PAP: Reprezentację czeka bardzo długi sezon. Rozpocznie się w czwartek meczem z Rosją w Lidze Światowej a zakończy w połowie października mistrzostwami Europy w Bułgarii i Włoszech. Już na samą myśl o tym jest pan zmęczony? Marcin Możdżonek: - Jak zobaczyłem plan tego co nas czeka, tylko westchnąłem. Pracy i wyjazdów jest bardzo dużo. Łatwo nie będzie, ale prawda jest taka, że tak jest od kilku lat. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Przyjmuję to teraz już jako naturalną kolej rzeczy. Najważniejsze to chyba wywalczenie awansu do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro? - To na pewno jest priorytet. Nie można też ignorować Ligi Światowej, czy mistrzostw Europy. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że drużyna z Europy ma przed sobą bardzo trudną drogę do igrzysk. Z Pucharu Świata dostaną się tylko dwie najlepsze drużyny, a nie trzy, tak jak było cztery lata temu. Co wszyscy uważają za wielce niesprawiedliwe. Jak się nie uda nam zdobyć tej kwalifikacji jesienią, to pozostaje nam w przyszłym roku turniej kontynentalny, czyli mini mistrzostwa Europy. A do Rio pojedzie tylko zwycięzca. Jak i z tego się nie uda, to pozostaje turniej interkontynentalny, a ten z kolei wiąże się prawdopodobnie z wyjazdem na drugi koniec świata. Czyli trudniej jest dostać się na igrzyska, niż na nich grać? - Paradoksalnie tak. Turniej olimpijski nie jest do końca sprawiedliwy, bo nie można powiedzieć, że będą tam grać wszystkie najlepsze drużyny. Wiele dobrych ekip nie pojedzie, bo się nie zakwalifikują. Teraz czas na Ligę Światową. Traktujecie to jako rozgrzewkę i test tego, co prezentuje nowa drużyna? - To, że zespół jest w przebudowie, to naturalna kolej rzeczy. Nastąpiły zmiany pokoleniowe. Jedni odchodzą, nowe twarze przychodzą. Myślę, że Liga Światowa będzie niejako poligonem dla ustawienia gry, systemu, zawodników. To też da odpowiedź trenerom na kilka pytań. Od razu bijecie się też z najlepszymi - Rosjanami, Irańczykami i Amerykanami. - Zobaczymy w jakich składach wystąpią te ekipy. Trzeba pamiętać, że zmiany w kadrze dotyczą nie tylko nas, ale też innych reprezentacji. Dlatego też bardzo trudno oceniać w tej chwili ich potencjał. Najważniejsze jest, że gramy z jednymi z najlepszych zespołów. Lato przed nami niełatwe, a wtedy zawsze lepiej sprawdzać się z dobrymi drużynami. Po Lidze Światowej, która kończy się Final Six w połowie lipca, kolejny turniej jest zaplanowany na wrzesień. Długi okres przerwy. Przyda się odpoczynek, czy lepiej grać cały czas? - Nam to może pomóc. Nie wszyscy są w pełni zdrowi, więc to da nam trochę czasu. Ligę Światową zagramy najlepiej jak potrafimy. Później będzie więcej czasu na porządne przygotowanie do Pucharu Świata. Myślę, że to może być dla nas plusem. Z kolei po Pucharze Świata niemal od razu są mistrzostwa Europy... - To nam sprawy na pewno nie ułatwia. Z drugiej strony będziemy cały czas w rytmie grania, a jak dobrze nam pójdzie Puchar Świata, to niejako z rozpędu wejdziemy w kolejny turniej. Nie pamięta pan już jakie zmęczenie towarzyszy Pucharowi Świata? - Doskonale pamiętam. Tego się nie zapomina nigdy. Miałem przyjemność rozegrać wszystkie mecze. Na koniec turnieju nie odrywaliśmy się praktycznie od ziemi. To coś niesamowitego. Spędził pan pierwszy sezon w karierze poza granicami kraju. Rok spędzony w Halkbanku Ankara zaliczy pan do udanych? - To była na pewno ciekawa odmiana. Wyjazd do kraju o całkowicie odmiennej kulturze. Turcję, my Polacy znamy poprzez pryzmat budek z kebabami i miejscowości turystycznych. Osobiście byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Ludzie są uprzejmi, pomocni, zawsze uśmiechnięci, nie ma żadnych problemów z komunikacją, mimo że trudno znaleźć kogoś, kto mówi po angielsku, dawaliśmy sobie z tym świetnie radę. Pan zaczął uczyć się języka tureckiego? - Trochę z musu, ale tak. To było jednak na zasadzie chodzenia i powtarzania za kolegami z zespołu. Nauczyliśmy się nawet sporo, bo musieliśmy. Idąc do sklepu czy fryzjera trzeba było się dogadać. Ludzie są jednak uprzejmi i jak widzieli, że coś dukam po turecku, to szło o wiele łatwiej. Sezon klubowy uważa pan za udany? - Zmienić już niczego nie można. Sezon był tylko połowicznie udany. Klub zażyczył sobie przed sezonem pięć trofeów, zdobyliśmy dwa. Zostaliśmy niejako rozgrzeszeni kontuzjami, ale i tak niezadowolenie w klubie pozostało. Nie dziwię się temu. Bo mimo urazów, jakie dopadły zespół, mogliśmy wypaść lepiej, zwłaszcza w Lidze Mistrzów. Choć nie wiem, czy byłoby możliwe pokonanie Arkasu Izmir. Ostatnie mecze graliśmy bez Cwetana Sokołowa i osłabionego Osmany Juantoreny. W Polsce siatkarze rozpoznawalni są wszędzie. Jak to wygląda w Turcji? - W Turcji siatkówka męska to sport niszowy. Trybuny przeważnie świeciły pustkami. Jeśli przyszło więcej kibiców, to były to mecze Ligi Mistrzów lub grupy fanów z Fenerbahce, czy Besiktasu. Na początku trudno było mi się do tego przyzwyczaić. Później przełykaliśmy gorzką pigułkę braku dopingu, bo zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że takie są realia i tego nie zmienimy. Teraz już wiem, że zdecydowanie lepiej się gra, jak kibice siedzą na trybunach. Rozmawiała Marta Pietrewicz