Rozmowy z Tomaszem Fornalem zazwyczaj są frapujące, bo rzadko kiedy wywiady przebiegają sztampowo. Nasz przyjmujący w końcu mógł także podejść do nas z podniesioną głową, świadomy tego, że w arcyważnym meczu miał swój duży udział w historycznym sukcesie. We francuskiej hali Arena Paris Sud wreszcie przełamali trwającą od 2004 roku klątwę olimpijskich ćwierćfinałów. Co szalenie ważne, na ławce szkoleniowej mają trenera, któremu "polska euforia" nie będzie aż w takim stopniu się udzielała, bo sam już doświadczał, jak smakują podia igrzysk olimpijskich. I to dwukrotnie, raz na jego szyi zawisło złoto (2000 rok Sydney), a cztery lata wcześniej brąz. Nieprzypadkowo nasi zawodnicy dosłownie chwilę po tym, jak ogromnie uradowali się z pokonania Słoweńców, z którymi tyle już meczów o stawkę przegrywali, zostali w jednej chwili sprowadzenie przez Serba na ziemię. Chociażby Paweł Zatorski wspominał o tym, co usłyszeli od szkoleniowca, iż to dopiero początek, a zatem nie należy zacząć się przedwcześnie cieszyć, gdy misja jeszcze trwa. - Oczywiście że tak. Zdajemy sobie sprawę, że zrobiliśmy fantastyczną rzecz, w końcu awansując do półfinału igrzysk. Ale wydaje mi się, że ta drużyna ma aspiracje na trochę więcej niż sam półfinał - z błyskiem w oku zaakcentował nasz przyjmujący. I od razu zapewnił, że chwilę wcześniej to oko, nie jak w przypadku wielu jego kolegów, u niego było zupełnie suche. - Rzadko płaczę, a więc łza się nie pojawiła - odparł krótko. Tomasz Fornal: Fajnie, że dziś pomogłem drużynie Krakowianin potwierdził dziennikarzowi Interii, że ogromne napięcie i ciężar zszedł z zespołu, a jego reakcja, gdy padł na parkiet wraz z ostatnim zdobytym punktem, nawet nie przejmując się trwającym czelendżem, była tego najlepszym dowodem. - Na pewno. I to też pomimo problemów zdrowotnych, które mieliśmy. Przecież ja w pierwszym meczu skręciłem kostkę, więc ostatni tydzień nie był dla mnie łatwym okresem. Podczas tego wszystkiego pojawia się dużo myśli w głowie, dlatego fajna ulga. Fajnie, że dziś pomogłem drużynie i dałem jej coś pozytywnego - uśmiechnął się 26-latek. To był w końcu ten mecz, który może zbudować mentalnie Fornala podczas trwającego turnieju. Z Brazylią i Włochami miał dwie próby wejścia, ale obie nieudane, choć z Italią zaczynał w szóstce. "Dziś czułeś się gotowy i w gazie?" - padło pytanie. - Z Brazylią to tak za dużo nie miałem możliwości, bo grałem tylko punkt, ale no na pewno... To nie jest łatwe, kiedy tak naprawdę cztery czy pięć dni w ogóle nic nie trenujesz. A jedyne, co robisz, to leżysz i masujesz sobie stopę, żeby potem wejść i zagrać na klasowych zawodników, jakimi byli Włosi. Tym bardziej cieszę się, że dziś udało mi się coś pozytywnego pokazać i pomóc drużynie w awansie do półfinału - zaznaczył "Forni". Nasz przyjmujący potwierdził satysfakcję z faktu, że to dopiero ta reprezentacja, po 20 latach, rozprawiła się z jedną z najbardziej przeklętych klątw, a zatem bohaterowie tego osiągnięcia już przeszli do historii. - To prawda. My się cieszymy, ale to nie jest koniec - bojowo zaznaczył, a dopytany, co działo się wewnątrz podrażnionej drużyny po porażce z Włochami, a przed batalią z ekipą Gheorghe'a Cretu, odparł ze swadą. - Po prostu wideo, a mnie trochę bardziej puścił Achilles. Dziękuję bardzo. Artur Gac, Paryż