Andrzej Klemba, Interia: Norweskie media informują, że Alexander Stoeckl ma zostać dyrektorem sportowym Polskiego Związku Narciarskiego. Co pan na to? Adam Małysz, prezes PZN: - Na razie nic o tym nie wiem. Teraz najważniejszym problemem do rozwiązania jest zorganizowanie przygotowań Kamilowi Stochowi, który chce indywidualnie trenować. Oczywiście jest normalnie powołany do kadry narodowej, ale do sezonu chce trenować oddzielnie. Staramy się zabrać na to pieniądze i znaleźć też na to sponsora. To nie są małe kwoty, bo trzeba chociażby zorganizować dodatkowe samochody i wiele innych rzeczy jak choćby logistyka. Cały czas jesteśmy w trakcie załatwiania tych spraw. Stoeckl miał być nawet w Krakowie... - Ale to chyba prywatnie. Ja też mam informacje płynące z mediów. Do tej pory miał kontrakt z Norwegami i czytałem, że właśnie rozwiązał. Mamy taką zasadę, że zwykle już zimą rozmawiamy z kimś, kogo widzimy w kadrze. Wcześniej rzeczywiście chciałem, by Stoeckl do nas dołączył. On odpowiedział, że ma ważną umowę i prosił, że jak będzie gotowy, to sam zadzwoni. No cóż, ja czekam na telefon od niego. Wspomniał pan o Stochu. Jak mają wyglądać te indywidualne przygotowania do sezonu? Będzie kolejny trener czy sam się będzie prowadził? - Samemu na pewno nie. Każdy skoczek potrzebuje trenera. Stworzymy mały team, który zająłby się tylko Kamilem podczas przygotowań. A na zawody Pucharu Świata będzie jeździł razem z kadrą. Trwają rozmowy, kto będzie trenerem. Także Kamil musi się na to zgodzić, skoro zdecydował się na taki pomysł. My nie mamy wolnego trenera, bo wszyscy są rozdysponowani. Kamil też nad tym pracuje. A Stoch wyjaśnił skąd taki pomysł na przygotowania? - To nie jest zupełnie nowa idea. Jeszcze za czasów prezesa Tajnera były takie propozycje, ale wtedy Kamil mówił, że woli trenować z grupą. W zarządzie zastanawialiśmy się, czy nie stworzyć małej grupy tylko dla tych najstarszych zawodników, a Thomas [Thurnbichler - przyp. red.] zająłby się młodszymi skoczkami. Rozmawialiśmy o tym z Dawidem Kubackim, Piotrkiem Żyła i Kamilem jeszcze w Planicy. Nie chcieli takiego rozwiązania, a potem w kwietniu zadzwonił Stoch. Powiedział, że zostały dwa lata do igrzysk i chciałby spróbować indywidualnych treningów. Wszyscy wiemy, w jakim wieku są Dawid, Kamil i Piotr. Widać młodzież, która będzie w stanie ich zastąpić? - Czekamy wciąż na ich postęp, co nie znaczy, że mają od razu wygrywać. Mamy naprawdę kilku bardzo utalentowanych zawodników. Wydaje mi się, że potrzebują bodźca, by nie tylko dobrze pokazywać się na treningach, ale być maksymalnie skoncentrowanym na zawodach. A do tego także, żeby poza skocznią byli wciąż byli w stu procentach sportowcami. Nie można być dobrym skoczkiem tylko na treningach i zawodach. Trzeba o tym pamiętać i nad tym pracować cały czas. Wierzę, że zdają sobie z tego sprawę i wkrótce będą cieszyć oko kibiców podczas konkursów Pucharu Świata. W Pucharze Świata spore zmiany dla polskich kibiców. Najpierw w grudniu zawody w Wiśle, a potem tradycyjnie w styczniu w Zakopanem. To dobry pomysł? - Wydaje mi się, że tak. Rok temu wszystko działo się w ciągu tygodnia i sobie poradziliśmy. Styczeń to jednak czas ferii w Polsce i w związku z tym pojawiały się problemy z hotelami. Zakopane i Wisła dogadały się, że zamiast turnieju lepiej zrobić to osobno. I będziemy mieli dwa razy Puchar Świata w Polsce. Z kadry odszedł fizjoterapeuta Łukasz Gębala. To kolejna ważna zmiana. - Łukasz przyszedł na rozmowę i powiedział, że sprawy rodzinne nie pozwalają mu, by tak mocno angażować się w pracę jak do tej pory. Był z nami 14 lat, więc ma prawo być tym już trochę zmęczony. Zresztą nie tylko on, ale także inne osoby ze sztabu. Ze smutkiem przyjęliśmy jego decyzję i normalnie się rozstaliśmy. Łukasz jeszcze dorywczo będzie nam pomagał, ale już nie na stałe. Spotkaliśmy się przy okazji wydarzenia organizowanego przez żużlowca Macieja Janowskiego. Wrócił pan za kółko samochodu rajdowego, choć po startach m. in. w Rajdzie Dakar, myślałem, że woli pan wertepy, a nie jazdę na żużlu? - Trochę wertepów było zwłaszcza na wirażach, ale to oczywiście nie to samo co bezdroża Ameryki Południowej. Trochę mnie to nawet zaskoczyło, bo na pierwszych próbnych przejazdach dzień wcześniej było równiutko i była dobra przyczepność. A podczas wyścigu czułem, że koła mi wciąż podskakują. Samochód na Dakar, a ten, którym jeździłem tu we Wrocławiu, to dwa zupełnie inne światy. Wcześniej nie ścigałem się ani na asfalcie, ani na żużlu. Nowe doświadczenie i świetna przygoda. Z Maćkiem szans za bardzo nie było. Żużel to jego żywioł, ale chcieliśmy się z nim zmierzyć. To zapowiedź powrotu do rajdów? - Nie ścigam się od 2016 roku i nawet od tego czasu nie siedziałem w rajdowym aucie. Nie było czasu, nie było funduszy, bo nie byłem w żadnym zespole. Tak od czasu do czasu, to chętnie bym usiadł za kółkiem rajdówki, bo wciąż wtedy czuję adrenalinę we krwi. Jestem jednak prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, więc mam sporo na głowie, czasu nie ma, a problemów do rozwiązania też nie brakuje. Rozmawiał Andrzej Klemba