Brazylijczycy to najbardziej utytułowany zespół ostatnich lat. Podopieczni Bernardo Rezende wygrali aż dziewięć razy Ligę Światową i są pod tym względem rekordzistami. W Ergo Arenie bronią tytułu wywalczonego przed rokiem. "Canarinhos" czeka jednak w Polsce trudne zadanie. Mistrzowie świata trafili do piekielnie trudnej grupy F, gdzie zmierzą się kolejno z Kubą, USA i Rosją. Pojedynek z Kubańczykami zapowiadał się bardzo interesująco. Drużyna z Karaibów jest młoda i nieobliczalna. Potrafią grać równie szybko i widowiskowo jak Brazylia. Ich największym problemem, który przeszkadza w regularnym zdobywaniu medali na najważniejszych imprezach, jest psychika. Kiedy wydarzenia na boisku nie układają się po ich myśli kłócą się, prowokują rywali i popełniają mnóstwo błędów. Już pierwszy set pokazał, że Kubańczycy nie mają żadnego respektu dla mistrzów świata. Zawodnicy Samuelsa Blackwooda grali znakomicie w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. Świetnie ustawiali się w obronie, dzięki czemu podbijali wiele ataków "Canarinhos", a kontry w ich wykonaniu były zabójcze. Brazylijczycy mieli kłopoty z przebiciem się przez szczelny blok. Na pierwszej przerwie technicznej Kubańczycy prowadzili 8:5, a na drugiej już 16:11. Trener Rezende zmienił rozgrywającego (Marlona zastąpił Bruno Rezenede) i atakującego (za Vissotto wszedł Theo Lopes). Nic to jednak nie dało, Kubańczycy konsekwentnie pilnowali bezpiecznej przewagi. Mistrzowie świata wzmocnili zagrywkę, dzięki czemu udało im się odrobić część strat (18:20). Od tego momentu jednak nie zdobyli już w tej partii ani jednego punktu. Prym w kubańskim zespole w pierwszym secie wiedli Roberto Camejo, Henry Bell i 18-letni Wilfredo Leon. Inauguracyjna partia pokazała, że Brazylijczycy będą musieli włożyć maksimum wysiłku, żeby wygrać ten mecz. Od początku drugiego seta trwała zacięta walka punkt za punkt. Przełomowy moment nastąpił przy stanie 21:20 dla Kuby, kiedy to Dante nie skończył ataku, a skuteczną kontrę wyprowadzili Kubańczycy. Dwa wspaniałe bloki siatkarzy z Karaibów (zatrzymany Vissotto) zakończyły tego seta. Niespodzianka wisiała w powietrzu. Trener Rezende zupełnie przemeblował skład w trzecim secie. Na boisku pojawili się Giba, Bruno, Sidnei dos Santos i Theo Lopes. Kapitan "Canarinhos" słynny Giba dał sygnał do walki. Gra mistrzów świata wyglądała coraz lepiej, a pogubili się za to Kubańczycy. W pewnym momencie Brazylia prowadziła aż 19:8. Ich przewaga ani przez moment nie była zagrożona. W efekcie set wygrany 25:16. Kubańczycy szybko zapomnieli o niepowodzeniu. Wrócili to tego, co przyniosło im efekty w pierwszych dwóch setach pojedynku. Znów ofiarnie i z wielką determinacją bronili, co dawało im okazję do kontrataku. Brazylijczykom rzadko udawało się zdobyć punkt w pierwszej akcji. Wilfredo Leon i spółka "odskoczyli" rywalom na cztery punkty (14:10). Zryw Brazylijczyków sprawił, że w końcówce doprowadzili do stanu 20:21. Kiedy Henry Bell zatrzymał pojedynczym blokiem Theo Lopesa, przewaga Kuby wynosiła trzy "oczka" (23:20). Pierwszą piłkę meczową Kubańczycy mieli po zablokowaniu Giby (24:22). Dzięki dwóm skutecznym blokom Brazylia doprowadziła do remisu 24:24. Kolejnych piłek meczowych (w sumie sześciu) Kuba też nie wykorzystała, co się zemściło. Ostatnie słowo w tym secie należało do Brazylii, a konkretnie Lucasa Saatkampa, który zdobył decydujące punkty atakami z krótkiej. Czwarty set na korzyść Brazylii 30:28. Tie-break lepiej rozpoczęli "Canarinhos". Mistrzowie świata prowadzili 3:1, 6:4, 8:5. Kubańczycy nie poddali się i niemal zniwelowali przewagę (10:11) po akcji Wilfredo Leona. Na więcej już Brazylia nie pozwoliła. Mecz zakończył nieudanym atakiem Fernando Hernandez. Wcześniej w pierwszym meczu tej grupy Rosjanie, którzy fazę interkontynetalną przeszli jak burza (tylko jedna porażka), pokonali USA 3:1. Grupa F Brazylia - Kuba 3:2 (18:25, 21:25, 25:16, 30:28, 15:12) Brazylia: Marlon Muraguti, Leandro Vissotto, Lucas Saatkamp, Dante Amaral, Murilo Endres, Rodrigo Santana, Sergio Santos (L) oraz Bruno Rezende, Theo Lopes, Giba, Sidnei dos Santos. Kuba: Wilfredo Leon, Yoandri Diaz, Sandobal Mesa, Henry Bell, Fernando Hernandez, Roberto Camejo, Torres Gutierrez (L) oraz Yassel Perdomo, Rolando Cepeda, Leandro Macias Robert Kopeć, Gdańsk