Polska Agencja Prasowa: Od pewnego czasu udziela pan już coraz częściej wywiadów w języku polskim. Pana główną nauczycielką pozostaje żona Małgorzata? Wilfredo Leon: Nie, teraz tę rolę przejęli koledzy z reprezentacji, bo z nimi spędzam bardzo dużo czasu. Sprawia panu kłopot, gdy mówią bardzo szybko albo robią np. jakieś analogie do polskich filmów lub inne kulturowe odniesienia? - Nie, oglądamy mniej więcej te same filmy. Zdarzają się oczywiście zabawne momenty, bo nie wszystko rozumiem, ale w większości wiem, o czym mówią. Przyjacielskich żartów też nie brakuje? - Jak najbardziej. Trzymamy się wszyscy razem i sporo żartujemy, nawet na boisku. Czy jestem obiektem takich docinek? Nie zawsze, choć czasem tak. Gdy jesteś częścią zespołu, to każdy musi przyjąć swoją dawkę. Każdy bierze w tym udział, to też buduje atmosferę. Nikt się o to nie obraża ani nie złości. Kto przoduje w robieniu dowcipów? - Największym żartownisiem jest Damian Wojtaszek. Ale w większym lub mniejszym stopniu wszyscy się udzielają. A kto jest pana najlepszym kolegą w kadrze? - Nie mogę powiedzieć, bym tylko z jednym zawodnikiem trzymał się blisko. Rozmawiam ze wszystkimi. Ostatnio więcej czasu spędzam z Fabianem Drzyzgą, bo mieszkamy razem w pokoju, ale często też rozmawiam np. z Piotrem Nowakowskim czy Aleksandrem Śliwką. Może ma pan za to ulubione słowo w języku polskim? - "Kocham cię". Używam tego zwrotu wobec najbliższych, ale mogę też powiedzieć, że kocham Warszawę, w której mieszkam. Podobają mi się też inne polskie miasta, w których byłem. Iloma językami się pan posługuje? - Jest ich kilka. Płynnie mówię po hiszpańsku i angielsku. Rozmawiam też po polsku, rosyjsku i trochę po włosku. Rozumiem również portugalski. Nie powiedziałbym, że jestem poliglotą. Nie jest łatwo mieć w głowie tyle różnego słownictwa i zasad gramatycznych, ale w zależności od sytuacji, w której się znajduję, mój umysł się dostosowuje. Gdy grałem w Zenicie Kazań, to jeśli chciałem się porozumiewać na co dzień z miejscowymi, musiałem się nauczyć choćby podstaw, bo tam niewiele osób mówiło po angielsku. Byli bardzo zaskoczeni, że mówię w ich języku. Angielski to międzynarodowy język i od początku wiedziałem, że jeśli chcę się komunikować z ludźmi z różnych części świata, to warto się go nauczyć. Na początku szło mi dość wolno, ale potem zacząłem sporo podróżować, używałem go coraz więcej i to pomogło. W miniony weekend zadebiutował pan oficjalnie w reprezentacji Polski. Te dwa mecze towarzyskie z Holandią w Opolu więcej pana kosztowały psychicznie czy fizycznie? - Zdecydowanie pod względem mentalnym. Fizycznie jestem w bardzo dobrej formie, nie mam żadnych poważnych dolegliwości. Natomiast kilka miesięcy bez gry i to czekanie... Ostatnio były tylko treningi i treningi, to wszystko. Teraz wreszcie nastała normalność, tzn. trenuję, by potem zaprezentować się na boisku. Polskie obywatelstwo dostał pan w 2015 roku, a dwa lata później rozpoczęła się dwuletnia karencja, po której mógł pan wystąpić oficjalnie w biało-czerwonych barwach. Jak w ciągu tych kilku lat zmienił się pan jako zawodnik? - Z pewnością jestem bardziej doświadczony za sprawą występów w Zenicie i Perugii. Teraz mogę powiedzieć, że jestem gotowy, by grać w wielkich finałach bez presji, bo już w spotkaniach o taką stawkę nieraz brałem udział. Obecnie też inaczej podchodzę do pracy na treningach. Wcześniej bywało tak, że myślałem "Ok, możemy raz nie trenować. Jedne zajęcia mniej nie zawadzą". Teraz rozumiem, że każde są potrzebne. Opuszczenie choćby jednych sprawia, iż potem trudno coś wykonać. Kładę więc teraz większy nacisk na pracę na treningach i widzę rezultaty takiego podejścia. Poza doświadczeniem jestem też obecnie lepszy technicznie niż kilka lat temu, mam większą siłę i kontrolę nad piłką. Wyciągam też wnioski - po meczu wiem, co muszę zmienić przed kolejnym. Pozostaje w panu poczucie straty związanej z tym kilkuletnim oczekiwaniem na występy w reprezentacji Polski czy skupia się pan na przyszłości? - Nie da się ukryć, że kilka lat gry w biało-czerwonych barwach straciłem. Cóż, takie są przepisy i ja nie mogę ich zmienić. Pana zdaniem władze Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej powinny je zmienić? - Uważam, że działacze powinni być bardziej elastyczni w kilku kwestiach. Nie zamierzam im tu nic narzucać, ale mógłbym tylko zasugerować, by przyjrzeć się chociażby niektórym rozgrywkom i kalendarzowi. Chodzi o rozwój siatkówki, a o to trzeba zadbać. Pod tym względem np. piłka nożna znacznie nas wyprzedza. Idziemy krok po kroku, jest progres, ale brakuje zrozumienia zawodników. Popatrzmy na ten rok. Była niedawno Liga Narodów, podczas której trzeba było grać na różnych kontynentach. To naprawdę trudne dla zawodników, żeby utrzymać wysoki poziom. Teraz czekają nas kwalifikacje olimpijskie, a potem jeszcze mistrzostwa Europy i Puchar Świata. Nie jest łatwo utrzymać dobrą formę na te wszystkie imprezy. Wielu ekspertów i trenerów powtarza, jak wielkim wzmocnieniem jest pan dla "Biało-Czerwonych". Niektórzy już wieszają wam na szyjach złote medale olimpijskie z Tokio. To komplement czy dodatkowa presja? - Nie ma nic wiadomego z góry, nawet ze mną na boisku. Będziemy pracować jako drużyna, żeby zakwalifikować się na igrzyska. Bo trzeba pamiętać, że najpierw musimy na nie wywalczyć awans. Podnoszony był kilka razy temat przeciwników pańskiej gry w reprezentacji Polski. Któryś z nich powiedział panu prosto w twarz, że nie powinien w niej występować? - Nikt tego nie zrobił. Jak już mówiłem wcześniej, nie przejmuję się tymi opiniami. To cudze zdanie. Uważam, że każdy powinien się skupić na swoim życiu, a nie innej osoby. A czy ktoś z pańskiej rodziny na Kubie miał mieszane uczucia co do tego, że będzie pan występował teraz w drużynie narodowej innego kraju? - Liczę się tylko ze zdaniem swoich bliskich, a są nimi np. moich rodzice oraz wujkowie i ciocie. I oni są bardzo zadowoleni z tego. Co do mojej dalszej rodziny, to nie dotarło do mnie, by ktoś miał obiekcje. Ale gdyby mieli, to powiedziałbym im: "Nigdy nie oceniałem żadnej waszej decyzji, bo to wasze życie. A to jest moje i ja o nim decyduję". Trener "Biało-Czerwonych" Vital Heynen od jesieni będzie także pana szkoleniowcem w Perugii. Niektórzy polscy siatkarze przyznali rok temu, że potrzebowali trochę czasu, zanim przyzwyczaili się do stylu pracy ekscentrycznego Belga. Jak pan sobie z tym poradził w tym roku? - Myślę, że jeszcze nie widziałem wszystkiego. Bo na razie rozegrałem dopiero dwa mecze pod wodzą Vitala. Co prawda spędziliśmy też wcześniej już trochę czasu razem na zgrupowaniach w Spale i Zakopanem, ale to były treningi. A praca podczas zajęć i meczów to dwie różne rzeczy. Zatem dopiero za jakiś czas będę mógł coś na ten temat powiedzieć. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek