Polska przegrała z Francją 0:3 w finale turnieju siatkarzy w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Biało-Czerwoni nie byli w stanie ugryźć gospodarzy w żaden sposób. Nasza drużyna grała z wieloma kontuzjowanymi zawodnikami. Jednym z nich był rozgrywający Marcin Janusz. On musiał zejść z boiska w meczu z USA, a po nim ledwo chodził. Jak się okazało, jego występ w finale ważył się do ostatniej chwili. Na boisku było widać, jak cierpi. Łzy Bartosza Kurka po finale, emocje puściły. "Nie będę płakał w telewizji" Decyzja o występie Marcina Janusza w finale podjęta została w ostatniej chwili Jest trochę radości w tym medalu? Wszyscy, jak tutaj do nas przychodzicie, macie markotne miny. Poza tobą. Oczywiście, jeśli przegrywa się złoto, to zawsze boli, ale jednak srebro też jest sukcesem. - Jest dużo radości z tego medalu, choć dzisiaj jest ona trochę głębiej w nas ukryta, bo jednak przegraliśmy mecz. Trudno być w euforii po przegranym finale. Patrząc w przekroju całego sezonu i tego turnieju, ile zdrowia i energii zostawiliśmy na boisku, to daliśmy z siebie wszystko. Nikt nie może mieć do siebie pretensji. Osiągnęliśmy historyczny wynik. Powinniśmy być zatem szczęśliwi. Staramy się być, ale nie jest na pewno łatwo po przegranym finale. Doceniasz już ten medal? - Trudno jest mi się uśmiechać i cieszyć, ale w środku jestem przeszczęśliwy, z tego, co udało nam się osiągnąć. Dla mnie jest to spełnienie marzeń. Bardzo cierpiałeś na boisku w tym finale? - Nie chciałbym o tym rozmawiać, bo tak naprawdę w naszej drużynie nie ma zawodnika, ale także w przeciwnych, który grałby bez bólu i może powiedzieć, że czuję się świetnie. Może moja kontuzja i Pawła Zatorskiego były bardziej widoczne. Grałem na dość mocnych środkach przeciwbólowych i na blokadach, żeby zagrać. Niestety nie wystarczyło to zbyt wiele. Wystarczyło to do srebra, z którego jestem dumny. Czuję się szczęśliwy. To, czy wystąpisz w finale, decydowało się do ostatniej chwili? - Była walka do ostatniej chwili. Obudziłem się rano i poczułem, że jest trochę lepiej. Uznałem, że jeśli będę w stanie wyjść na ten mecz bez przygotowania i treningu i będę w stanie dać tej drużynie, tyle, ile mogę, to wystąpię. I taką decyzję podjęliśmy razem ze sztabem. Trudno mi powiedzieć, na ile procent byłem w tym finale. Po to tu jesteśmy, by walczyć ze swoim ciałem i swoimi słabościami. Nie ma nigdy obaw przed grą z takimi blokadami? - Tak wygląda niestety profesjonalny sport. Szczególnie w siatkówce. Te sezony klubowo-kadrowe są tak zbudowane, że czasami nie da się inaczej. To jest nasza praca. Robimy zatem wszystko ze swoim zdrowiem, byle tylko wyjść na boisko. Oczywiście wiąże się to z utratą zdrowia. Oczywiście często apelujemy o większą wyrozumiałość, jeśli chodzi o kalendarz. Każdy jednak jest gotowy zamienić duży procent swojego zdrowia na spełnianie marzeń. Problem z plecami będzie wymagał dłuższej przerwy? - Wydaje mi się, że nie. Mecz z USA nie był pierwszym, w którym walczyliśmy, żeby postawić mnie na nogi. Działo się to wcześniej, tylko efekty pomeczowe były lepsze. Po meczu ze Słowenią było źle, a po spotkaniu z USA było bardzo źle. Gdyby ten finał był dzień wcześniej, to nie wiem, jakby to wyglądało. Groźnie to wyglądało i nawet się martwiłem, bo pierwszy raz w życiu czułem taki ból. Uspokoił mnie Bartek Kurek, który przypomniał mi swoją kontuzję. U niego też wydawało się, że to jest moment na zabieg, a jednak dało się to wyprowadzić. I tak też było w Paryżu. Nie było wielkiego ryzyka, jeśli chodzi o mój występ, choć byłem mocno nafaszerowany lekami. "Potwór" po drugiej stronie siatki. To działo się w szatni Polaków po finale Wróćmy do finału. Po drugiej stronie siatki stanął w nim prawdziwy potwór. - I to dosłownie. Jedno jednak bierze się z drugiego. Jeśli jeden zespół jest słabszy, to drugiemu jest łatwiej. Tak naprawdę nie zrobiliśmy zbyt wiele, żeby przeciwstawić się w obronie, czy bloku rywalom. Francuzi grali tak, jak wiedzieliśmy, że będą grali. Było dużo kiwek i brudnej gry. Trzeba im jednak oddać, że zagrali na takim poziomie, że musielibyśmy się wznieść na wyżyny, żeby podjąć walkę. Tego oczekiwaliśmy od siebie, ale w tym meczu nie walczyliśmy tylko z przeciwnikiem, ale również ze sobą. Co się działo w szatni po meczu? - Było trochę smutku, ale Bartek Kurek powiedział nam, że trzeba podnieść głowy do góry i zdać sobie sprawę z tego, co udało nam się osiągnąć. I próbujemy się teraz uśmiechać, jak najwięcej. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport