Paweł Zatorski był jednym z zawodników, który ucierpiał w trakcie półfinału z USA. Po zderzeniu z Marcinem Januszem padł na boisko i długo się z niego nie podnosił. Doskwierały mu problemy z lewym barkiem, stracił czucie w dwóch palcach. Mimo to zdecydował się na grę w meczu o złoto - na jego pozycji kadra nie miała żadnego zmiennika. Damian Gołąb, Interia: Myślisz, że będziesz długo odchorowywać ten turniej? Paweł Zatorski, libero reprezentacji Polski, srebrny medalista IO: Oczywiście mam nadzieję, że będę odchorowywał jak najkrócej. Ale dopiero do nas dotrze to, ile poświęciliśmy. Kiedy zejdą wszystkie środki przeciwbólowe i emocje, wtedy poczujemy, co się wydarzyło w ostatnich dniach. Gdyby to był inny mecz, a nie finał igrzysk olimpijskich, wyszedłbyś na boisko? - Nigdy w takim stanie nie grałem. Nie zastanawiałem się nad tym. Nie widziałem żadnej możliwości, by odpuścić ten mecz. Dużo było w tobie emocji po ostatnim gwizdku? Z czasem te emocje się trochę zmieniają? - Tak, pierwsze chwile to na pewno był zawód. Podświadomość działa tak, że grając w jakimkolwiek finale marzysz o tym, żeby ostatecznie triumfować. Z Francją to nam się nie udało, przeciwnicy byli za mocni, a my nie zagraliśmy tak jak potrafimy. Nie wystarczyło. Rzeczywiście dopiero teraz dociera do nas rozmiar tego sukcesu i ciężar medalu. Mnie po przejściu przez mixed zonę w hali puściły emocje, rozpłakałem się jak dziecko. Dopiero wtedy do mnie dotarło, ile zdrowia poświęcaliśmy przez ostatnie kilka lat, ile myślenia w każdej sekundzie życia, by podporządkować je temu, co robimy. Co dalej z Bartoszem Kurkiem w kadrze? Tomasz Fornal rzuca nowe światło Paweł Zatorski nie był w pełni sprawny na finał. "Czuję żal" Takie chwile jak powitanie przez kibiców w Domu Polskim w Paryżu pokazują wam, jak wielki to był sukces? - Zawsze po wielkich imprezach, po zwycięstwach dociera do nas skala tego, co się wydarzyło. Po uśmiechach ludzi, szczerych gratulacjach, setkach albo i tysiącach wiadomości, komentarzy w social mediach. Właśnie ta radość naszych wspaniałych kibiców, całej Polski uświadamia nam, jak ważne jest to nie tylko dla nas, ale dla całego narodu. Mówiłeś o tym, ile zdrowia kosztował was ten sukces. Ciebie po przejściach zdrowotnych z ostatnich sezonów chyba szczególnie dużo? Satysfakcja z sukcesu jest więc tym większa? - Na pewno w większym wymiarze będziemy czuli dumę, że mimo przeciwności losu i zdrowia przeszliśmy półfinał, w którym cierpieliśmy chyba najbardziej w historii całej reprezentacji Polski i swoich własnych. Czuję żal, że nie mogłem grać w pełni sprawny, podobnie jak kilku z nas. Nie mogliśmy zaprezentować do końca tego, co chcielibyśmy pokazać w tak ważnym meczu. Ale musimy zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest. Myślę, że wszyscy docenimy ciężar tego medalu - nie tylko fizyczny, nie tylko odrapaną szyję od tasiemki. Jak mówiłem, to uświadomi nam, jak ważne jest to, co się wydarzyło. Jaki ciężar nosiliśmy na barkach przez ostatnie lata. I ile wytrzymaliśmy głosów, które do nas docierały z różnych stron. Przychylnych i nieprzychylnych. I jako wspaniała grupa stawiliśmy czoło przeciwnościom. Kiedy otwierałeś szampana w trakcie fety, korek wystrzelił bardzo wysoko. To dzięki doświadczeniu, bo tyle razy już świętowaliście sukcesy? - Moje dzieci uwielbiają, jak strzelam szampanami. Dałem więc tutaj maksa zdrową ręką (śmiech). Rozmawiał w Paryżu Damian Gołąb