INTERIA.PL: Jest pan zaskoczony, że nasi siatkarze tak słabo, biorąc pod uwagę wyniki, wystartowali w Lidze Światowej? Ryszard Bosek: - Myślę, że wszyscy jesteśmy zaskoczeni, ale najbardziej chyba sami zawodnicy. Porażek z Brazylią można było się spodziewać, ale z takim przeciętnym rywalem jak Francja wypadałoby wygrać, nawet na wyjeździe. Jaka, pana zdaniem, jest przyczyna takiego stanu rzeczy? - Na pewno nikt się nie spodziewał, że z Francją będziemy mieć takie kłopoty. Brazylia to silny zespół, a "Trójkolorowi" na pewno nie. Nasz zespół jest chyba po prostu w słabej formie. Czym to jest spowodowane? Czy trener Andrea Anastasi zafundował zawodnikom zbyt mocne treningi? - Tak naprawdę wszystko jest możliwe. Nie byliśmy na treningach, ale zawodnicy mówią, że ciężko pracowali. Myślę, że jedynym logicznym wytłumaczeniem tego było założenie z góry, że dosyć łatwo przejdziemy grupę, a szczyt formy miał być gotowy na turniej finałowy. Nikt się nie spodziewał, że Francuzi postawią nam taki mocny opór. Ale to jest tylko moja opinia. Pierwsze dwa spotkania nie wyszły najlepiej, ale rywalem była Brazylia. Z Francją ten pierwszy pojedynek, to zaskoczenie in minus. Drugi trochę lepiej, ale też porażka. Wygląda na to, że następne starcia w naszym wykonaniu będą coraz lepsze, ale to może nam już nie pomóc, żeby awansować do finału. Czego pana zdaniem najbardziej brakuje w grze naszej reprezentacji? - Pewności w tym, co się robi i na dodatek za dużo jest błędów. Wygląda na to, że brakuje "doszlifowania". Trenowali bardzo ciężko, a rozegrali mało spotkań sparingowych. Co innego grać między sobą na treningu, a co innego grać z przeciwnikiem nawet dużo słabszym. Siatkarze sprawiają wrażenie ociężałych, jakby brakowało im większego ogrania meczowego. W zeszłym sezonie Bartosz Kurek był armatą numer jeden. Teraz nie zdobywa tylu punktów do czego nas przyzwyczaił. - Na pewno Bartek nie jest w formie. Miał dosyć trudny sezon w Dynamie Moskwa, nie występował zbyt dużo. Brakuje mu takiej bezpośredniej walki na boisku. Generalnie można powiedzieć, że całemu zespołowi zawsze czegoś brakuje. Momentami gramy wspaniale, walczymy, po czym psujemy proste piłki. Z takim przeciwnikiem jak Francja, która bazuje na bardzo dobrym przyjęciu zagrywki, ciężko się gra stosując łatwy do odbioru serwis. W drugim spotkaniu nasi próbowali wzmocnić zagrywkę, chwilami się udawało. Myślę jednak, że potrzebne jest naszej drużynie zwycięstwo z mocniejszym przeciwnikiem, żeby psychicznie lepiej się poczuła. Widać, że chłopaki bardzo chcą, ale im się nie układa. Wydaje się, że wynika to z tego, że nie rozegrali zbyt wielu meczów sparingowych. Takie jest moje zdanie. Nie wiem, co na to trenerzy. Więcej spotkań kontrolnych i wtedy byłoby łatwiej. Zwycięstwa zawsze budują atmosferę w drużynie. Porażki sprawiają, że zawodnicy są zdołowani - walczą, a tu nie ma efektu. - Wiadomo, jeśli się wygrywa, to atmosfera zawsze będzie dobra. Problem pojawia się, kiedy przegrywsz kilka spotkań z rzędu. Wtedy można się przekonać, w jakiej formie mentalnej jest ta grupa. Muszą pokazać, że potrafią grać. Wrócić do tego, co pokazali w zeszłym roku. Na pewno jest to trudna sytuacja ze względów psychologicznych, to nie ulega wątpliwości. Wiedzą doskonale, że są praktycznie w tym samym składzie, bo w tej reprezentacji brakuje tak naprawdę tylko Pawła Zagumnego, a w większości zespołów zmiany kadrowe są dosyć duże. W związku z tym dodatkowo rośnie odpowiedzialność. W ubiegłym sezonie wyprzedziliśmy inne zespoły, mieliśmy sukcesy, a teraz skład niemal ten sam, a my nie gramy zbyt dobrze. Pozytywy w tej sytuacji też można dostrzec, bo skoro teraz nie prezentujemy się najlepiej, to na mistrzostwach Europy na pewno przyjdzie forma. Może sytuacja się odwróci. No właśnie, wyniki naszej reprezentacji przypominają sinusoidę - sukcesy przeplatamy wynikami poniżej oczekiwań i tak jest od ładnych paru lat. Tak było za trenera Raula Lozano, tak był za Daniela Castellaniego i podobnie jest teraz, kiedy dowodzi Anastasi. Dla przykładu, rok temu triumf w Lidze Światowej w pięknym stylu, a potem igrzyska w Londynie o których szybko chcielibyśmy zapomnieć. - Myślę, że mamy kryzys trzeciego roku w reprezentacji. Jak przychodzi trener, to przez dwa lata zawodnicy grają dobrze, a w trzecim mają kryzys. Tak było za ostatnich trzech selekcjonerów. Jaka jest tego przyczyna? - Można wskazywać mnóstwo przyczyn, ale to chyba nie jest moment, żeby to rozpatrywać. Teraz najważniejsze jest, żeby skonsolidować siły i pokazać, że mamy wiarę w ten zespół. Jest to im teraz potrzebne, żeby nie było powtórki tego kryzysu trzeciego roku. A nad tym, dlaczego tak się dzieje niech się zastanowi grupa odpowiedzialna za grę reprezentacji. Moim zdaniem trzeba poczekać do mistrzostw Europy, które mamy u siebie i lepiej by było, żebyśmy wpadki nie zaliczyli. Wtedy zrobi się problem. Szanse na awans do finału Ligi Światowej wciąż są. Wierzy pan w to? - Dopóki są szanse matematyczne, to wszyscy wierzymy, ale myślę, że najważniejsze jest teraz to, żeby odbudować morale zespołu, bo tyle porażek z rzędu rzadko się zdarza i na pewno nie są w najlepszej formie psychicznej. Cału grupa musi się na tym skoncentrować. Może wrócić do tego, co było dwa lata temu czyli takiej młodzieńczej fantazji? W zeszłym roku nasi siatkarze pokazywali niesamowitą energię. Każda wygrana akcja powodowała eksplozję radości. Teraz tego tak nie widać. - To prawda, takie jest odczucie. Jak się zbiegają do środka, to tak mocno sobą nie potrząsają. Czemu tak się dzieje? Tego nie wiemy. To oni sami musieliby się do tego odnieść. Na pewno bardzo chcą. Tego im nie można odmówić. Widać, że są wściekli na to, że im się nie układa. Muszą jednak zachować spokój ducha i być razem. To jest podstawa. Przy porażkach najważniejsze jest by być skonsolidowanym. Zamknąć się w kokonie, nie zwracać uwagi na sędziów, na to, co się dzieje wokół. Skupić się na graniu, a na pewno się odbudują. Czy my kibice, eksperci, dziennikarze nie przywiązujemy zbyt dużej wagi do Ligi Światowej? Fakt, że w tych rozgrywkach można zdobyć sporo punktów rankingowych, ale to impreza komercyjna. Mistrzostwa Europy, świata, nie mówiąc już o igrzyskach olimpijskich są dużo ważniejsze. - Jest to impreza bardzo popularna, a kibice chcieliby, żeby nasza reprezentacja wygrywała wszystko, co możliwe. Po ubiegłorocznym triumfie w Lidze Światowej, które było wyeksponowane po nieudanych igrzyskach w Londynie, jeszcze bardziej zainteresowanie wzrosło. Pamiętajmy jednak, że mamy u siebie mistrzostwa Europy, a w 2014 roku jesteśmy gospodarzami mistrzostw świata. Jeśli nie zdobędziemy medalu na tych imprezach, to może być kłopot. Jak pan ocenia nową formułę Ligi Światowej? - Jako trener brałem udział w "światówce". Mecze meczami, a poza tym wielka męka. Nie było czasu na nic, tylko przeprowadzka z miejsca na miejsce. Teraz wydaje się, że jest spokojniej, więcej czasu na trenowanie. U nas gramy w cyklu piątek-niedziela i wtedy również można odpocząć. Na pewno zawodnicy mogą złapać głębszy oddech. Nie ma tylu przejazdów, co za moich czasów - to był dramat. Wyciągać wnioski najlepiej jednak na koniec, ale wydaje się, że obecna formuła, przynajmniej jeżeli chodzi o siatkarzy, jest chyba lepsza. Autor: Robert Kopeć