Zanim reprezentację siatkarzy objął Hubert Jerzy Wagner, medale z ważnych imprez zdobywały dla Polski głównie siatkarki. Wyjątkiem były mistrzostwa Europy z 1967 r., gdy "Biało-Czerwoni", zresztą z Wagnerem w składzie, sięgnęli po brąz. Do drużyny siatkarzy doczepiono łatkę tej, która gra fajnie, ale w decydujących momentach zawodzi. Pewnie po części również z tego powodu Telewizja Polska nie transmitowała meczów mistrzostw świata w Meksyku. A to właśnie tam, jesienią 1974 r., wszystko się zmieniło. Siatkarze Wagnera po morderczych przygotowaniach czuli się mocni i szli przez turniej jak burza. W pierwszych dwóch fazach grupowych zanotowali komplet sześciu zwycięstw. Pokonali między innymi faworytów z ZSRR, a także Meksyk. Gospodarze usiłowali nawet kupić ostatni mecz drugiej fazy MŚ od pewnych awansu do finałów Polaków. "Biało-Czerwoni" ostatecznie z układu się wycofali, ale zdobyli wsparcie meksykańskiej publiczności. Jedna z tamtejszych gazet uznała bowiem, że Polacy w meczu z Meksykiem robili wszystko, by wpuścić gospodarzy do finału, tyle że... Meksykanie okazali się tak słabi, że nie potrafili tego wykorzystać. Przyjazne stosunki z gospodarzami przydały się zresztą Polakom również później. Wagner musiał go "porwać". Tak zmarły mistrz zaczynał w reprezentacji Polski Rosjanie naśmiewali się z Polaków. A ci prowokowali ich do białej gorączki Drużyna Wagnera zameldowała się w fazie finałowej MŚ. Sześć zespołów rywalizowało w niej systemem "każdy z każdym". I już w pierwszym meczu rywalem ponownie była drużyna ZSRR. - Zawsze byliśmy mocni, ale na mniej ważnych turniejach. Rosjanie naśmiewali się z nas: jak przyjdzie do poważnego turnieju, to was zawsze ogramy. Chyba podświadomie zmobilizowali nas, całą grupę z Jurkiem na czele, żeby pokazać im, że jednak bardzo się zmieniliśmy - opowiada Interii Ryszard Bosek, jeden z filarów tamtej kadry, gdy pytamy go o wspomnienia z Meksyku. Jednocześnie jednak siatkarze z ZSRR czuli do Polaków coraz większy respekt. Wagner dbał zresztą, by zamieszać przeciwnikom w głowach. Mecze obu reprezentacji przed mistrzostwami rozpoczynał rezerwowym składem, a dopiero z czasem wpuszczał na boisko podstawowych zawodników. Na Pucharze Świata w 1973 r. zabronił swoim siatkarzom pierwszym odzywać się do rywali na stołówce, by zdobyć psychologiczną przewagę. A już na mistrzostwach świata, przed pierwszym meczem obu drużyn, zajął halę treningową rywali. Prowokacji wobec radzieckiej drużyny było zresztą więcej. Bosek wprost przyznaje, że w ten sposób chcieli wyprowadzić przeciwników z równowagi. W prowokacjach brylował Mirosław Rybaczewski. Jeden z najmłodszych zawodników w kadrze upatrzył sobie Jefima Czułaka, postawnego zawodnika rywali, z którym w czasie meczu w Meksyku rozmawiał przez siatkę. - Rosjanin to był prawdziwy "potwór", dłonie miał jak bochny chleba. "Ryba" jednak niemal zawsze wyprowadzał go z równowagi. "Nawet nie skacz na krótką, bo jak ci huknę, to nie będzie co zbierać!" - straszy Czułaka. Ten oczywiście skacze, a wystawa idzie zupełnie gdzie indziej. Czułak ze złością patrzy na Rybaczewskiego, a ten spokojnie: "No przecież mówiłem ci, że to będzie w następnej akcji". Potrafił Czułaka doprowadzić do białej gorączki - wspomina na kartach biografii Wagnera "Kat" Zbigniew Zarzycki, jeden z członków złotej drużyny z Meksyku. Ale mecz i tak nie był łatwą przeprawą. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebnych było pięć setów. Wówczas siatkarskie mecze często trwały bardzo długo, bo przed zmianą siatkarskich przepisów z końca XX wieku punktowane były tylko akcje przy własnej zagrywce. Przygotowani przez Wagnera Polacy w kilkugodzinnych bataliach czuli się jednak wyśmienicie. To oni byli mistrzami piątego seta, o czym Rosjanie dobrze wiedzieli. - My ich prowokowaliśmy, śmiejąc się. Ale oni sami mówili, że jeżeli nas nie rozwalą zagrywką, to nigdy z nami nie wygrają. I tak było. Zdenerwowani próbowali zagrywać na wszystkie sposoby, by rozbić nasz system. A my byliśmy już tak mocni, że powtarzaliśmy: oby tylko do piątego seta. Bo w nim już nikt nie ma z nami szans. Właściwie przez cały okres tej naszej grupy go nie przegrywaliśmy. Każdy zespół przed piątym setem czuł strach, a my czuliśmy siłę - podkreśla Bosek. Trenował polskich siatkarzy, obejmie nową kadrę. Zaskakujący wybór znanego trenera Świętowanie przy barze. Japończycy nawet nie próbowali bawić się z Polakami Polska ograła ZSRR w piątym secie 15:7. Do rozegrania pozostały jednak jeszcze cztery spotkania. Pięciosetowe batalie "Biało-Czerwoni" stoczyli również z Czechosłowacją i NRD. Zwłaszcza to drugie spotkanie miało dramatyczny przebieg - także przez decyzje Wagnera. Trener w trakcie spotkania zmieniał bowiem szóstki na boisku: gdy jedna grała, druga... w sali obok skakała z obciążeniami przez płotki. W ostatnim meczu, tym razem już w czterech setach, Polacy ograli jeszcze Japonię. A potem rozpoczęło się świętowanie, które także przeszło do historii. Siatkarze wrócili do hotelu i prosto z autokaru, w kadrowych dresach, udali się do baru, za którym "stały półki z alkoholami z całego świata". - Pamiętam, jak wchodziłem, i pamiętam rano. Żartuję oczywiście - mówi o zabawie po zdobyciu tytułu Bosek. - Świętowaliśmy mocno, to prawda. Byliśmy w przyzwoitym hotelu, wyczyściliśmy wszystkie bary. Na górze na dyskotece grała nam orkiestra muchachas. Myślę, że po takim sukcesie każdy ma prawo obchodzić go tak, jak my obchodziliśmy. Atrakcji było zresztą więcej. Siatkarze zaprosili do zabawy meksykańskich policjantów, którzy mieli ich pilnować. Z prezentem dla Polaków przyszli Japończycy, brązowi medaliści turnieju, ale wspólnie bawić się nie zamierzali. "Przynieśli flaszkę i szybko uciekali, nawet nie próbując z nami wypić" - wspominał Zarzycki. Problem pojawił się na drugi dzień. Kiedy reprezentacja Polski pakowała się do autobusu, kierownik hotelu przybiegł pod autobus z rachunkiem. Kierownik drużyny Benedykt Menel miał skwitować to krótko: "To jakieś nieporozumienie. Moi chłopcy piją tylko mleko!" - i autobus odjechał. Według pogłosek rachunek miał pokryć Ruben Acosta, prezes meksykańskiej, a potem także światowej federacji. - Nigdy przed zawodami nie przekraczaliśmy żadnej "bariery dźwięku". Historie z biegiem 50 lat nabrały takich rozmiarów, że zaraz ktoś powie, że właściwie pijani wychodziliśmy na boisko. Nie próbujemy ich nawet negować, bo znamy naszą prawdę. Gdy wygrywaliśmy, były piękne przyjęcia czy zabawy, ale nigdy przed czy w trakcie - podkreśla Bosek. To może być problem dla drużyny Grbicia. Nie wszyscy zmieszczą się w wiosce olimpijskiej Siatkarze zostali idolami. Ale Hubert Wagner najadł się strachu Po złotym medalu Meksyk stał się dla polskiej siatkówki miejscem legendarnym. TVP naprędce załatwiła kasetę z nagraniem ostatniego meczu MŚ, by i polscy kibice mogli zobaczyć wyczyny zespołu Wagnera. Siatkarze i bez tego z miejsca stali się jednak rozpoznawalni. Popularnością niewiele ustępowali piłkarzom Kazimierza Górskiego, którzy kilka miesięcy wcześniej zajęli w Niemczech trzecie miejsca na mistrzostwach świata. 24-letni wówczas Bosek przez pewien czas... aż wstydził się wychodzić z domu. - Często mi się zdarzało, że wjeżdżałem na stację benzynową tankować, a tam wychodzi gość i mówi: pan to nie płaci, bo pan już wygrał. Ten nasz sukces i rozpoznawalność były porównywalna do dzisiejszych czasów. Nie wiem, jak to nazwać, chyba byliśmy idolami. Do tej pory ludzie czasami zaczepiają mnie na ulicy i gratulują tych sukcesów. I to często młodzi, którzy mogą wiedzieć o tym tylko z książek albo z telewizji. Nie ukrywam, że jestem bardzo szczęśliwy, czasami aż chce się nawet płakać - przyznaje Bosek. I tylko Wagner przywiózł z Meksyku także trochę traumatycznych wspomnień. W trakcie turnieju umówił się z meksykańską siatkarką i przez przypadek najwyraźniej naraził tamtejszej mafii. W czasie randki został porwany i wywieziony za miasto. Udało mu się jednak uciec, kiedy porywacze zarządzili postój. Uciekał boso, podobno pod ostrzałem pistoletów. Ostatnie dni MŚ, dla bezpieczeństwa, spędził zakwaterowany z kobiecą kadrą - siatkarki również grały wówczas turniej w Meksyku. Legendarny trener uspokoił się dopiero na pokładzie samolotu wracającego do Europy. Przy pisaniu tekstu korzystałem z książki "Kat. Biografia Huberta Wagnera", autorstwa Grzegorza Wagnera i Krzysztofa Mecnera. Polscy siatkarze zdobędą medal igrzysk? Były kadrowicz widzi jedno zagrożenie