22 minuty gry i wynik 15:25 - w tak zawstydzający sposób "biało-czerwoni" weszli w mecz z Włochami. Mecz, który miał być ozdobą ostatniej kolejki fazy grupowej, był demonstracją siły siatkarzy z Italii. A nasi zawodnicy wyglądali tak, jakby ktoś wyciągnął im wtyczki z prądu. A bez doładowania w trakcie gry ani rusz. Szybka odprawa. Orły Nikoli Grbicia od razu zwarli szeregi Obraz był żenujący, w zasadzie nie było jednego zawodnika, który wyraźnie wybijałby się ponad resztę. Nic więc dziwnego, że klasowy przeciwnik budował przewagę, a nasi zawodnicy wyglądali na coraz bardziej bezradnych. W wydarzenia, które dzieją się na naszych oczach, nie dowierzał sam trener Grbić. Serb reagował zmianami, ale te nic nie wnosiły. Doszło do tego, choć to chyba ostatnia osoba, która chciałaby pokazać swoją bezradność lub "zawirusować" zespół zwątpieniem, że zaczął chować twarz w dłoniach. To naprawdę fatalnie się oglądało... Konsekwencją było sromotne lanie, bo na tym poziomie przegrać 15:25 po prostu nie przystoi. Nadzieję, że gorzej już być nie może, dało to, jak polscy siatkarze zachowali się wraz z ostatnim punktem w pierwszej partii. W mgnieniu oka utworzyli kółko na parkiecie i można tylko przypuszczać, że w ciągu kilkunastu sekund padło kilka mocnych, soczystych słów. Trzeba było ekspresowo się pozbierać, bo nawet polscy kibice, którzy tłumnie przybyli do Arena Paris Sud, ucichli. To było dojmujące przeżycie... Artur Gac, Paryż