Polska cierpi w ostatnim czasie na brak sukcesów. Szczególnie w sporcie. Z MŚ w lekkoatletyce Orły wracają z jednym przypadkowo wywalczonym medalem przez chłopaka, na którego nikt nie stawiał, podobnie było na pływackich MŚ. W koszykówce klęska, w hokeju to samo (degradacja do światowej III ligi). W piłce doliczyliśmy się już półtorej dekady, odkąd nasz klub zagościł w Lidze Mistrzów, reprezentacja mało kogo zachwyca, a za wyjątkiem Borussii Dortmund i bramkarzy (Szczęsny, Boruc, Tytoń są w silnych klubach) Polak kopiący piłkę na szerszą skalę zyskuje uznanie tylko w Turcji. Już nawet w polskiej lidze przestali na niego stawiać. Nie mamy już Roberta Korzeniowskiego, który wychodziłby jakieś złoto, ani Adama Małysza, który był ikoną światowych skoków, ciężkie chwile przeżywa Robert Kubica, bez którego Formuła 1 w Polsce stała się sportem niszowym. Znikąd ratunku, najdrobniejszy medalik kajakarzy, wioślarzy urasta do miana wydarzenia, co się zowie. Dlatego nie ma się co dziwić, że medal, a może nawet medalik siatkarzy, przyjmowany jest jak światło w tunelu. Jeśli nie będziemy eksponować incydentu z meczu ze Słowacją, światło w tunelu może oznaczać rozpędzoną lokomotywę, a nie nadzieję na trwałą poprawę. Na problem wychodzenia na boisko po to, by przegrać, czyli kolokwialnie mówić "podkładania się", zwrócił uwagę bodaj najlepszy polski dziennikarz sportowy wszech czasów - Bohdan Tomaszewski, który budzi moją sympatię również dlatego, że o Rosjanach nadal mawia "Związek Radziecki". W poniedziałkowy wieczór, w radiowej "Jedynce" redaktor Bohdan zaprotestował, że celowo przegrywając ze Słowacją, Polacy zanegowali podstawowej zasadzie czystego, pięknego sportu, w którym zawsze walczy się o zwycięstwo i nie ma miejsca miejsca na kalkulacje! - Odwaga w sporcie! Jej nie powinno się spychać na drugi plan. Trener i nasi siatkarze nie mogli z góry zakładać, że przegrają ze Związkiem Radzieckim (Rosją) - podkreślał Bohdan Tomaszewski. Paradoksalnie z Rosją, której tak bardzo się obawialiśmy, koniec końców wygraliśmy i to w meczu o medal. Ktoś powie, że mały finał, ten o trzecie miejsce, dla potężnej "Sbornej" mógł być przecież meczem pocieszenia, do którego niekoniecznie na całego się musieli przyłożyć. Ale przecież to "Biało-czerwoni" bronili tytułu mistrzów Europy, więc tym bardziej nie powinni się bać nikogo, a z powodu strachu przed rywalem nie powinni także kalkulować. Źródłem kłopotów jest FIVB (Światowa Federacja Piłki Siatkowej) i CEV (Europejska Federacja Piłki Siatkowej), które z turnieju na turniej wprowadzają coraz bardziej dziwaczne zasady. Wedle nich, nie dość, że teoretycznie opłacało się przegrać, to jeszcze mecze ostatniej kolejki nie odbywały się o tej samej porze. Gdyby tak było, Polacy, nie wiedząc o wygranej Bułgarii z Niemcami, nie mogliby kalkulować w spotkaniu ze Słowacją. Przez takie regulaminowe wygibasy siatkówka w większości krajów staje się sportem marginalnym. Na ostatnich ME trybuny świeciły pustkami nawet w meczu współgospodarzy, Czechów z Polakami. - Wybraliśmy taką drogę a nie inną. Okazała się ona słuszna. Jesteśmy jednak zażenowani, że do tej pory nie wymyślono sposobu, aby uniknąć manipulowania wynikami meczów. Na pewno nie jest to zgodne z duchem fair-play - mówił po powrocie do Polski Piotr Nowakowski. Ciekawe, skąd siatkarzowi Resovii wziął się wniosek, że droga ta okazała się być słuszną? Przecież dzisiaj już nie sprawdzimy, czy po ewentualnym zwycięstwie w grupie nad Słowacją nie wyeliminowalibyśmy Rosjan w ćwierćfinale i nie trafili do finału! Rok temu, podczas MŚ we Włoszech, polscy siatkarze pod wodzą Daniela Castellaniego grali fair. Choć nie musieli, pokonali Serbów, dzięki czemu wygrali grupę i w kolejnej fazie trafili na Brazylię i Bułgarię, z którymi przegrali wracając do kraju z pustymi rękoma, a z Castellaniego PZPS odprawił. Gdyby Orły kalkulowały, wpadłyby na Kubę i Meksyk, z którymi zmierzyli się Serbowie, ale to byłoby wbrew czystej sportowej rywalizacji. Dlatego Castellaniemu i jego ekipie należy się szacunek, tak samo jak hokeistom Kanady, którzy podczas ostatnich MŚ na Słowacji walczyli na całego ze Szwecją, by wygrać grupę, choć oznaczało to trafienie na nieobliczalną, dysponującą olbrzymim potencjałem Rosję w ćwierćfinale. Ekipa "Klonowego Liścia" niespodziewanie z Rosją przegrała, odpadła z rozgrywki o medale, ale walki do końca z "Trzema Koronami" nikt w jej ekipie nie żałował. - Wychodzimy zawsze po to, aby wygrać. U nas nie ma i nigdy nie będzie takich kalkulacji na zasadzie "może lepiej przegrać". Dla nas, Kanadyjczyków liczy się zawsze, by wygrać takie turnieje. Drugie, trzecie miejsca są nieistotne. Jeśli chcesz być mistrzem, to musisz pokonać każdego, nieważne na jakim etapie turnieju - wyłuszczał ideę słynny trener Kanady, Ken Hitchcock. Chciałbym, by taka myśl przewodnia przyświecała wszystkim polskim sportowcom. Niezależnie od tego, w jakim składzie jadą na imprezę rangi mistrzowskiej. Z dwoma, czy pięcioma debiutantami. Dyskutuj z autorem na jego blogu