Mija właśnie miesiąc od zdobycia przez pana podopiecznych mistrzostwa świata. Jak dużo czasu zajął panu powrót do normalnego rytmu dnia? Podobno tuż po powrocie z Turynu czuł się pan jakby wciąż był na turnieju i nie był w stanie spać dłużej niż pięć godzin...- Ludzie powtarzają: "Sam nigdy się nie zmieniasz, ale wszystko, co się dzieje dookoła cię zmienia". Te mistrzostwa zmieniły więc mnie, zawodników, panią, każdego. Odczuwam to. Mógłbym powiedzieć, że sam się nie zmieniłem, ale ludzie z mojego otoczenia patrzą na mnie teraz trochę inaczej. To normalne. Nawet tutaj we Friedrichshafen, gdzie pracuję na co dzień. Mieszkam w małej wiosce poza miastem, a każdego dnia ktoś chce zrobić sobie ze mną "selfie". To pewna zmiana. Można powiedzieć, że już nie jestem w stanie się ukryć.- A wychodzenie z rytmu turniejowego jest procesem, który odczują na własnej skórze trener oraz zawodnicy, bo bardzo angażujemy się w występy drużyny narodowej. Pamiętam, że w 2014 roku, gdy prowadziłem reprezentację Niemiec i zdobyliśmy brązowy medal MŚ, w listopadzie miałem taki trudny miesiąc. Przyszło to ok. pięć, sześć tygodni po mundialu. W najbliższym czasie spodziewam się więc czegoś podobnego. Czasem człowiek złapie się wówczas na myśli typu "wow, tego było naprawdę sporo". Na chwilę obecną czuję się świetnie, choć wciąż nie śpię zbyt wiele, bo się do tego przyzwyczaiłem. Przez większość czasu jestem na nogach, ale i tak śpię już nieco więcej niż podczas turnieju. Muszę przestawić się na moje zwyczajowe siedem godzin, powoli będę do tego wracał.Ten medal wywalczony z Biało-Czerwonymi zmienił pana bardziej jako szkoleniowca czy jako człowieka?- Uważam, że taki triumf zawsze wpływa na ciebie jako na osobę. Często powtarzam, że jestem jaki jestem. Akceptuję jednak też to, że wszystko, co się dzieje w naszym życiu, zmienia nas. Choć chyba lepszym słowem niż "zmienia" jest "wpływa". Potem dostrzegasz to także w pracy trenerskiej. Ale nie tylko zdobycie tytułu oddziaływuje. Przegrana przecież również wpływa na nas. Można więc żartobliwie powiedzieć, że pod tym względem nie ma różnicy, czy odnosi się sukces, czy ponosi porażkę. A w jaki sposób na mnie to wpłynęło? Nie wiem. Za wcześnie chyba jeszcze, żeby to ocenić. To wciąż bardzo dziwne uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że jesteś mistrzem świata. Samo to jest chyba jak na razie największą zmianą.Mówił pan, że Bartosz Kurek był najbardziej wartościowym zawodnikiem (MVP) mistrzostw świata, a Michał Kubiak MVP pańskiego zespołu. Obaj byli już przed imprezą bardzo doświadczonymi siatkarzami. Który z wszystkich graczy zrobił zaś podczas niej największy postęp?- Wiele razy mówiłem, że nie lubię indywidualnych ocen. Po drugie, od początku przygotowań do sezonu wskazałem, że naszym jedynym celem jest stworzenie drużyny. Największym postępem było więc stawanie się coraz lepszym zespołem. Staliśmy się prawdziwą ekipą, teamem, byliśmy w tym wszyscy razem i zawodnikom zostanie to w głowach do końca życia. Będą pamiętać, jak razem graliśmy i zdobyliśmy tytuł.Wciąż analizuje pan czasem ten mundial czy to już przeszłość i woli się skupiać na teraźniejszości oraz przyszłości?- Oczywiście, że wracam jeszcze do niego myślami. Zastanawiam się, w jakim miejscu jesteśmy. Naukę czerpie się z wszystkiego. Sięgając wstecz pamięcią, analizujesz, uczysz się, myślisz o celach i o tym jak trenowałeś przed turniejem. Teraz mogę to wykorzystać w pracy klubowej. Nie można utknąć w przeszłości, ale trzeba z niej wyciągać wnioski.Podczas listopadowego spotkania z władzami PZPS podsumowany zostanie pierwszy rok pańskiej pracy. Po awansie do "szóstki" MŚ mówił pan, że mimo zrealizowania wyznaczonego celu, nie czuje się wcale spokojny o pozostanie na stanowisku. Po wywalczeniu złota chyba wszelkie obawy zniknęły...- Nie wiem, jaka będzie moja przyszłość. Jedna rzecz, której się nauczyłem w Polsce, to że nigdy nie wiesz, co się wydarzy w tym kraju. Zobaczymy w listopadzie. Oczywiście, mam nadzieję, że będę kontynuował swoją pracę. Chcę też podkreślić, że w Polsce generalnie czasem zbyt szybko wysnuwa się wnioski. Uważam, że warto o nieco większą stabilizację i wiarę w długoterminową pracę danej osoby, warto dawać szansę. Choć oczywiście, mam świadomość, że nasz wynik był znacznie, ale to znacznie ponad moje czy wszystkich innych oczekiwania.W drugim roku powinno się pracować zdecydowanie lepiej, bo już pan zna wielu zawodników czy też jednak w większym stopniu będzie trudniej, bo nigdy nie jest łatwo utrzymać wysoki poziom?- Nie mogę zagwarantować, jaki będzie przyszły sezon. Zakładam, że w drugim roku zawodnicy będą mnie lepiej rozumieć, a ja ich. Głęboko wierzę, że generalnie będzie się nam łatwiej dzięki temu pracować, ale muszę być też realistą. Niektórzy siatkarze grali niesamowicie podczas MŚ, a nie są w stanie grać tak zawsze. Mam też takich zawodników, którzy prezentują bardzo dobry poziom. Teraz zadanie przed pozostałymi, by dorównać kolegom. Sądzę, że mamy potencjał. Nie chcę być zależny od postawy dwóch graczy, w przyszłym roku będziemy polegać na zespole. Uważam, że to możliwe. Sądzę, że w drugim roku pracy będziemy grać lepiej jako drużyna, a nawet jestem o tym przekonany.Od 24 lipca będzie mógł pan skorzystać z Wilfredo Leona. Być może będą w stanie dołączyć do kadry także Karol Kłos czy Mateusz Mika. Może się zdarzyć, że w najważniejszych imprezach 2019 roku nie będzie miejsca w składzie dla wszystkich mistrzów globu. Jest pan przygotowany, że trzeba będzie niektórym z nich powiedzieć, iż nie są już wystarczająco dobrzy, by być w "14"?- W przyszłym roku drużyna to nie będzie 14 zawodników, tylko 30. To nie tak, że skoro Łukasz Kaczmarek czy Maciej Muzaj nie pojechali na MŚ, to nie należą do mojej kadry. Tomasz Fornal wykonał świetną robotę, pomagając podczas przygotowań do tej imprezy. Marcin Komenda był gotowy wesprzeć nas podczas Memoriału Huberta Wagnera. Oni wszyscy należą do zespołu. Są jeszcze Kłos, Leon, Mika i wielu innych chłopaków. Pewnie o kilku zapomniałem teraz wspomnieć, ale na pewno będzie ich więcej niż 14. Czas pokaże, kto się znajdzie w składzie na najważniejszą imprezę, czyli kwalifikacje olimpijskie.Poza walką o bilet na igrzyska Polaków w przyszłym roku czekają jeszcze mistrzostwa Europy, Liga Narodów i Puchar Świata. Ma pan już pomysł, jak sobie poradzić z tak napiętym kalendarzem?- Pełna zgoda, że tych imprez jest za dużo. Wspólnie z PZPS jak na razie uznaliśmy, że najważniejsze są kwalifikacje olimpijskie. Zobaczymy jeszcze, jak podejść do pozostałych startów. Na pewno trzeba ustalić priorytety, bo nie wierzę w taktykę, by próbować wygrać wszystko.Niektórzy polscy eksperci nie mogą się pogodzić z tym, że mistrz świata nie ma automatycznej przepustki do turnieju olimpijskiego, choć zasada ta obowiązuje już od dawna...- Na pewno mistrz świata w danej dyscyplinie powinien wystąpić w igrzyskach. Być może właściwa byłaby zmiana przepisów, ale póki co w siatkówce tak nie jest i trzeba to zaakceptować. Jeśli jesteś dobry i mierzysz wysoko, to musisz być w stanie wywalczyć awans. Niezależnie od tego, co zrobią z nami, to uważam, że jesteśmy wystarczająco mocni, by na boisku wywalczyć kwalifikację.Do niedawna szansą na zapewnienie sobie startu w igrzyskach był Puchar Świata. Skoro już nie jest, to czy jest w ogóle sens brać udział w tak wyczerpującej imprezie przy natłoku innych turniejów?- Te zawody to - na ten moment - wielka niewiadoma. Nie jest dla mnie jeszcze jasne, jaka będzie ich wartość. Mamy jeszcze rok, by się tego dowiedzieć, ocenić sytuację i zająć się odpowiednio tym tematem. Na razie to jeszcze zbyt odległa perspektywa. W tej chwili mamy w głowach tylko kwalifikacje do igrzysk.Po awansie do "szóstki" MŚ powiedział pan, że jako miłośnik ryzyka nie wziąłby w ciemno brązu, a jedynie złoto lub srebro. I opłaciło się. A jak jest w przypadku Tokio? Wciąż celuje pan w olimpijskie podium czy po tytule wywalczonym w Turynie zgodziłby się pan z góry tylko na jedno z dwóch pierwszych miejsc?- Poprawne byłoby stwierdzenie, że ten zespół jest wart więcej niż brąz. Jeśli spojrzy się na sprawę realistycznie i przypomni sobie, że polska siatkówka czeka na podium w igrzyskach ponad 40 lat, to trzeba być na tyle skromnym, by odpowiedzieć: "Tak, każdy olimpijski mnie uszczęśliwi". Znaleźć się po tylu latach w czołowej trójce igrzysk to byłby znaczący sukces. Oczywiście, nie pojedziemy tam walczyć o trzecie miejsce, które byłoby i tak wspaniałym wynikiem. Ale też nie jest tak, że po zdobyciu mistrzostwa świata można mówić, że tylko złoto nas zadowoli. Olimpijski medal to niesamowita sprawa. Jest on na mojej liście i chcę go zdobyć.Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek (PAP)