"Uwaga Czernyszow! I aut! Aut, nie było bloku!" - krzyczał do mikrofonu jak poparzony komentator Wojciech Zieliński. W ten sposób polscy siatkarze pokonali Związek Radziecki 3:2 i zdobyli złoto olimpijskie w Montrealu w 1976 r. Mimo wielu sukcesów nie udało się tego sukcesu powtórzyć, może teraz w Paryżu? Za ten nieudany atak doskonały radziecki siatkarz, Władimir Czernyszow zapłacił wysoką cenę: - Po tym meczu doznałem szoku nerwowego. Całymi godzinami mogłem siedzieć w bezruchu. Z domu prawie nie wychodziłem. Wszyscy wskazywali palcami - to ten, co przegrał drużynie finał olimpijski! Chudłem przerażająco, ważyłem osiemdziesiąt dwa kilo, dziesięć mniej, niż zwykle. Było mi wszystko jedno. Ten fatalny, niesamowity czwarty set... Śnił mi się miesiącami po nocach, a ja budziłem się z przekonaniem, że to nieprawda, że to nie mogło się zdarzyć... - zwierzył się po latach w rozmowie ze Zdzisławem Ambroziakiem. Z powodu blokady psychicznej, przez jakiś czas Czernyszow nie mógł grać przeciw Polakom, ale przecież nie będziemy litować się nad sportowcem z "Sojuza" prawda? Każda wygrana z "wielkim bratem" była za komuny na wagę złota. Zwłaszcza w meczu o stawkę, polscy piłkarze zrobili to w 1957 r. w Chorzowie i w 1972 r. w Monachium, hokeiści sensacyjnie pokonali Kraj Rad 6:4 w katowickim "Spodku", ale największym wydarzeniem był triumf siatkarzy w olimpijskim finale w Montrealu. Tylko złoto Siatkówce daleko było wtedy do dzisiejszej popularności. Na początku dekady była uważana za grę świetlicową, złotych dla Polski mistrzostw w 1974 r. w Meksyku nie transmitowała żadna telewizja. Dwa lata wcześniej reprezentację przejął 31-letni Hubert Wagner, co było wielkim zaskoczeniem, nie miał nawet skończonych studiów na AWF. - Interesuje mnie wyłącznie złoto — powiedział przed Montrealem Wagner, co wywołało oburzenie w Polsce. Rodacy nie lubią takiej buty w stylu Jose Mourinho, wolą jak sąsiadowi zdechnie krowa. Gdyby w czasach Wagnera istniały tzw. media społecznościowe, mniej lub bardziej anonimowe autorytety moralne zjadłyby go żywcem. Zwłaszcza, że słowa dotrzymał i złoto zza oceanu przywiózł. Ryszard Bosek wspominał, że trzy miesiące przed Montrealem szkoleniowiec był "nie do wytrzymania". O to jednak Wagnerowi chodziło. Jego zasadą było, że w drużynie musi być stres, niepokój przed zawodami. Bo gdy atmosfera staje się zbyt dobra, to się przegrywa. W latach 70. XX wieku według PRL-owskiej propagandy Polska była dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Nie była to do końca prawda (o tym był m.in. film Andrzeja Wajdy pt. "Człowiek z Żelaza") na szczęście sport jest bardzo wymierną dziedziną życia i dla naszego sportu to był złoty okres, którego szczyt przypadł właśnie na igrzyska olimpijskie w Montrealu, które były dla Polski najlepsze w historii. Nasza reprezentacja zdobyła 26 krążków, cztery lata później było więcej, ale były to igrzyska kadłubowe, bez rajów zachodu. Na tę liczbę złożyło się 7 złotych medali, 6 srebrnych i 13 brązowych. Byliśmy potęgą w grach zespołowych: brąz zdobyli szczypiorniści, srebro piłkarze (ogromny zawód i koniec kadencji Kazimierza Górskiego), a najbardziej pamiętne było złoto siatkarzy. Kat Wagner O PlusLidze jeszcze nikomu się nie śniło. Ówczesne rozgrywki siatkarskie na najwyższym szczeblu liczyły 10 zespołów i były całkowicie podporządkowane reprezentacji. Dość napisać, że liga (18 rund meczów, bez play-off) skończyła się w połowie lutego, jeszcze w czasie trwających zimowych igrzysk olimpijskich w Insbrucku, czyli pięć miesięcy przed turniejem w Montrealu. Złote medale zdobył SZS AZS Olsztyn, przed Płomieniem Milowice i Avią Świdnik. Podium było nie bez znaczenia, bo decyzją PZPS po zakończeniu rozgrywek ligowych miały się odbyć turnieje z udziałem trzech najlepszych zespołów oraz kadry narodowej - lokalizacjami kolejno być miały: Grudziądz, Włocławek, Olsztyn i Świdnik. Do kadry narodowej miał już dołączyć Edward Skorek, który wyszarpał od władz zgodę na grę w lidze włoskiej. W krótkim podsumowaniu sezonu krakowskie "Tempo" ubolewało, że "niewiele było spotkań na wysokim poziomie. Fakt ten musi martwić o tyle, że w Montrealu przyjdzie nam bronić tytułu najlepszej drużyny świata. Wierzymy jednak, iż Hubert Wagner potrafi raz jeszcze wykrzesać ze swych podopiecznych maksimum umiejętności". Najlepszą drużyną tych turniejów został ponownie olsztyński AZS, zdobywając puchar PZPS. I wtedy się zaczęło. Wagner wiedział, że jego drużyna ma niższą średnią wzrostu od radzieckiej (191 cm - 197 cm) i nie pokona jej siłą ataku, a sposobem i kondycją. Jego drużyna zaszyła się we francuskim położonym w Pirenejach Font Romeu i tam wylewali siódme poty. Trenowali o wiele ciężej niż przed Meksykiem. To wtedy nakręcono słynny dokument o Wagnerze, pt. "Kat" - w którym sceny biegania po górach z obciążeniem przeplatane są obrazami harówki w siłowni. Mirosław Rybaczewski wspominał: "Biegaliśmy po górach z dodatkowym obciążeniem, zdobywaliśmy najwyższe szczyty. Wychodziliśmy o ósmej rano, a wracaliśmy po południu". Oczywiście było też w tym trochę propagandy, jakże typowej dla tamtego czasu, zwłaszcza że Wagner miał mocno lewicowe poglądy, szczerze wierzył w socjalizm i był ulubieńcem tamtej władzy - mógł sobie pozwolić na wiele. Podobne "carte blanche" zyskał selekcjoner piłkarzy Jacek Gmoch, ale on nie odniósł sukcesu i musiał odejść w niesławie. Tomasz Wójtowicz, którego rodzice grali w siatkówkę, a zamiast grzechotki dawali mu do zabawy piłkę, był jednym z liderów tamtej drużyny. Wójtowicz został sfilmowany, gdy wyczerpany odpoczywa pod drzewem - u Wagnera to nie było możliwe. Filmowcy dodatkowo nasmarowali go olejkiem, oblali wodą, żebym wyglądał na umordowanego i spoconego, a on głośno sapał. Koledzy z kadry, którzy obserwowali tę scenę, stanęli wokół i pękali ze śmiechu. Mistrzowie piątego seta Śmiech to zdrowie, a Polacy na turnieju w Montrealu zostali mistrzami piątego seta. - Zabijaliśmy wszystkich kondycją, ale trudno się temu dziwić, skoro Wagner aplikował nam dawkę treningową godną Herkulesa. I kiedy przychodziło do piątego seta, nikt nam nie mógł podskoczyć - wspominał Zbigniew Zarzycki. Tie-breakiem zakończyło się cztery z sześciu spotkań w Kanadzie, a Biało-Czerwoni tylko raz wygrali pierwszego seta w meczu ze słabą reprezentacją "Klonowego Liścia". Już pierwszy mecz stanowił przedsmak późniejszych wielkich emocji. Polacy przegrali pierwsze dwa sety z Koreą Południową, do 12 i 6 - wtedy grano seta do 15 punktów, które zdobywano tylko przy własnym serwisie. Ostatecznie Biało-Czerwoni wygrali 3:2. O wiele więcej miejsca w gazetach poświęcano piłkarzom, którzy męczyli się niemiłosiernie - najpierw zremisowali z Kubą 0:0, potem ledwo wygrali z Iranem 3:2. Z Kubą o zwycięstwo w grupie rywalizowali również siatkarze. Znów dwa pierwsze sety przegrane i potem skuteczna pogoń po wygraną - piąta partia trwała 45 minut i zakończyła się zwycięstwem Polaków 20:18. Wagner chciał mieć za półfinałowego rywala Japonię i tak się stało - tradycyjne 3:2 i wreszcie finał ze Związkiem Radzieckim. Polacy mieli w nogach jakieś 14,5 godziny na parkiecie, podczas gdy ZSRR ledwie pięć godzin i jedno spotkanie mniej - z rozgrywek grupowych wycofał się Egipt, jak 15 innych krajów afrykańskich w proteście przeciwko udziałowi Nowej Zelandii - kraju, którego rugbiści utrzymywali kontrakty z RPA, w którym wtedy panował system segregacji rasowej - apartheid. Polacy zaczęli finał w składzie: Stefański, Skorek, Wójtowicz, Gawłowski, Rybaczewski i Bosek. Spotkanie ze Związkiem Radzieckim miało dramatyczny przebieg, nasi siatkarze obronili w czwartej partii meczbole. Gdy wygrali czwartego seta, nasi już wiedzieli, że mają złoty medal. Konsekwentna realizacja przyjętej taktyki święciła spodziewany sukces: najgroźniejszy z Rosjan - Czernyszew uruchamiany zbyt często przez Zajcewa, na którego kierowano większość polskich zagrywek, wreszcie miał dość. Psuł coraz więcej piłek, grał ostatkiem sił i biało-czerwoni wygrali piątego seta tym razem gładko, do 7. - Ojciec miał rozpisane równo 1038 sposobów ataku Czernyszowa. Wiedział, że w trzecim secie jego skuteczność spada o kilkadziesiąt procent. Chodziło o to, aby grać jak najdłużej" - zdradził w jednym z wywiadów syn selekcjonera Grzegorz Wagner. Mecz zaczął się o 2:30 nad ranem, gdy miał się ku końcowi poranna zmiana budziła się właśnie do pracy. To był odwieczny problem tamtych igrzysk, o którym opowiadali mi rodzice - ciężko było wymierzyć ilość napojów niezbędnych do spędzenia pięciosetowego meczu siatkówki w środku nocy. Gazety pisały peany na cześć złotych medalistów: "Nawet kiedy ostatni z zawodników zakończy karierę sportową, nawet gdy sam trener przywdzieje ciepłe bambosze i zacznie przesiadywać w fotelu przed telewizorem, pamięć o nim pozostanie. Kontrowersyjna postać trenera, "maltretowani" przezeń do ostatniej kropli potu siatkarze, udowodnili że talent bez katorżniczej wręcz pracy nie da owoców" - pisało "Tempo". Ten finał zyskał zyskał miano "meczu stulecia". W trakcie przedolimpijskiej polemiki z Wagnerem zasłużony redaktor Ryszard Niemiec wytykał trenerowi kadry siatkarzy zbyt twardą rękę i stosowanie niesprawiedliwego "karomierza". Po złotym medali Niemiec będzie musiał dotrzymać słowa i ponieść trenera na barana z siedziby PZPS do Klubu Dziennikarzy na Foksal. Tam planowane było wypalenie fajki pokoju za złotych medalistów. Na Okęciu Polacy mieli prawdziwie królewskie powitanie. Tomasza Wójtowicza i Lecha Łaskę, graczy Avii Świdnik do domu z Warszawy zabrał specjalnie przysłany śmigłowiec. W oficjalnych papierach Wójtowicz miał wpisane, że jest "niezbędny do prawidłowego przebiegu procesu produkcyjnego". Siatkarze Avii za złote medale olimpijskie dostali od klubu w nagrodę samochody jugosłowiańskiej marki Zastava. 7 listopada 1976 r. doszło do tragedii, samochód prowadzony przez Lecha Łaskę, wiozący z rozgrywek ligowych na Śląsku grupę siatkarzy świdnickiej Avii, zderzył się z autobusem marki Jelcz. W wypadku zginęli 27-letni Zdzisław Pyc i 24-letni Henryk Siennicki. Łasko po wypadku został aresztowany, a potem skazany na dwa lata więzienia. Wyjechał do Wrocławia, gdzie grał w milicyjnym klubie Gwardia. Na treningi wychodził z celi. Hubert Wagner odszedł w glorii chwały i znów zaskoczył wszystkich. 1 września objął stanowisko trenera II-ligowych siatkarzy Legii Warszawa. Zmarł w 2002 r. na zawał. Złote medale olimpijskie w Montrealu wywalczyli: 1. Włodzimierz Stefański - Resovia Rzeszów 2. Bronisław Bebel - Resovia Rzeszów 3. Lech Łasko - Avia Świdnik 4. Edward Skorek - Legia Warszawa (KAPITAN) 5. Tomasz Wójtowicz - Avia Świdnik 6. Wiesław Gawłowski - Płomień Milowice 7. Mirosław Rybaczewski - AZS Olsztyn 8. Zbigniew Lubiejewski - AZS Olsztyn 9. Ryszard Bosek - Płomień Milowice 10. Włodzimierz Sadalski - Płomień Milowice 11. Zbigniew Zarzycki - Płomień Milowice 12. Marek Karbarz - Resovia Rzeszów Maciej Słomiński, INTERIA