Damian Gołąb, Interia: Niedawno rozgrywany był kolejny Memoriał Huberta Jerzego Wagnera. Celebrujemy mistrzów olimpijskich z 1976 r., ale wciąż czekamy na kolejny olimpijski medal dla Polski. Pan na igrzyskach był trzy razy. Czego zabrakło, by stanąć na podium? Krzysztof Ignaczak, mistrz świata z 2014 r., trzykrotny uczestnik igrzysk olimpijskich: Najbliżej byliśmy chyba w Pekinie, gdzie przegraliśmy w ćwierćfinale 2:3 z Włochami. Byliśmy już jedną nogą w czwórce. W 2012 r. jechaliśmy na igrzyska jako fantastycznie przygotowany zespół, po złocie Ligi Światowej. Tam chyba zabrakło nam na końcu fizyczności. Głowa chciała i potrafiła, natomiast nie potrafiło ciało. O godz. 9 rano graliśmy z Australią, która odebrała nam możliwość gry z teoretycznie słabszym przeciwnikiem. Po porażce z Australią wylądowaliśmy na miejscu, które w ćwierćfinale dało nam Rosję, a nie Niemców, z którymi cały czas wygrywaliśmy. Rosjanie nas pokonali, sięgnęli po złoty medal, jak się zresztą później okazało - na dopingu. Chyba czterech zawodników złapano, a podejrzewam, że wszyscy się tam "szprycowali". To już jednak historia. Ćwierćfinał to tylko jeden mecz. Kiedy trafiasz na wyrównanego przeciwnika, nie ma faworyta. Francuzi w 2021 r. na igrzyskach w Tokio byli już spakowani. Pojechałem tam jako redaktor TVP i widziałem zespół, który dostał drugie życie, postawił wszystko na szalę i zagrał z Polską w ćwierćfinale fenomenalne spotkanie. Francuzi sięgnęli po złoty medal, który należał się de facto polskiej drużynie. Czego zabrakło? Ciężko powiedzieć. W Londynie fizyczności, w Pekinie trochę szczęścia. W Atenach byliśmy nowym zespołem, który pojechał na igrzyska po naukę. Dwa kolejne turnieje, a także Tokio - tam już jechały drużyny gotowe do wygrywania. Patrząc na formę reprezentacji Polski na Memoriale Wagnera, można być optymistą? A może są obawy? - Obawy to nie, ja jestem zawsze optymistycznie nastawiony. Nie chciałbym, by nasi siatkarze już byli w najwyższej możliwej formie. Na dobrą sprawę nasz turniej zacznie się przecież dopiero 31 lipca. 27 lipca zagramy z Egiptem, który będzie chyba tylko tłem dla wszystkich zespołów w naszej grupie. To będzie więc fajne wprowadzenie, zapoznanie się z halą. Zmieniła się formuła turnieju. Między jednym a drugim meczem są cztery dni przerwy, to naprawdę masa czasu. Do tej pory były to dwa dni. Trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość, a to nie jest łatwe. Napięcie, które towarzyszy oczekiwaniu na kolejne spotkanie, jest dosyć wymęczające. Mam nadzieję, że doświadczenie tych zawodników, którzy byli już na igrzyskach olimpijskich, pomoże młodym osobom, które pierwszy raz się na nich pojawią. Liczę, że wyjdziemy z grupy z dobrego miejsca. To ważne, bo system dalej pokazuje, że z drugiego, trzeciego miejsca można trafić na potentata, który znowu może stanowić w ćwierćfinale zaporę nie do przejścia. Łukasz Kaczmarek rozwiewa wątpliwości. Nikola Grbić wyraził się jasno To był najtrudniejszy wybór Grbicia. "Trochę przeciągnął tę decyzję" Trener Nikola Grbić długo odwlekał ostateczną decyzję o składzie na turniej. Bartosz Kurek wprost przyznał, że jest tym zmęczony, Kamil Semeniuk opisywał, że mentalnie był już u krańców wytrzymałości. Pan w swojej karierze często do końca rywalizował o miejsce w drużynie z Piotrem Gackiem. Takie dodatkowe napięcie mogło jakoś zaburzyć atmosferę w drużynie? - Zaburzyć nie. Ale taka niepewność - "pojadę czy nie?" - dla niektórych jest motywująca, a u innych trzeba w pewnym momencie odciąć to grubą kreską. Myślę, że trener Grbić trochę przeciągnął tę decyzję. Powinien się chyba określić już po finale Ligi Narodów. Natomiast mu się nie dziwię, naprawdę nie miał łatwego zadania. To, że nie pojechał Bartosz Bednorz - na pewno nie była to dla trenera łatwa decyzja, musiał się zastanowić. Stąd też chyba tak długi okres wyczekiwania, musiał rozważyć wszystkie za i przeciw. Czy wziąć Bartka, czy Bartłomieja Bołądzia. Współczuję trenerowi. Wszyscy mówili jednak o tym, że pojedzie pięciu przyjmujących. Tyle że widzieliśmy dyspozycję Bartka Bołądzia i Łukasza Kaczmarka. Stąd też myślę decyzja trenera, by podeprzeć się trzecim atakującym. Bołądź grał świetnie. Desygnując go do gry, trener trochę strzelił sobie w kolano, bo nie można odstrzelić tak świetnie grającego faceta. Ale Bartosz Bednorz też prezentował się świetnie. Mam nadzieję, że te decyzje nie będą się śniły trenerowi po nocach. Musimy mu zaufać, był na treningach, podjął decyzję. Zresztą Bartek Bednorz powiedział, żeby wspierać drużynę, zrozumiał wybór trenera. Na pewno jest mu przykro, to sportowa dusza, czuje ból, że nie jedzie na igrzyska. Ale mam nadzieję, że będzie mu dane pojechać na kolejne. Wiosną w czasie odsłonięcia tablicy upamiętniającej "złotą" drużynę Wagnera w hali Urania w Olsztynie padło hasło "jedziemy po złoto". Czy w przypadku obecnej kadry każdy medal, nie tylko złoto, będzie można uznać za sukces? - Zespołów aspirujących do podium jest dużo. Mamy trzy komplety medali, a zespołów aspirujących co najmniej sześć. Mamy Polaków, Włochów, Brazylijczyków, Amerykanów, Japończyków, Słoweńców. A do tego Francuzi, którzy grają u siebie, wygrali Ligę Narodów - to już siódma ekipa. Chyba zdecyduje dyspozycja fizyczna i przygotowanie na samej imprezie. I tak naprawdę ćwierćfinał. Śmieję się, że na igrzyskach są do rozegrania trzy mecze: ćwierćfinał, półfinał i finał. Rozmawiał Damian Gołąb