- Wokół zgrupowania w Zakopanem już zaczynają krążyć legendy (uśmiech) - uśmiechał się w rozmowie z Interią Piotr Pietrzak, trener przygotowania motorycznego w reprezentacji Polski dowodzonej przez Nikolę Grbicia, gdy odbywaliśmy pogawędkę dzień po przylocie kadry ze Skopje do Bari na fazę pucharową mistrzostw Europy. Trening "łamał psychicznie", ale Wilfredo Leon dostał szkołę życia na Kubie - Choć wydaje mi się, że były już cięższe zgrupowania, co jednak nie było aż tak nagłośnione. Niemniej jednym z elementów, którym chcieliśmy zwrócić uwagę trochę bardziej na parametry wytrzymałości, były właśnie interwałowe prace na ergometrze wioślarskim. Wiadomo, że siatkarze fantastyczni są w swojej profesji i kapitalnie wykonują elementy techniczne, natomiast wiosło jest zupełnie inną formą niż te, z którymi mają do czynienia na co dzień. I być może ich technika nie była na superpoziomie, ale po korektach mogliśmy osiągnąć takie efekty, jakie chcieliśmy - dodał fachowiec w obszarze swojej aktywności zawodowej. Później kolejni zawodnicy, z którymi na ten temat rozmawialiśmy, przyznawali, że zderzyli się z nowym, krańcowym wysiłkiem, któremu trudno było podołać. Bardzo obrazowo ujął to w swoich wypowiedziach Kamil Semeniuk, inny z przyjmujących w reprezentacji Polski, notabene kolega klubowy Leona w Sir Susa Vim Perugia. - Ja osobiście w pewnym momencie, przy jednej z izometrii, zostałem złamany psychicznie. Naprawdę miałem już serdecznie dość. Ale dobrze wiedziałem, że ta praca na pewno zaowocuje w przyszłości. Na pewno nasi fachowcy, czyli Piotrek i Bartek od przygotowania fizycznego, wiedzieli, że takie ćwiczenia na "wioślarzu" mogą nam pomóc - mówił "Semen". W istocie tak właśnie się stało, Polacy zostali doskonale przygotowani na trudy długiego turnieju, a ich dyspozycja rosła proporcjonalnie wraz z tym, jak wzrastała klasa kolejnych przeciwników. A w finale urządzili gospodarzom, reprezentacji Włoch, prawdziwą rzeź, w fantastycznym stylu zdobywając złote medale. Co jest bardzo symptomatyczne, as naszej kadry zaprzeczył, aby to były najcięższe jednostki treningowe w jego długiej karierze. Prawdziwie twardej szkoły życia doświadczył na Kubie, gdzie przyszedł na świat, a z którą siatkarsko był związany do 2012 roku i igrzysk olimpijskich w Londynie. Już jako dorastający, 13-letni chłopiec Wilfredo Leon bez rodziców wyjechał z Santiago de Cuba do Hawany i zamieszkał w internacie, gdzie zderzył się z trudnymi warunkami bytowymi i hartował swój charakter. - W szkole sportowej w Hawanie mówiło się, że taką drogę trzeba przejść, żeby zostać mistrzem olimpijskim. Ja sam byłem w szoku, bo myślałem, że zastanę zupełnie coś innego. Cóż, nieraz to, co na przykład widzimy w telewizorze, w rzeczywistości wygląda trochę inaczej. Ale mimo to powiedziałem mamie: "słuchaj, ja chcę kiedyś być osobą, która wejdzie na wysoki poziom, ale żeby tak się stało, muszę pójść tą drogą". Zdecydowałem, że nie ma co narzekać, tylko trzeba zostać, nawet jeśli miałem tylko 13 lat. Podjąłem wyzwanie i się udało, nie pękłem, choć było naprawdę bardzo ciężko - wyznał Interii Wilfredo Leon. A oceniając swoje spartańskie warunki w tamtym okresie, odparł tak: - Nie powiem, że nie, ale przyznam ci szczerze, że i tak byłem bardzo zadowolony. Po prostu do tamtej pory nie znałem innego świata. Jakby to powiedzieć... Jeśli dziecko nie wie, jak smakuje czekolada, to nie może powiedzieć, że ją lubi.