Mariusz Wlazły zaczynał swoją karierę w rodzinnym Wieluniu, ale już w wieku 20 lat, w 2003 roku, został siatkarzem Skry Bełchatów. Od razu w oczy rzucił się jego ogromny talent. Był niezwykle dynamiczny i skoczny, ale nie bazował jedynie na swoich fizycznych atutach. Potrafił także korzystać ze swojego wyszkolenia technicznego - obijając blok rywali czy zaskakując ich dokładnymi plasami. W połączeniu tych dwóch cech powstał niemal siatkarz idealny. Pasmo sukcesów Wlazły był niewątpliwie głównym powodem dominacji Skry na krajowym podwórku, która przez siedem lat z rzędu, od sezonu 2004/2005 do 2010/2011, zdobyła złoty medal mistrzostw Polski. Do tego bełchatowianie dwukrotnie stawali na najniższym stopniu podium Ligi mistrzów. Przez szeregi Skry przewinęło się w tym czasie wielu zawodników, ale zawsze jednego mogliśmy być pewni - w ataku zobaczymy Wlazłego. Oczywistym było, że taka postawa Wlazłego zaowocuje powołaniem do kadry. Debiut Mariusza w ekipie "Biało-czerwonych" miał miejsce w 2005 roku, a już rok później Wlazły był podstawowym atakującym na mistrzostwach świata w Japonii. Polacy pod wodzą Raula Lozano zdobyli srebrny medal, a Wlazły został wybrany do najlepszej trójki turnieju, razem z Bułgarem Matejem Kazijskim i Brazylijczykiem Gibą. Kontrowersyjna decyzja Na początku 2011 roku Wlazły zrezygnował z gry w kadrze i wylała się na niego fala krytyki. Głównym powodem decyzji atakującego był brak wsparcia ze strony Polskiego Związku Piłki Siatkowej po licznych kontuzjach, który od 2007 roku trapiły Wlazłego. Siatkarz widząc nagonkę na swoją osobę wydał specjalne oświadczenie. Pisał w nim między innymi: "Prezes [PZPS] w sprytny sposób zrzucił całą odpowiedzialność za sytuację, że nie gram w kadrze na mnie. Tymczasem jest inaczej." "Polski Związek Piłki Siatkowej w żadnym stopniu się mną nie interesował i gdyby nie Raul Lozano, który zażądał, by wysłać mnie na badanie do Barcelony, żadnej pomocy bym się nie doczekał. I to był ostatni raz, gdy Związek mi pomógł. Działo się to dokładnie po mistrzostwach Europy w 2007 roku, na których nie mogłem już zagrać. A to był czas, w którym zupełnie nie panowałem już nad własnym organizmem. Skurcze łapały mnie nawet po dziesięciu wyskokach w górę. Bardzo się bałem o swoje zdrowie i przyszłość." Dalej Wlazły opisuje historie swoich urazów - skręcony staw skokowy, kłopoty z kolanem, złamany palec oraz to, jak w żadnym z przypadków nie zainteresował się nim związek, a pomoc otrzymywał tylko od Skry Bełchatów. Problemy ze zdrowiem, a także psychiczne zmęczenie, o czym sam wspomina, przełożyły się na słaby występ Wlazłego w mistrzostwach świata w 2010 roku, a co za tym idzie bardzo kiepski występ "Biało-czerwonych". Polacy zajęli dopiero miejsce 13-18, a Daniel Castellani stracił posadę selekcjonera. "Działania Związku zrujnowały moje marzenia. Uwierzcie mi, że jeżeli gra w reprezentacji byłaby tylko zaszczytem i honorem, to na pewno bym w niej grał. Nie mam większych sportowych marzeń niż olimpijski medal, niż wysłuchanie Mazurka Dąbrowskiego z najwyższego stopnia podium. Niestety, coraz wyraźniej widzę, że nie będę miał możliwości tych marzeń zrealizować. I z pewnością nie jest to moja wina." - kończy oświadczenie Wlazły. Na szczęście Mariusz się mylił! Powrót w chwale Kiedy posadę trenera "Biało-czerwonych" obejmował Stephane Antiga, kolega Wlazłego z czasów gry w Skrze, sugerowano, że jednym z powodów zatrudnienia Francuza jest nakłonienie atakującego do powrotu do kadry. Antiga swoją pracą udowodnił, że w pełni zasługiwał na to stanowisko. Sam Wlazły w oświadczeniu z 2011 roku mówił, że stanowisko trenera nie ma żadnego znaczenia w jego powrocie. "Pierwszą osobą, która usłyszała to wszystko, o czym teraz piszę, był Andrea Anastasi. Powiedziałem Selekcjonerowi to wszystko na naszym spotkaniu w Bełchatowie i powiedział wtedy, że doskonale mnie rozumie i poczeka, aż zmienię decyzję. Tymczasem dopóki w PZPS nie zmieni się podejście do człowieka, ja w kadrze nie zagram. Gdy odbywał się konkurs na trenera reprezentacji i najpoważniejszym kandydatem był Jacek Nawrocki, mój trener klubowy, powiedziałem mu to samo. Osoba szkoleniowca nie ma w tym przypadku znaczenia." - pisał Wlazły. Antiga jakoś namówił Mariusza do powrotu i był to strzał w dziesiątkę! Wlazły od początku mistrzostw udowadniał jak wiele jest wart dla reprezentacji. Był w wyśmienitej formie. Pewnie kończył większość ataków i raz po raz z zagrywki posyłał prawdziwe ciosy. Prowadzeni przez Wlazłego polscy siatkarze dotarli aż do finału mistrzostw świata, gdzie pokonali wielką Brazylię. Atakujący naszych złotych medalistów w pełni zasłużenie został wybrany najlepszym siatkarzem turnieju. Tuż po tym jak na szyi Wlazłego zawisł medal, Mariusz ogłosił, że kończy burzliwą przygodę z reprezentacją. Powody tym razem są mniej zawiłe - Wlazły chciałby więcej czasu spędzać z żoną i pięcioletnim synkiem. Miejmy nadzieję jednak, że Wlazły zmobilizuje się jeszcze choćby na jedna zawody. Taki siatkarz bardzo przydałby się kadrze na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, Wielkie serce, nie tylko do walki Wlazły w swoim sercu ma miejsce nie tylko na rodzinę i siatkówkę. Angażuje się także w wiele charytatywnych inicjatyw. Wlazły współpracuje chociażby z: "Herosami" i "Dr. Clown". Sam również założył fundację. "Fundacja Mariusza Wlazłego" zorganizowała już sześć turniejów dla młodych adeptów siatkówki. Bierze udział także w innych akcjach charytatywnych jak licytacje koszulek na rzecz ciężko chorych dzieci. Grzegorz Zajchowski