Dziś sukcesy kadry siatkarzy stały się codziennością. "Biało-Czerwonym" do pełnej satysfakcji brakuje jeszcze medalu olimpijskiego, ale na kolejne igrzyska jeżdżą w roli faworytów. Wystarczy jednak cofnąć się o 30 lat, by przypomnieć sobie zupełnie inną rzeczywistość. Na dwa pierwsze turnieje mistrzostw świata w latach 90. polska kadra się nie zakwalifikowała. W 1998 r. pojechała do Japonii, ale skończyła na siedemnastym miejscu. Pod koniec lat 90. nie kwalifikowała się nawet do mistrzostw Europy. W 1996 r. po 16 latach przerwy siatkarze zagrali na igrzyskach, ale w Atlancie nie wygrali ani jednego z pięciu meczów. W końcu jednak zaczęła świtać nadzieja na doszlusowanie do czołówki. Pojawiło się nowe pokolenie utalentowanych siatkarzy, którzy pod wodzą trenera Ireneusza Mazura zdobyło w 1997 r. mistrzostwo świata juniorów. Rok później Polska zaczęła grać w Lidze Światowej, co było motorem napędowym dla całej dyscypliny. Kadra oparta na młodych siatkarzach marzyła o występie na igrzyskach w Sydney. Ale na drodze stanęła Jugosławia. Alarmujące słowa na temat tego, co dzieje się z Wilfredo Leonem. "Ma chyba większe kłopoty" Polska pokonała mistrzów olimpijskich. Później na drodze stanął Nikola Grbić Spodek pękał w szwach. Polska otrzymała prawo organizacji europejskiego turnieju kwalifikacyjnego i w styczniu do Katowic przyjechało sześć drużyn. Wśród nich Holandia, broniąca złota z Atlanty, i Jugosławia, wicemistrz świata. Miejsce na igrzyskach było tylko jedno. Turniej rozgrywano systemem każdy z każdym. Na koniec dwie najlepsze drużyny miały jeszcze zagrać w finale o bilet do Australii. "Biało-Czerwoni", których prowadził wtedy Mazur - awansował do pierwszej kadry - potknęli się już w drugim meczu z Bułgarią, przegrywając ostatniego seta po thrillerze 32:34. Nadzieje na awans odżyły po pokonaniu Holandii. "Śmiało można powiedzieć, że to sensacja ostatnich lat w polskiej siatkówce" - podkreślał Piotr Dębowski, komentujący turniej w Telewizji Polskiej. Ale trzeba było jeszcze ograć Jugosławię. Pierwsze dwa sety nie wskazywały na to, że to w ogóle możliwe. Mecz rozpoczęła zagrywka Nikoli Grbicia. Tego samego, który 22 lata później stanie po drugiej stronie barykady i obejmie polską kadrę. Wtedy u jego boku był brat Władimir, a do tego Andrija Gerić czy Goran Vujević. Wszyscy świadomi własnej wartości, już udekorowani medalami Pierwszą partię wygrali do 19, drugą do 20. "Złoci chłopcy" przełamali napór Jugosławii. Awans na igrzyska wciąż był możliwy Ale "Biało-Czerwoni" nie dali za wygraną. Cały czas nieśli ich kibice, którzy wstawali z miejsc po każdej udanej akcji polskiej drużyny. Śpiewy, okrzyki, biało-czerwone szaliki - tak rodziła się legenda Spodka. A siatkarze Mazura od połowy trzeciego seta zaczęli dominować nad rywalami. "W naszym zespole temperatura wydarzeń ogromna, na trybunach także prawdziwe szaleństwo. Nie wszystko stracone, musimy walczyć" - zagrzewał drużynę do boju komentujący spotkanie z Dębowskim Janusz Uznański. Rywale, dotąd wyrachowani i pewni swego, zaczęli się denerwować. Po jednej z akcji drugi trener drużyny aż się przeżegnał, nie zgadzając się z decyzją sędziego. Polska wygrała 25:18, seta zakończył Dawid Murek. Niespełna 23-letni wówczas przyjmujący był jednym ze "złotych chłopców" Mazura z kadry juniorów. Obok miał rówieśników - Sebastiana Świderskiego, Piotra Gruszkę i Pawła Zagumnego, a także nawet młodszego o rok Marcina Prusa. "Młodzież" tuż przed turniejem wzmocnił 38-letni Marian Kardas. On o igrzyska otarł się już w 1984 r., ale z powodów politycznych mocna wtedy kadra nie mogła wystąpić w Los Angeles. Teraz doświadczony zawodnik występował na libero, pozycji wprowadzonej do siatkówki zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej. Czwarty set to nadal zwycięski pochód polskiej drużyny. Świetnie zagrywał środkowy Jarosław Stancelewski, Jugosłowianie zaczęli się mylić, Grbić dyskutował z sędzią. Po ataku z tzw. szóstej strefy Świderskiego Polska prowadziła już 23:17. I wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. Reprezentant Polski ustanowił kapitalny rekord. Przytłaczająca przewaga Spodek zamilkł. Wszystko skomentowała piosenka Maryli Rodowicz Wszyscy w hali przygotowywali się już na piątą partię, która przedłużała nadzieje na wyjazd do Sydney. Ale przy zagrywkach Gericia "Biało-Czerwoni" zaczęli się gubić. Najpierw był błąd w przyjęciu, później przy siatce nie poradził sobie Stancelewski. Przy stanie 23:20 Mazur poprosił o przerwę. W hali był taki tumult, że sędziowie dopiero po chwili zorientowali się, o co chodzi polskiemu trenerowi. Ale przerwa nie pomogła. Dobrze zagrywający Gerić nie chciał się pomylić. A polscy siatkarze nie byli w stanie skończyć ataku. Zagumny wystawiał do kolejnych kolegów, ale przewaga stopniała do punktu. A kibice łapali się za głowy. Polska, za sprawą Świderskiego, zdobyła punkt dopiero wtedy, gdy to Jugosławia miała już piłkę meczową. Rywale odzyskali już jednak wiarę w zwycięstwo i po chwili wygrali 27:25. Coś, co było nieprawdopodobne, stało się faktem. Tętniący siatkarskim rytmem Spodek zamilkł. Ale tylko na moment, bo po chwili konsternacji kibice podziękowali siatkarzom. Zawodnicy odwdzięczyli się brawami, ale później jeszcze długo siedzieli ze zwieszonymi głowami na boisku. Trener Mazur chodził z zafrasowaną miną, a jego siatkarze jakby nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Krajobraz porażki uzupełniały słowa Maryli Rodowicz. "Ale to już było i nie wróci więcej..." - właśnie taka piosenka płynęła z głośników, gdy kibice opuszczali halę. Dla Kardasa i kilku innych siatkarzy olimpijska szansa przepadła. Jugosławia pokonała w finale kwalifikacji Bułgarię, a w Sydney zdobyła złoto. Murek, Gruszka, Zagumny i Świderski pojechali na igrzyska cztery lata później, w Atenach odpadli w ćwierćfinale. Trzej ostatni doczekali też w kadrze pierwszego od lat medalu dużej siatkarskiej imprezy - srebra MŚ 2006 pod wodzą Raula Lozano. Ale Jugosławia, a później Serbia i Czarnogóra, jeszcze prześladowała polską kadrę. W 2005 r., w półfinale Ligi Światowej, scenariusz ze Spodka się powtórzył. Polska prowadziła z rywalem z Bałkanów 2:0 i 22:17 w ostatnim secie, a w finale zameldowali się przeciwnicy.