Po latach przeciętnego, a często bardzo słabego skakania, Piotr Żyła za kadencji trenera Stefana Horngachera wskoczył do elity. Z Austriakiem nie było zmiłuj: Polak musiał wyeliminować największe błędy, zwłaszcza osławiony "garbik" na rozbiegu, bo w przeciwnym razie musiałby pożegnać się z miejscem w reprezentacji. Autorytet szkoleniowca sprawił, że Żyła nie oponował nawet wtedy, gdy przed wczorajszym konkursem na dużej skoczni w Lahti Horngacher zalecił mu zmianę butów narciarskich na nowe. Skoczek posłuchał, a efekt był pioronujący, zwłaszcza w drugiej serii. Finałowa próba na odległość 131 m zapewniła mu awans z szóstej pozycji na najniższy stopień podium. To, co później stało się z Żyłą, nie sposób wytłumaczyć. Popularnego "Wiewióra" ogarnęło takie wzruszenie, pomieszane z radością, że początkowo nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Do tego sprawiał wrażenie, jakby za moment miał stracić przytomność. "To, co Piotrek zrobił w serii finałowej, to było mistrzostwo świata. Skok - petarda. Po tym jak okazało się, że zdobył medal, odebrało mu mowę. Był tak wzruszony i jednocześnie osłabiony, że nie potrafił dojść do siebie. Zaczęły wychodzić z niego emocje, płakał jak dziecko. Kibice mają go za pewnego siebie śmieszka, a to jest bardzo wrażliwy facet. Potrzebował sporo czasu, by otrząsnąć się z szoku i dojść do siebie" - napisał na Facebooku Adam Małysz, który jest spokrewniony ze skoczkiem. Otóż żona Żyły - Justyna to kuzynka naszego najwybitniejszego skoczka. AG