Michał Białoński, Interia: Jak wyglądają pierwsze tygodnie pańskiej prezesury? Jest tak, jak pan sobie wyobrażał? Adam Małysz, prezes PZN-u: Jest trudniej, ale to nie jest tak, że jestem czymś wystraszony, absolutnie tak nie jest. Poznałem jak funkcjonuje nasze biuro i widzę, że jest to firma, która dobrze działa i pracuje na wszystko, co mamy w tym momencie. Ja, jako osoba decyzyjna, tylko i wyłącznie to nadzoruję. Mamy też plany, nie tylko ja, ale cały zarząd. Poprosiłem jego członków o przedstawienie swoich wizji, tego, czym by się chcieli zajmować przez cztery lata kadencji. Każdy miał inną działkę. Później ja określiłem, jakbym to widział. W zasadzie było to spójne z ich wizją. Zarząd chce pracować, jego członkowie ucieszyli się, że każdy ma swoje zadania, ale będzie też za nie odpowiedzialny. Na razie mieliśmy dwa zarządy, pierwszy trochę dziki, tuż po wyborach. Podczas Grand Prix w Wiśle będzie trzeci. Chcemy pewne sprawy dopracować. Pierwszy okres prezesury miałem ciężki, bo trzy dni każdego tygodnia spędzałem w Warszawie. I to od rana do wieczora. W pewnym momencie to wyluzuje. Co pana zaskoczyło? - Tych papierów jest strasznie dużo. Nie spodziewałem się, że będzie ich aż tyle! Ogólnie nie jest źle. Będzie fajnie. Można dużo rzeczy zrobić. Co pan zastał w schedzie po prezesie Apoloniuszu Tajnerze? - Apoloniusz zostawił związek w bardzo dobrym stanie. Mam nadzieję, że my go tylko jeszcze bardziej usprawnimy. Czy poszukacie kogoś, kto zastąpi dyrektora sportowego Adama Małysza, by miał kto łączyć szatnię, sztab trenerski z zarządem? - Bardzo mocno myślimy nad rozbudową struktury. Od zawodników i trenerów dochodzą nas sygnały, że oni potrzebują kogoś takiego. Chcemy zdecydowanie usprawnić komunikację. Poprawić media społecznościowe, one mają być z prawdziwego zdarzenia. Konkurs na dyrektora sportowego już został rozpisany, podobnie jak na specjalistę, który będzie zarządzał naszymi mediami. I na koordynatorów medialnych do każdej grupy sportowej. Zobacz też: Upały uderzą w skoczków? Zaskakująca reakcja Stocha Jakie wprowadził pan zmiany? - Wprowadziliśmy budżetowanie. Każdy z danego tramu ma swój budżet, musi nim zarządzać. To pokaże sprawność każdego, czy będą mieścić się w budżetach i jednocześnie na nic im nie zabraknie. Czyj głos, gdy przekonywano pana do kandydowania na prezesa był ważniejszy: żony Izabeli czy Andrzeja Wąsowicza, który był wielkim orędownikiem, by to pan zastąpił Tajnera? - W pierwszym momencie na pewno ważny był Andrzej Wąsowicz. On od roku za mną chodził i próbował mnie przekonać, żebym startował. Na początku stawiałem duży opór. Później były momenty lepsze i gorsze. Na pewno nic wbrew żonie czy rodzinie bym nie zrobił. Potrzebowałem długiego czasu, by przekonać żonę i córkę, żeby się na to zgodziły. Miałem pewne argumenty, które je do tego przekonały. Rozmawiał w Wiśle Michał Białoński, Interia Czytaj też: Stoch z Małyszem zakopali topór!