Dostarczyliście nam wszystkim niesamowitych nerwów, do samego końca w drugim starciu grupowym z Brazylią. Jakub Kochanowski, środkowy reprezentacji Polski: - Sobie również. Był taki moment, gdy Brazylia napierała tak mocno, że naprawdę ciężko było im się przeciwstawić. Ale ze dwie, a może tak naprawdę trzy piłki w czwartym secie sprawiły, że ich przełamaliśmy. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że byli przełamani do samego, bo wrócili w tie-breaku i też było ciężko, ale czuło się delikatnie, że to my prowadzimy. Był taki czas, gdy to właśnie wy, czyli środkowi, trzymaliście atak i zagrywkę. Spoczywała na waszych barkach spora odpowiedzialność. - Możliwe, że tak to wyglądało, ale jesteśmy taką drużyną, że odpowiedzialnością zawsze się dzielimy. Dzisiaj grę bardzo dobrze prowadził Marcin Janusz i praktycznie wszystkie jego wybory były trafne, mimo że Brazylia dobrze wyglądała w obronie. Polecam obejrzeć sobie powtórkę tego meczu, jeśli ktoś tego nie dojrzał, bo to były z naszej strony potężne ataki, a oni po prostu świetnie bronili. Tak że nie sugerowałbym się raportem meczowym i procentami w ataku, bo naprawdę zagraliśmy niezłe spotkanie, czy wręcz nawet bardzo dobre. A Brazylia przez dłuuuuugi czas grała równie dobrze, jak my. Gdybyś miał ocenić swojego kolegę z formacji, Norberta Hubera, czy to był już taki siatkarz, jak z finału mistrzostw Europy? - Zdecydowanie Norbert wchodząc na parkiet nie dość, że dał dużo pozytywnej energii, co nas mentalnie też trochę podbudowało, to jeszcze w praktycznie kilku pierwszych akcjach "podotykał". Od razu zablokował, poszedł na zagrywkę i tam zrobił piłkę przechodzącą, a potem od razu asa. Tak że naprawdę była to bezcenna zmiana. Trudno było grać w tej atmosferze? Słychać było, że przewaga dopingu jest po stronie sympatyków z Ameryki Południowej. - Faktycznie rzadko nam się zdarza, że jesteśmy gdzieś, gdzie polscy kibice nie są w większości. Ale, jak było widać, nie zrobiło to na nas większego wrażenia. Na pewno Brazylijczykom ci kibice dodali skrzydeł, bo naprawdę grali fantastycznie przez większość tego meczu. Ale my też potrafiliśmy grać przeciwko trybunom. Teraz, formalnie mając ćwierćfinał w kieszeni, czas na lekki, mentalny luz i chwilowe odsapnięcie? - Nie, myślę że nie. Właśnie teraz musimy się spiąć jeszcze bardziej, bo mamy przed sobą ogromną szansę, żeby wygrać tę grupę i być wysoko w końcowej kwalifikacji do fazy pucharowej. Na pewno to jest naszym celem, a przed nami kolejny, światowej klasy przeciwnik i na pewno nie będzie łatwo. Spodziewam się podobnego meczu jak dzisiaj, ale jeżeli ma być z takim samym rezultatem, to biorę. Teraz na pewno trochę odpoczniemy, poleżymy i spróbujemy jak najlepiej przygotować się do kolejnego meczu. A jakieś urodzinowe celebracje dla kolegów macie przygotowane? - Dostali już po torcie, więc nie wiem, czego jeszcze się spodziewają (śmiech). Raczej nie, nie jesteśmy tutaj na wycieczce, tylko na igrzyskach, więc mam nadzieję, że nie będzie tutaj żadnych celebracji i wszyscy podejdziemy do tego z głową. Pójdziemy do łóżek i będziemy odpoczywać, bo najcięższe jeszcze przed nami. Jeśli kończyć taki mecz, pełen emocji, to chyba w takim stylu, jak zrobił to Wilfredo Leon na polu zagrywki. Jak skomentujesz to, jak domknął ten tie-break? - Zagrywka Wilfredo to jest "one and only". Nie ma drugiego takiego na świecie, który by w najważniejszych momentach, pod koniec pięciosetowego spotkania, zagrał swoją najlepszą zagrywkę. Dał nam dwa bezcenne punkty, które przypieczętowały nam zwycięstwo. Jesteśmy mu za to baaaardzo wdzięczni. Zresztą też bardzo długo na piłkach wysokich, piłkach trudnych, brał bardzo dużo odpowiedzialności w ataku na siebie. Nie wiem, jak to się punktowo przełożyło, ale na pewno były to fantastyczne zawody Wilfredo. Rozmawiał i notował Artur Gac, Paryż