W zawodach Letniego Grand Prix w Wiśle w mocnym składzie pojawiła się tylko Norwegia. Zabrakło najlepszych Austriaków i Słoweńców, a Niemcy i Ryoyu Kobayashi w ogóle nie przyjechali do Polski. Mimo znacznie słabszej obsady, nasi skoczkowie nie byli w stanie walczyć o podium, a na tym stawali przedstawiciele takich krajów jak USA czy Estonia. Skoczkowie z tych państw na co dzień trenują razem z Norwegami, co tylko pokazuje siłę tego kraju. To wstrząsnęło polskim skoczkiem, kariera zawisła na włosku. "Pokażę jeszcze, na co mnie stać" Adam Małysz: To może martwić. Oczekiwaliśmy czegoś więcej Tomasz Kalemba, Interia Sport: Obsada konkursów w Wiśle nie była najlepsza. Zabrakło najlepszych Austriaków i Słoweńców, a Niemcy i Ryoyu Kobayashi w ogóle nie przyjechali. Z silnych nacji była tylko Norwegia. Nasi skoczkowie spisali się przeciętnie. Martwi cię to? Adam Małysz: - Rzeczywiście nasi skoczkowie byli tylko tłem i to może martwić. Z drugiej strony przez wiele lat Polacy bardzo dobrze skakali latem, a potem zima bywała rozczarowująca. Mam zatem nadzieję, że ten proces treningowy, jaki trwa, jest skupiony na tym, by dobrze to wyglądało zimą. Na pewno oczekiwaliśmy po naszych zawodnikach czegoś więcej w Wiśle. Wcześniej latem zawody odbyły się w Courchevel. Tam mocno odskoczyli Austriacy. Z kolei docierają do nas informacje, że na zgrupowaniu w Norwegii naszych skoczków mocno odskakiwali gospodarze. - Tak rzeczywiście było, więc w Wiśle nie było niespodzianki, jeśli chodzi o Norwegów. Byli wyraźnie przed naszymi zawodnikami. Każdy z nas jest już bardzo ciekawy tego, jak to będzie wyglądało zimą. Zazwyczaj ostatnie konkursy Letniego Grand Prix, które najczęściej wypadają w Klingenthal, dają odpowiedź, jak dany kraj jest przygotowany do zimy. Gdyby i tam nasi skoczkowie nie prezentowali się zbyt dobrze, to będziesz zniecierpliwiony? - Jestem spokojny. Myślę, że trenerzy nie popełnią już tego błędu sprzed roku, kiedy zawodnicy przed startem zimy mieli bardzo ciężki trening. Teraz nad wszystkim czuwa Alexander Stoeckl, a do tego w sztabie jest Maciej Maciusiak. Są zatem duże zmiany w porównaniu do poprzedniego sezonu. To powoduje, że śpię spokojniej, bo jest dużo lepsza kontrola nad tym, co dzieje się w kadrze. Mam też nadzieję, że dogoniliśmy świat, jeśli chodzi o sprzęt. Już tej zimy będziesz oczekiwał, że zimą pojawi się w naszej kadrze powiew świeżości i w Pucharze Świata zaczną pojawiać się młodsi skoczkowie? - Chcielibyśmy widzieć, że jest ten progres, choć wiemy, że to wszystko musi potrwać, a do tego za niespełna dwa lata są igrzyska olimpijskie. Tam chciałbym zobaczyć tych zawodników, którzy są brani pod uwagę. Mamy naprawdę kilku bardzo utalentowanych skoczków. Nie mogą się jednak na razie przebić i to jest dla mnie trudne do zrozumienia. Rozmawiałem o tym ze Stoecklem, bo w Norwegii, co rusz, pojawiają się nowe nazwiska. Część z nich oczywiście znika, ale tam widać, że praca wre. Tyle że oni mają trochę inny system. Tam bardziej pracuje się w klubach. Chcemy stworzyć w Polsce swój własny system i po to został ściągnięty też Alex. W Internecie kibice się śmieją, że najlepiej byłoby wszystkich skoczków wyrzucić z kadry, bo to na nich działa. Tak było kiedyś z Piotrem Żyłą, a teraz jest z Jakubem Wolnym. Po tym, jak miejsce w kadrze stracili na sezon Dawid Kubacki i Maciej Kot, też zaczęli potem skakać jak natchnieni. Taki wstrząs czasem jest potrzebny? - Niestety trochę to tak wygląda. Dlatego w juniorach stworzyliśmy nieco inny system. Trenują w Szkołach Mistrzostwa Sportowego i z grona wielu zawodników, trener zabiera najlepszych na zgrupowania i zawody. Dzięki temu nikt nie czuje się pewny i stara się o wiele bardziej. Wcześniej ten, kto miał miejsce w kadrze juniorów, właściwie przez cały rok był na zgrupowaniach i jeździł na zawody niejako z urzędu. Teraz nasi juniorzy muszą cały czas walczyć o swoje. W każdej chwili muszą być gotowi na start. Nie możemy całkowicie zlikwidować kadr, bo prowadzenia ich wymaga od nas ministerstwo sportu. To powoduje, ze bardzo trudno jest zmienić ten system u nas. Może jednak w przyszłości będzie to działało inaczej. I po to był nam potrzebny Alex. Widać jego zaangażowanie? - Jak najbardziej. Przygląda się na razie temu wszystkiemu, jak to u nas wygląda. Ma z tego wyciągnąć wnioski i przedstawić swoje pomysły. Wierzę w jego możliwości. On ciągle coś notuje. Spotyka się z trenerami i zawodnikami. Potem mamy z nim rozmowy i on nam mówi, co dobrze działa, a co nie. Powoli bierze na siebie większość roboty, która spadała na mnie. Mam tu na myśli te obowiązki organizacyjne i menedżerskie. On się tego jednak nie boi. Osobnym tematem jest Kamil Stoch. Sam kiedyś miałeś swój sztab i dobrze wiesz, że ważna jest współpraca ze wszystkimi. Uda się i w przypadku sztabu Kamila wypracować taki system, by to wszystko pięknie współgrało z innymi naszymi kadrami? I co z finansowaniem tego sztabu? - To wszystko jest w procesie docierania się. W tym momencie kadra Kamila ma w zasadzie zapewnione wszystko. Do tej pory Kamil musiał jeszcze sprostać wyzwaniu, jeśli chodzi o finansowanie samego Michala Doleżala, ale już jest światełko w tunelu i do zimy powinniśmy mieć możliwość wzięcia tego na siebie. O to, jak to ma wyglądać na skoczni poza nią, dba w tym momencie Stoeckl. On ustala wszystko z trenerami w tym z głównym szkoleniowcem kadry, do której przecież Kamil należy. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport