Damian Gołąb: Po porażce sprzed tygodnia szybko przyszło zwycięstwo z Indykpolem AZS Olsztyn. Na razie tylko Jastrzębski Węgiel jest w tym sezonie w stanie powstrzymać Asseco Resovię. Paweł Zatorski, libero Asseco Resovii i reprezentacji Polski: Nie rozpatrywaliśmy już meczu z Jastrzębskim Węglem, skupialiśmy się na meczu z Olsztynem. Wiedzieliśmy, że w tej drużynie drzemie duży potencjał, odrobinę uśpiony w ostatnich kolejkach. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli Moritz Karlitzek wróci w pełnym zdrowiu, będzie to na pewno zespół niebezpieczny, z dużym potencjałem fizycznym na zagrywce, w ataku. To właśnie pokazali. Co zmieniło się w tym sezonie, że idzie wam zdecydowanie lepiej niż przed rokiem? - Nie potrafię porównać poprzedniego i obecnego sezonu. Widać, że lepiej wytrzymujemy trudne momenty, które również się zdarzają. I wychodzimy z nich w jakiś sposób. Jeżeli rywal wywrze na nas presję w jakimś z elementów, dajemy radę, nie wpadamy w panikę. I przynajmniej w większości meczów przynosi to na razie pozytywny efekt. Asseco Resovia powalczy o medal PlusLigi? "Poczekajmy z wydawaniem osądów" Skład Asseco Resovii jest bardzo podobny jak przed rokiem, zmienił się natomiast trener. Z nowym szkoleniowcem Giampaolo Medeim dużo się zmieniło? - Każdy trener ma inne podejście do zespołu. Myślę, że wszyscy jesteśmy zadowoleni z tego, jak obecny trener prowadzi treningi i spotkania. To podstawa, by drużyna ufała trenerowi i szła ścieżką, którą nakreśli. Mam nadzieję, że tak będzie nadal i efekty będą podobne. Już w poprzednim sezonie oczekiwania wobec was były spore. Czujecie, że po kilku latach posuchy w Rzeszowie wszyscy liczą na sukces? - Oczywiście. Czujemy i wiemy, że to miasto, klub z wielką tradycją zasługuje na dobre rezultaty. W tej chwili nie myślimy jeszcze o sukcesach na koniec sezonu. Korzystny wynik na koniec rozgrywek to proces. Musimy skupiać się na każdym dniu, podchodzić na sto procent do każdego treningu. Czyli po dziewięciu kolejkach PlusLigi jest za wcześnie na to, by mówić, że Resovia będzie w tym sezonie walczyć o medale? - Mimo że rozegraliśmy już kilka dobrych meczów, ciągle to w pewien sposób początek sezonu. Poczekajmy może z wydawaniem osądów. Oczywiście cieszymy się z tego, jakie są na tę chwilę rezultaty, ale... oby takie były nadal. Siatkarska Liga Narodów w Japonii i na Filipinach. "Ktoś o tym decyduje" Po sezonie reprezentacyjnym właściwie nie miał pan czasu na odpoczynek. W jednym z wpisów na Instagramie po mistrzostwach świata przyznał pan, że pod względem fizycznym to balansowanie na krawędzi. Trzeba mocno uważać, by jej nie przekroczyć? - Zdecydowanie. Większość z nas, nie tylko kadrowiczów, rzadko ma trening czy mecz, w którym czuje się idealnie, nic nas nie boli. Takie jest nasze życie, że czasu na regenerację nie ma za dużo. Spotkań jest bardzo wiele. I rzeczywiście w jakiś sposób fizycznie balansujemy. Mam nadzieję, że większość zespołów będzie trwała w zdrowiu i wyniki będą decydować się tylko na sportowy sposób. Pan miał lekkie dolegliwości zdrowotne w końcówce mistrzostw świata, już w trakcie sezonu ligowego opuścił pan spotkanie w PlusLidze. Trzeba mocno wsłuchiwać się w sygnały własnego organizmu? - Zdecydowanie tak. Czasem, gdy wykona się jeden trening, rozegra jeden mecz za dużo, a stan fizyczny organizmu jest bardzo nadwyrężony, można niestety wplątać się w bardzo poważną kontuzję i nieobecność na kilka tygodni. Dlatego staramy się rozsądnie podchodzić do tematu. Na szczęście mamy bardzo mądry sztab medyczny i trenerski, który wie, jak nas prowadzić. Pan po wielu latach gry w kadrze wie, na co zwracać uwagę? - Niby się wie, ale emocje na treningach i na meczach często są silniejsze. I ciężko się pohamować. Nawet kiedy coś boli, czasem człowiek niestety przegina. I te urazy się pogłębiają. Reprezentacja Polski zagra w przyszłym sezonie Ligi Narodów w Japonii, Holandii i na Filipinach. FIVB nie ułatwia wam chyba życia takimi decyzjami. - Rzeczywiście FIVB podjęło decyzję o wielu turniejach w Azji i u mężczyzn, i u kobiet. Ktoś o tym decyduje. My, zawodnicy, tak naprawdę nie możemy się wypowiadać szczególnie negatywnie na temat takich decyzji. Dlatego musimy to “brać na klatę". Pewnie przeżyjemy miesiąc albo dwa z jet lagiem i będziemy musieli po raz kolejny balansować na krawędzi. Mam nadzieję, że nie będzie takich konsekwencji, jak choćby w poprzednim roku, gdy zdarzały się zerwane Achillesy czy poważne kontuzje. Rozmawiał Damian Gołąb