammer i wszyscy mydlili nam wówczas oczy. Chwilę później wyszło, że to zgrupowanie w Norwegii było jednak słabe. - Bałem się tego Lillehammer. To był jeszcze pierwszy śnieg. Tam są zawsze trudne warunki, bo przytrzymuje na rozbiegu. Jestem przekonany, że 40 procent tego, co się wydarzyło potem zimą, to była wina zgrupowania w Lillehammer. Jeśli rozbieg był tępy i przytrzymywał, to wówczas zawodnik automatycznie wycofywał się w pozycji najazdowej. A co się stało w Ruce? Wszystkim naszym skoczkom popieprzył się rozbieg. Każdy jeździł dziwnie na najeździe. Wszyscy byli mocno wycofani. Nie można było jeździć aktywnie z przodu w Lillehammer, skoro przytrzymywało na rozbiegu. Ubolewam, że chłopaki nie chcieli pojechać na spokojny trening zaraz na początku sezonu jeszcze przed Engelbergiem. Ciągle wierzyli w magię tego miejsca i w to, że tam może być przełom, bo Polacy zazwyczaj tam dobrze skakali. I pewnie dlatego nie chcieli jechać na zgrupowanie. Im potrzebne było złapanie odpowiedniego rytmu na najeździe, a potem tylko ustabilizowanie tego. W Ruce atmosfera była chyba mocno napięta, co dawali do zrozumienia skoczkowie swoimi wypowiedziami. Może wtedy trzeba było rozdzielić tych wszystkich ludzi w grupie - i zawodników, i trenerów - by odpoczęli od siebie. Oni byli zajechani treningiem i do tego nie było wyników. Tam wrzało. - Tylko my o tym nie wiedzieliśmy. Nie wiem, co tam się działo w tej grupie w środku w Ruce. Nie wiem, kogo za to winić. W sezonie przeprowadziliście kilka rozmów z zawodnikami. Sam wspominałeś o tym, że Polacy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Po tych spotkaniach coś się zmieniło? Było więcej takich rozmów, bo one potrafią rozwiązać wiele problemów? - Myślę, że skoczkowie częściej teraz rozmawiają z trenerami. Taką blokadą był w kadrze A Marc Noelke. Skoczkowie przy nim trochę się zamknęli i nie rozmawiali nawet z Thomasem. Dzisiaj rozmawiają ze sobą zdecydowanie więcej. Sam też staram się z nimi pogadać. Zacząłem częściej dzwonić do Olka i Piotrka Żyły, żeby też wiedzieć, jak wygląda sytuacja w grupie. Mam też stały kontakt z Thomasem, ale wolę pewne rzeczy usłyszeć także od zawodników. Po tym, co stało się w Lillehammer, chcę mieć głos obu stron. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport