Wyglądało to trochę groteskowo i przyglądałem się temu ze stosownym dystansem, ale że oglądałem mecz ze Stanami w stroju bardziej oficjalnym, to ominęły mnie uściski Vitala. Zastanawiałem się jednak, na ile w tym zachowaniu jest wrodzonego talentu Vitala do aktorstwa, a na ile szczerej emocji człowieka, który do niedawna prowadził prawie ten sam zespół. No i wyszło mi pół na pół. A jak jeszcze w końcu tygodnia przeczytałem w "Przeglądzie Sportowym" wywiad z Heynenem pióra Edyty Kowalczyk to zrozumiałem, że moje odczucie było bliskie prawdy. Vital w swojej głowie wciąż prowadzi polski zespół i trudno mieć mu to za złe. Wszak to były najpiękniejsze dni w jego całej, dotychczasowej trenerskiej karierze. Każdemu byłoby ciężko z tym się rozstać. I pewnie komentując dla telewizji mecze z Ligi Narodów, przy meczach Polaków musiał walczyć z emocjami dla innych komentatorów kompletnie nieznanymi. We wspomnianym wywiadzie, Heynen wypada dobrze. Nie judzi, nie atakuje Nikoli Grbica za ewidentne przespanie meczu z Amerykanami i ociąganie się ze ściągnięciem z boiska dołującego z formą Aleksandra Śliwki. Odwrotnie. Podkreśla gigantyczny potencjał moralnego odrodzenia polskiego zespołu w ciągu 24 godzin. Od sromotnej, wręcz kompromitującej, porażki z USA do imponującego i spektakularnego zwycięstwa nad Włochami. Więcej, Heynen podkreśla, że właśnie w tych dwóch meczach narodził się nowy lider polskiego zespołu - Bartosz Kurek. I ja też miałem takie wrażenie, siedząc na trybunach bolońskiej areny, że po raz pierwszy w karierze Pan Bartek, choć nie był najlepszy na boisku, to wziął odpowiedzialność za siebie i kolegów. Po meczu z Italią zatrzymałem go na chwilę i spytałem - co się zawaliło w meczu z USA? Odpowiedział krótko z uroczym tupetem - "No co? Po prostu przegraliśmy mecz!" i pobiegł do kolegów przymierzać brązowe medale. Nie byłem zbytnio ukontentowany taką odpowiedzią, ale kiedy wieczorem obejrzałem w internecie obszerny wywiad Marcina Lepy z Panem Bartkiem zrozumiałem, że doszło w nim do istotnej, pozytywnej przemiany psychicznej, i że rzeczywiście możemy już zapomnieć o Michale Kubiaku i jego pustym miejscu w zespole. Bartosz Kurek to dzisiaj pewny siebie i świadomy swej klasy zawodnik, a może nawet bardziej człowiek niż zawodnik. I kiedy mówi reporterowi Polsatu Sport: - Chociaż byłem dzisiaj "piątym kołem u wozu", to jednak koledzy dali radę i wygrali ten mecz w wielkim stylu - to znaczy, że w końcu ma dystans do tego co robi i w ważnej chwili ręce już mu raczej nie zadrżą. Oby tak było, bo mundial za pasem i wszystkie mocne zespoły zbroją się na potęgę i każdy lider jest i będzie podczas turnieju w wielkiej cenie. Z drugiej strony nie trzeba zbytnio pompować balonika z nadziejami, bo to naszym zawodnikom na pewno nie pomoże, a raczej wręcz odwrotnie. W tym przypadku powinniśmy brać przykład z Włochów. Chociaż finały Ligi Narodów okazały się dla nich kompletną klapą, to w poniedziałkowych gazetach próżno było szukać darcia pasów z drużyny Ferdinando de Giorgiego. Wszystkie renomowane dzienniki sportowe, od "La Gazetta dello Sport" począwszy a na "TuttoSport" skończywszy, zalecają spokój i konieczność odczekania z ocenami do zakończenia polsko-słoweńskiego mundialu. Więc bierzmy z nich przykład i szykujmy się na wielką siatkarską ucztę od 26 sierpnia. A Vital Heynen niech dalej szczerze kocha polska siatkówkę. I od czasu do czasu, niech ćwiczy polski hymn, bo dobrze mu z tym szło i kto wie - może się to jeszcze kiedyś przydać?