Damian Gołąb, Interia: Cały czas jesteś najstarszym siatkarzem w kadrze. Jak się z tym czujesz? Grzegorz Łomacz, rozgrywający reprezentacji Polski, mistrz świata i mistrz Europy: Wiem, że to jest wypominane dość często. Ale jestem najstarszym zawodnikiem naprawdę już bardzo długo, parę lat. Tak się złożyło, że nie było nikogo starszego. Ale czuję się bardzo dobrze. Jeszcze dogaduję się z młodszymi kolegami, nie jest źle. Czy po młodych chłopakach wchodzących do kadry widać, że to mentalnie nieco inne pokolenie niż twoje? - Tak, widać to, nie będę kłamał, że nie. Priorytety są trochę inne, widać, że w głowie jest to trochę inaczej poukładane. Ale czy jest lepiej, czy gorzej, to już kwestia indywidualna, zależy od jednostki. Na pewno nie są przytłoczeni nazwiskami w kadrze. A czy są odważniejsi? To chyba kwestia indywidualna. Na pewno mają trochę mniej kompleksów, wchodzą z większym przytupem, poczuciem własnej wartości. Nie chowają się gdzieś w kącie, nie boją się odezwać. Czy po tylu latach w reprezentacji myślisz, że kadra może być jeszcze bardziej na świeczniku? Mam wrażenie, że z każdym waszym medalem, sukcesem, zainteresowanie i wszystko wokół kadry jest jeszcze bardziej podbijane. - Też mam takie wrażenie. Na szczęście mam je jako osoba, ale jako grupa nie mamy takiego wrażenia. Chociaż wiemy, że jest dużo szumu. Ale świadomość tej grupy ludzi, tego, o co walczymy, sprawia, że zostawiamy z boku cały ten balonik. Koncentrujemy się głównie na hali, treningach i jakości siatkarskiej. Mam nadzieję, że cały ten sezon reprezentacyjny tak będzie wyglądać. Grzegorz Łomacz o dwóch nieudanych występach na igrzyskach. "Były równie ciężkie" Jak wspominasz swoje dwa poprzednie występy na igrzyskach olimpijskich? - Oba były równie ciężkie. Może w innych kategoriach je analizowałem, ale zostawiam je już z tyłu. Oba były równie nieudane. Mam nadzieję, że do trzech razy sztuka. Sportowcy często mówią, że igrzyska olimpijskie to absolutnie wyjątkowe wydarzenie. Jak ty odbierasz olimpijską otoczkę? - Byłem na niejednym turnieju wysokiej rangi i igrzyska to coś unikatowego. Nie da się tego powtórzyć, nawet przytoczyć. To trzeba przeżyć. Wchodzisz do wioski olimpijskiej, jest jedno wielkie blokowisko, posiłki w jednym miejscu, ze wszystkimi sportowcami. Treningi nie są dostosowane do godzin czy potrzeb danej drużyny, dojazdy do hali są długie, często zdarza się chaos organizacyjny. Wszystko to trzeba umieć zostawić z boku. Myślę, że jeśli nie przeżyło się tego wcześniej, pierwszy raz może przytłoczyć. Zdarzyło ci się spotkać na stołówce gwiazdy światowego sportu? - Oczywiście, że spotykaliśmy gwiazdy. Ja na przykład bardzo interesuję się tenisem ziemnym, w wiosce olimpijskiej można spotkać świetnych tenisistów. Chodzą tam wśród nas. Ale myślę, że każdy ma zdrowy rozsądek i wie, po co tam przyjechał. Czy sportowcy zbierają autografy od gwiazd w wiosce? Bardzo dużo jest takich sytuacji. Chyba w Rio de Janeiro Novak Djoković był w wiosce i po prostu nie mógł się ruszyć. Opuścił ją więc po jednym czy dwóch dniach - miał tylu fanów, że nie mógł zrobić kroku. Topowi sportowcy próbują unikać tłumów i w jakiś sposób zakamuflować się, by uniknąć rozproszenia. A ty rozdawałeś autografy w wiosce? - Nie, tam jest cała masa bardziej rozpoznawalnych sportowców. Ja więc na to nie narzekam (śmiech). Problemy w klubie odbiły się na siatkarzach. Reprezentant Polski nie ma wątpliwości Łomacz przed wyjątkowym sezonem: Bądźmy po prostu najlepsi Jak patrzysz na sezon reprezentacyjny po sezonie w klubie? Dziewiąte miejsce PGE GiEK Skry Bełchatów w PlusLidze musiało być chyba niedosytem. - Marzyła się nam walka o play-offy. Ale na tyle chyba było nas stać w tym sezonie. Byliśmy na krawędzi play-offów. Dawaliśmy z siebie “maksa" jako drużyna, mieliśmy świetną atmosferę. Myślę, że po prostu siatkarsko nasze możliwości pozwoliły na to dziewiąte miejsce. Na kadrę przyjeżdża się z przewietrzoną głową? - Tak, choć zależy, kto ile miał wolnego. Ale chwila czasu na odpoczynek była. To zupełnie inna kategoria myślenia, świadomości. “Pstryczek" jest przestawiony na to, że tutaj jest reprezentacja i “orzełek" na piersi. Nakładasz na siebie presję związaną z tym sezonem? To twoja trzecia szansa na medal olimpijski, być może ostatnia. Nie wiadomo, co będzie za cztery lata. - Tak, choć nie wiem, czy presja to odpowiednie słowo. Jestem wymagający w stosunku do siebie. Mam wrażenie, że większość chłopaków tutaj tak samo do tego podchodzi. I każdy wymaga od siebie, by być swoją najlepszą wersją. Mam nadzieję, że to złoży się w całość. To taka sportowa, pozytywna presja: bądźmy po prostu najlepsi. W ostatnim sezonie w kadrze, kiedy wygraliście wszystko, utwierdziliście się właśnie w tym, że jesteście najlepsi? - Jesteśmy świadomi jakości, jaką prezentuje ta drużyna. I to jest świetne, uważam, że to bardzo potrzebne. Wiemy, że w wielu trudnych momentach mogliśmy na siebie wzajemnie liczyć i mam nadzieję, że to zaprocentuje. Ta drużyna dojrzewa do tej świadomości. Wiemy, na co nas stać, w jakim jesteśmy momencie, ale też się nie zatrzymujemy. Nie jesteśmy zadowoleni, że już osiągnęliśmy jakiś poziom. Cały czas jesteśmy głodni, czuć ten głód na treningach. W każdym zachowaniu czujemy, że możemy dawać z siebie więcej. A co najważniejsze - próbujemy to robić. Kiedy Grzegorz Łomacz w finale olimpijskim pojawi się na boisku, pierwsza wystawa będzie do środka? Wiesz, że jesteś znany z gry w ten sposób. - Zależy, czy Mateusz Bieniek będzie na środku (śmiech). Nie wiem, zobaczymy, jak się ułoży, czy w ogóle pojadę na ten turniej. Ale bardzo bym sobie życzył, by zagrać w tym finale. Rozmawiał Damian Gołąb