Damian Gołąb, Interia: Przed tym sezonem przygotował pan coś w rodzaju zadania domowego dla swoich siatkarzy. Kto wykonał je najlepiej? Nikola Grbić: Jeszcze nie wiem, muszę przyjrzeć się im na treningach. Wiem, że to był długi sezon i trudno było skupiać się przez osiem miesięcy na jednej rzeczy, przy tylu meczach. Pamiętam, jak na początku sezonu oglądałem mecz ZAKS-y w Kędzierzynie i okazało się, że w ciągu dwóch miesięcy jej siatkarze mieli praktycznie dwa wolne dni. Kiedy masz kalendarz tak pełen treningów, podróży, meczów, stresu, trudności z mniejszymi i większymi problemami, trudno powiedzieć sobie: ok, po tych zajęciach zostanę, by poćwiczyć trochę przyjęć, wykonać więcej powtórzeń. Kiedy dawałem każdemu zawodnikowi te tzw. zadania domowe, powiedziałem, by po prostu starali się o nich myśleć. Pracować nad tymi rzeczami i się poprawiać. Ale nie oczekiwałem sytuacji, w której ktoś ma podnieść swój poziom przyjęcia z 45 do 60 procent. To niemożliwe. Jeśli każdy z zawodników będzie odrobinę lepszy niż był, to znaczy, że poprawi się cała drużyna. Pamiętajmy, że mówimy o zespole, który w poprzednim sezonie wygrał Ligę Narodów, mistrzostwa Europy i turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich bez porażki. Nie mogę więc oczekiwać, że podwoimy swoją jakość. To niemożliwe, jesteśmy naprawdę blisko najlepszego poziomu, na jaki nas stać. Ale jeśli każdy podniesie własny poziom o procent czy dwa, dla całego zespołu to już łącznie sześć procent więcej. A to już naprawdę dużo. Myślę, że zawodnicy rozumieją wagę tego, co robimy. Jestem pewien, że zrobili wszystko, co mogli w danych okolicznościach. Wspomniał pan ZAKS-ę. Jej zawodnicy mają za sobą nieudany sezon. To dla pana błogosławieństwo, bo wcześniej skończyli grać w klubie? A może problem, bo trzeba ich odbudować? - W karierze każdego zawodnika wcześniej czy później zdarza się taki sezon. To nieuniknione. Nie lubię rozmawiać o błogosławieństwach czy klątwach, bo takie rzeczy po prostu się przydarzają. W poprzednim sezonie było tak z Wilfredo Leonem i Kamilem Semeniukiem, teraz z zawodnikami ZAKS-y. Każdy zawodnik musi radzić sobie z trudnościami. Ale takie sytuacje mogą ukształtować zawodnika, pomóc mu stać się lepszym. Kiedy przyjrzysz się sytuacji ZAKS-y, zobaczysz, że Erik Shoji i David Smith też mieli taki sezon. Podobnie było z zawodnikami Trentino, francuscy siatkarze także nie mają za sobą fantastycznych miesięcy. Wielu zawodników jest w podobnej sytuacji. Liczy się to, jak zareagujesz. Ważne, by zapomnieć o problemach i starać się wrócić. Zwycięzcą jest ten, kto w pewnym momencie przegrał, ale potem spróbował od nowa. To jest najważniejsze. Który z pana podstawowych zawodników będzie potrzebował najwięcej gry na początku sezonu reprezentacyjnego? - W tym momencie Olek Śliwka. Przez trzy i pół miesiąca nie mógł grać. Oczywiście wykorzystał ten czas, by zbudować dobrą kondycję fizyczną, nabrać formy i rozwiązać pewne problemy z kolanami. Ale potrzebuje boiska. Musi na dobre na nie wrócić, ponieważ miał naprawdę poważną kontuzję. Nie było łatwo sobie z nią poradzić, bo chodziło o jego lewą dłoń, tę, którą atakuje. Dlatego potrzebuje dużo czasu na boisku, by odbudować pewność siebie i kontrolę nad piłką. To on jest więc na tej liście numerem jeden. Jaka jest pana opinia o zdrowiu i formie Wilfredo Leona? - To był sezon, w którym musiał zmagać się z największymi problemami. Wracał stopniowo. Czy mógł to zrobić szybciej, tego nie wiem, nie byłem w klubie, nie widziałem go na treningach. Ale oglądałem finałowe mecze ligi włoskiej i widziałem, że prezentował się coraz lepiej. Jestem bardzo zadowolony, że zakończył sezon w klubie na boisku, grając świetną siatkówkę. To świetny początek. Ale "Leo" to również zawodnik, który potrzebuje dużo czasu na boisku, by wrócić do swojej najlepszej formy. Z powodu kontuzji w tym sezonie nie grał zbyt wiele. Z jednej strony to dobrze, możesz odpocząć. Z drugiej tracisz czucie boiska. Wraz ze Śliwką będzie potrzebować dużo gry. Śliwka gra w otwarte karty z Grbiciem. Ta wiadomość zadziwi selekcjonera Nikola Grbić o planach wobec siatkarzy. "Nie wszyscy dostaną taką samą szansę" Kiedy oglądał pan w tym sezonie grę Kamila Semeniuka, czuł pan satysfakcję? Zeszłego lata odbudował go pan po słabszej formie w klubie. - To wielki profesjonalista. Nie mogę mówić o sobie, o tym, jaki był mój wpływ na jego powrót w poprzednim sezonie, jaką to miało wartość. To wie tylko on. Tylko on jest w stanie ocenić, jak ważne było dla niego to, że był częścią reprezentacji. Ale to mój zawodnik od pięciu lat, znam jego charakterystykę. Wiem, jak jest skrupulatny, zdyscyplinowany, profesjonalny. Wszystko to pomaga mu wrócić na poziom, który prezentował i może prezentować. Całe gratulacje należą się jemu, a nie mi. Zasłużył na nie i na to, gdzie teraz jest. Wiem, że nie jest pan, delikatnie mówiąc, największym fanem olimpijskich przepisów. Jak trudno będzie panu wybrać dwunastkę na Paryż i trzynastego siatkarza, który będzie we Francji tylko rezerwowym? - To coś, czego nie rozumiem. Gdybym mógł wymieniać zawodników po każdym spotkaniu, byłoby wspaniale. Ale tak nie jest, ten przepis działa jak transfer medyczny. Wyobraźmy więc sobie, że nasz libero złapie kontuzję, a będziemy mieć tylko jednego libero w składzie. A ja zdecyduję, że moim trzynastym zawodnikiem będzie środkowy. Ten przepis nie ma najmniejszego sensu. Druga sprawa jest taka, że trzynasty zawodnik nie otrzyma medalu. Nie dostanę go też ja ani nikt inny, tylko 12 zawodników. Mam wielką nadzieję, że te przepisy zmienią się przed kolejnymi igrzyskami. Ale teraz mamy to, co mamy, i musimy z tym żyć. Zawsze mówię więc, że trzeba zaadaptować się do tych regulacji. Inne drużyny też muszą to zrobić. te reguły mi się nie podobają. Podobnie jak to, jak zmienia się przepisy, jak informuje się nas o nich bez wcześniejszych konsultacji. Mówiłem o tym milion razy. Co mi się podoba? To, jak zmieniła się formuła kwalifikacji olimpijskich. Uczestnikami igrzysk będą ludzie, którzy naprawdę na to zasłużyli. Nie będzie tak, że ze względu na położenie geograficzne ktoś będzie mieć zapewnioną grę na igrzyskach. Trzeba zasłużyć na miejsce. Z tego punktu widzenia to bardzo w porządku. Ma pan konkretny plan, kiedy ogłosi pan skład na igrzyska? - Mam wiele planów, ale każdy z nich może się jeszcze zmienić. Postaram się zrobić wszystko, co mogę, by wybrać dwunastu zawodników najwcześniej jak się tylko da. By dać spokój chłopakom, którzy pojadą na igrzyska. I budować drużynę, która tam wystąpi. Ale trudno powiedzieć, kiedy dokładnie to będzie. Nie jest tak, że podam ci datę i bez względu na to, co się będzie działo, będę się jej trzymać. Mam nadzieję, że to będzie po trzecim turnieju Ligi Narodów, ale to się jeszcze okaże. Wybiorę skład najszybciej, kiedy to będzie możliwe, ale jeszcze nie wiem, kiedy to nastąpi. Dziennikarz chciał skończyć wywiad. Nikola Grbić przerwał. "Chciałbym wysłać wiadomość" W tym sezonie reprezentacja ma zaplanowanych sporo dodatkowych spotkań poza Ligą Narodów. Jest Memoriał Wagnera, są mecze towarzyskie w Gdańsku przed wylotem na igrzyska. Drużyna potrzebuje tylu sprawdzianów? - Nie zawsze potrzebujemy aż tylu spotkań. Ale to może pomóc nam radzić sobie z trudnymi sytuacjami w czasie meczów. Staram się zachować balans między meczami i treningami. Szczerze mówiąc, mamy tak mocną drużynę i - nazwijmy go tak umownie - drugi zespół, że treningi stoją czasami na wyższym poziomie i są bardziej intensywne niż mecze z innymi rywalami. Czasami więc lepiej jest trenować niż grać. Staram się natomiast szukać sprawdzianów z najmocniejszymi przeciwnikami. Dlatego zmierzymy się z USA i Japonią, przed rokiem rywalizowaliśmy ze Słowenią, Francją i Włochami. Mecze z tak mocnymi przeciwnikami pozwalają uzyskać informację zwrotną. Takie drużyny potrafią postawić nas w trudnej sytuacji, dlatego takie mecze są tak ważne. Z całym szacunkiem, ale spotkania z przeciwnikami, których rozbijemy 3:0, nie dają mi nic. Dopisujemy kolejne zwycięstwo do statystyk, ale nie mam po takich spotkaniach żadnych prawdziwych informacji zwrotnych. Nawet nie grając najlepiej możemy wygrać. A kiedy z mocnymi rywalami nie pokazujesz swojej najlepszej strony, przegrywasz. Staram się więc organizować mecze towarzyskie z rywalami na naszym poziomie. Powołał pan kilku nowych zawodników, jak również takich jak Michał Gierżot, który w poprzednim sezonie nie zadebiutował w kadrze z powodu kontuzji. Dostaną okazję gry w pierwszych meczach towarzyskich w Katowicach i Sosnowcu? - Oczywiście. Pojadą wszyscy czterej środkowi, którzy są na zgrupowaniu, bo pozostali dołączą do nas później. Są też zawodnicy, jak Bartosz Gomułka, którzy raczej nie będą mieć szans na grę w Lidze Narodów. Ocenimy, jak czują się Bartosz Kurek, Łukasz Kaczmarek czy Olek Śliwka. Przekazałem więc zawodnikom, że nie każdy otrzyma tyle samo czasu na boisku, nie wszyscy dostaną taką samą szansę. Niektórzy pozostaną w Spale, by pomagać w treningach nam i innym chłopakom, którzy potem się tu pojawią. Część zagra w pierwszym turnieju Ligi Narodów, część później. Proszę ich o dostępność, o to, by dali nam to, czego potrzebuje zespół do jak najlepszego przygotowania się do igrzysk. Jestem usatysfakcjonowany tym, że wszystko pod tym względem jest tak, jak należy. To cel Nikoli Grbicia na igrzyskach olimpijskich. Polscy siatkarze mają być najlepsi Uczestniczył pan w igrzyskach olimpijskich jako zawodnik. Czy rzeczywiście ten turniej to dla sportowca coś zupełnie innego niż pozostałe zawody? - Zdecydowanie tak. Jesteś wówczas częścią niesamowitego świata sportu. Siedzisz przy jednym stole z gwiazdami NBA czy innych sportów, zawodnikami światowej klasy. Tym, co wywarło na mnie największe wrażenie, było to, jak reaguje się na członków twojej drużyny narodowej. Tak było wtedy, kiedy reprezentowałem Jugosławię, Serbię czy Serbię i Czarnogórę. Nawet kiedy nie znasz tego człowieka, nie wiesz, czy to sportowiec, czy członek sztabu, a widzisz swoją koszulkę, traktujesz go jak członka twojej sportowej rodziny. Wszyscy tam są wielką rodziną, walczą o medal dla swojego kraju. Kibicuje się więc wszystkim rodakom. To zupełnie inaczej niż wtedy, gdy na zwykłym turnieju koncentrujesz się wyłącznie na siatkówce. A sukces na igrzyskach stawia cię na piedestale światowego sportu, nie tylko świata siatkówki. Jakie są pana największe pozasportowe wspomnienia z wioski olimpijskiej? Spotkał pan jakąś gwiazdę NBA? - W trakcie igrzysk cały czas ma się okazję poznać czy zobaczyć gwiazdy światowego tenisa, znakomitych koszykarzy, niekoniecznie z NBA. Są tam także wybitni trenerzy. Można z nimi zjeść lunch, ale też po prostu się przywitać. Dla mnie to niezwykłe doświadczenie. Wiele takich wspomnień pozostało w mojej pamięci. Kiedyś siedziałem przy jednym stole z Usainem Boltem. Nie rozmawialiśmy, ale pomyślałem: "wow!". Tak samo było z Novakiem Djokoviciem czy Rafaelem Nadalem. W czasie ceremonii otwarcia szliśmy też razem z koszykarzami z NBA. To wiele momentów, w których można zrozumieć, w jak elitarnym gronie się znalazłeś. Myślę, że sama obecność tam jest niesamowitym doświadczeniem. Ale uważam też, że mamy już dawno za sobą idee Pierre’a de Coubertina, że liczy się tylko udział w igrzyskach. Choć dla wielu sportowców już sam przyjazd na igrzyska jest spełnieniem marzeń. Kiedy byłem na igrzyskach z reprezentacją Serbii, uderzyło mnie to, jak do rywalizacji podchodzili sportowcy z drugiego szeregu. Często było tak, że po jednym dniu już żegnali się z igrzyskami, ale jedno w nich uwielbiałem. W naszej misji olimpijskiej było serbskie centrum, główna kwatera, a w niej tablica, na której były wypisane daty występów poszczególnych sportowców, ich nazwiska i etap rywalizacji. Można było dowiedzieć się, z kim, gdzie i kiedy rywalizują reprezentanci Serbii. A wieczorem sprawdzić ich wyniki. I zauważyłem, co było dla mnie wspaniałe, że w sportach indywidualnych niemal wszędzie pojawiał się wtedy znak PB - personal best, rekord życiowy. To było niesamowite: potrafisz być najlepszy właśnie na igrzyskach, pokonać samego siebie. Weźmy więc pod uwagę nasz zespół. Jesteśmy pierwsi w rankingu, jesteśmy mistrzami Europy. I wyobraź sobie, że zagramy tak, jak nigdy dotąd. Dlatego uważam, że każdy, kto ustanawia swój rekord na igrzyskach, już wygrał. Zasługuje na nagrodę bez względu na to, czy zdobędzie medal, czy nie. To dla mnie coś wielkiego, prawdziwe "wow". I moim celem jest właśnie to, byśmy byli najlepsi, jak tylko możemy. Rozmawiał Damian Gołąb