Włoski szkoleniowiec posadę piastował zaledwie dziewięć miesięcy i był piątym obcokrajowcem, któremu powierzono to zadanie. Powodem zwolnienia 55-letniego trenera była słaba postawa siatkarzy w tym sezonie. Nie zakwalifikowali się do Final Six Ligi Światowej, a w docelowej imprezie, jaką były mistrzostwa Europy zajęli dopiero 10. miejsce, mimo że impreza odbywała się w Polsce. De Giorgi był w środę obecny na zarządzie. Jeszcze raz rozmawiał z przedstawicielami PZPS-u. To była jego druga "spowiedź". Pierwszą miał 14 września. Wówczas przedstawił analizę porażki w ME, a sprawozdanie złożyli też trener przygotowania fizycznego, sztab medyczny oraz pracujący z kadrą psycholog. Na tej podstawie Wydziały Szkolenia i Trenerski rekomendowały zarządowi zakończenie współpracy. "Zarząd zdając sobie sprawę z wyzwań stojących przed męską kadrą, której zasadniczym celem jest awans do turnieju olimpijskiego w roku 2020 - wymagający w kolejnych latach obecności w czołówce turniejów światowych i kontynentalnych, ze względu na kluczową pozycję w rankingach FIVB i CEV przy planowanym systemie kwalifikacji olimpijskich, a przede wszystkim biorąc pod uwagę potencjał polskiej, męskiej siatkówki postanowił niezwłocznie rozpocząć proces wyłonienia nowego trenera kadry mężczyzn" - napisano w oficjalnym komunikacie związku. Słynący z dyscypliny de Giorgi został wybrany na szkoleniowca "Biało-Czerwonych" 20 grudnia. W prowadzeniu drużyny postawił na model mieszanki młodych zawodników z doświadczonymi. Polacy nie zdołali awansować do Final Six Ligi Światowej, a w docelowej imprezie na ten sezon - ME - przegrali w barażu o ćwierćfinał ze Słowenią 0:3. Kontrakt de Giorgi miał podpisany na cztery lata, czyli do igrzysk w Tokio. Był drugim Włochem w historii (po Andrei Anastasim), który objął reprezentację Polski oraz piątym obcokrajowcem na tym stanowisku. Zastąpił Francuza Stephane'a Antigę, który z drużyną w 2014 roku wywalczył pierwsze od 40 lat mistrzostwo świata. Gdy 20 grudnia zeszłego roku władze związku podjęły decyzję o jego zatrudnieniu, mówiono o sporym ryzyku. Za nim przemawiały znajomość polskiego rynku (w końcu od dwóch lat pracował w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle) i klubowe sukcesy. Nigdy jednak nie opiekował się żadną kadrą i okazało się, że to zadanie go na razie przerosło. 55-letni de Giorgi był niegdyś świetnym rozgrywającym. W reprezentacji rozegrał 330 spotkań, a po raz ostatni w narodowych barwach wystąpił w 2002 roku. Mierzący zaledwie 178 cm wzrostu "Fefe" był zawsze waleczny i niezwykle błyskotliwy. Koledzy z drużyny wypowiadali się bardzo dobrze na jego temat, a on sam nigdy nie bał się podejmowania trudnych decyzji i brania odpowiedzialności na swoje barki. Od wybuchowych Włochów znacznie się różni. Już jako zawodnik bardziej uspokajał, aniżeli buntował. Tak samo zachowuje się w roli szkoleniowca. Przy linii bocznej opanowany, spokojny. Nie krzyczy, woli coś narysować, przekazać parę uwag, dać wskazówkę. Jak sam jednak przyznaje - taki jest w trakcie spotkań. Całkowicie inaczej zachowuje się na treningach. - Ważne jest, by dostosować się do sytuacji. Wychodzę z założenia, że mecz to moment, kiedy swoim zachowaniem muszę jak najbardziej pomóc zawodnikom. Muszę być więc skupiony i nie okazywać złości czy innych emocji. Ale - muszę przyznać - poza meczami, np. podczas treningów, wygląda to już inaczej - mówił. Pracę szkoleniowca de Giorgi rozpoczął w 2000 roku, był wówczas jeszcze czynnym siatkarzem. Grał wyłącznie we Włoszech i tam też zaczynał swoją trenerską przygodę. Najpierw objął Piemonte Volley, czyli klub, w którym sam występował. Był tam dwa lata, zdobył Puchar Challenge, Puchar i Superpuchar Włoch, a następnie przeniósł się do bardziej utytułowanej Perugii Volley, ale sukcesów w tym okresie nie odniósł. Kolejnym przystankiem była Lube Banca Marche Macerata, gdzie spędził pięc lat (2005-10). W tym okresie miał pod swoimi skrzydłami m.in. Sebastiana Świderskiego. To był bardzo dobry czas dla de Giorgiego. W swoim życiorysie może wpisać mistrzostwo, po dwa Puchary i Superpuchary Włoch oraz Puchar Challenge. W 2011 zaczął pracę w Energy Resources San Giustino, ale spędził tam tylko sezon, by przyjąć bardzo dobrą ofertę z Rosji. Zespół Fakieł Nowy Urengoj nie osiągnął jednak większych sukcesów pod wodzą włoskiego szkoleniowca, więc de Giorgi postanowił wrócić do kraju. Znalazł pracę w Tonno Callipo Vibo Valentia i wówczas zadzwonił do niego telefon z Kędzierzyna-Koźla. Świderski, który wówczas prowadził ZAKS-ę, ściągnął swojego byłego trenera do siebie. Ufał mu, znał metody szkoleniowe, wiedział, że jest w stanie osiągnąć z polskimi zawodnikami sukces. Nie pomylił się. Pod wodzą De Giorgiego ZAKSA sięgnęła po tytuł mistrza Polski, po raz pierwszy od 13 lat, a potem go obroniła. Eksperci byli zachwyceni grą zespołu i chwalili podejście Włocha do poszczególnych siatkarzy. Niektórzy jednak od początku byli sceptycznie nastawieni do jego umiejętności prowadzenia reprezentacji i teraz mogą zacierać ręce. Jego przygoda z polską reprezentacją trwała zaledwie dziewięć miesięcy, a tak naprawdę... cztery. Bo pierwsze zgrupowanie kadry zaczęło się w maju, a po raz ostatni z drużyną widział się pod koniec sierpnia, po odpadnięciu z mistrzostw Europy. I zresztą wówczas w tzw. strefie mieszanej nie wyglądał na przegranego. Wręcz przeciwnie. Uśmiechał się i mówił, że czeka na podziękowania, bo wykonał bardzo dobrą pracę z kadrą. Już wcześniej mówiło się jednak, że atmosfera w reprezentacji nie była najlepsza. Siatkarze przez wiele tygodni trenowali w Spale, zajęcia były długie i ciężkie, a efektów nie było widać. To też dlatego kapitan Michał Kubiak i Bartosz Kurek wspomnieli, że rozważą swoją dalszą karierę w narodowych barwach.