Za tydzień reprezentacja Polski rozpocznie zmagania w Lidze Narodów, ale w tych rozgrywkach pan i pozostali czołowi siatkarze będą raczej oszczędzani z uwagi na późniejsze, znacznie istotniejsze imprezy... Fabian Drzyzga (rozgrywający reprezentacji Polski siatkarzy): LN jest też jednak pewnym etapem przygotowań do tych najważniejszych startów w tym sezonie i takim trochę poligonem doświadczalnym. Ale nie takim, żeby odpuszczać i przegrywać mecze. Ta drużyna musi też wygrywać, niezależnie od tego, w jakim składzie będzie - czy będą sami mistrzowie świata z 2018 roku czy będzie ich tylko pięciu czy sześciu, bo taki jest regulamin. Każdy mecz jest ważny, każde spotkanie coś daje. I każdy zawodnik musi podchodzić do tego na 100 procent, bo wygrywanie buduje morale drużyny. Na pewno nie robią tego porażki. Im więcej będziemy mieć zwycięstw, tym lepiej dla naszej reprezentacji i dla każdego zawodnika, by się czuł pewny. Wtedy też Vital Heynen będzie miał większy problem z wyborem siatkarzy na turniej kwalifikacyjny do igrzysk oraz na mistrzostwa Europy. Szykuje się ostra rywalizacja o miejsce w składzie na te imprezy, zwłaszcza na przyjęciu z uwagi na koniec karencji Wilfredo Leona i dobry sezon w Modenie Bartosza Bednorza. Na rozegraniu poza panem i Grzegorzem Łomaczem jest kilku młodych graczy. Czuje się pan pewnie jeśli chodzi o swoją rolę w zespole? - Nie mam problemu z rywalizacją o miejsce. Myślę, że każdy zawodnik, który gra na mojej pozycji, będzie starał się udowodnić lub potwierdzić swoje miejsce w tej drużynie. Oczywiście, że czuję się pewnie, bo dlaczego miało by być inaczej? Znam swoją wartość. Mogę dać coś dobrego od siebie temu zespołowi. Ale czy będę grać, czy nie, to będzie decyzja trenera. Na pewno dlatego, że jesteśmy ubiegłorocznymi mistrzami świata teraz nikt nam niczego za darmo nie da ani nie obieca. Wyobraża pan sobie, że wśród powołanych na turniej kwalifikacyjny mogłoby zabraknąć Fabiana Drzyzgi? - Ja sobie nie wyobrażam wielu rzeczy, ale to jest sport i trzeba wszystkich szanować. Oczywiście, chcę być zawodnikiem, który będzie grać w tych spotkaniach i będzie pomagać drużynie. A jak będzie, to się okaże. Już nieraz życie nauczyło mnie szacunku i respektu do różnych sytuacji. Człowiek wie, że nie wszystko jest zawsze tak jakby chciał. Rok temu przeniósł się pan do Lokomotiwu Nowosybirsk. Jak pan teraz ocenia tę decyzję? - Nie żałuję w ogóle. Cieszę się, że wybrałem taki kierunek. To najbardziej profesjonalny klub, z jakim spotkałem się dotychczas w karierze. Czym się przejawia ten profesjonalizm? - Jeśli tylko zawodnik czegokolwiek potrzebował albo coś mu nie pasowało, to od razu była jakaś zmiana lub pomoc. Nie widziałem nigdy w życiu, by klub miał tyle sprzętu medycznego, a ten jest dość potrzebny do leczenia np. mikrourazów. Lokomotiw ma też własną bazę treningową, jest mała stołówka, można też tam spać. Niczego tam nie brakuje. Można się skupić wyłącznie na siatkówce. Liga rosyjska kojarzy się z długimi przelotami na mecze. Dawało się to panu we znaki? - Same podróże nie, choć rzeczywiście trwały po parę godzin. Siedem-osiem, czasami zdarzały się nawet dłuższe. Najgorsze są jednak zmiany stref czasowych, bo organizm przyzwyczajony jest do spania mniej więcej o tej samej porze. A w Rosji zdarza się lecieć na mecz, gdzie jest różnica dwóch czy nawet czterech godzin. Potem wraca się do domu i znów zmiana o te kilka godzin. Organizm w pewnym momencie po prostu głupieje. Nie wie, czy ma iść spać, czy trzeba się budzić i zjeść śniadanie. To jest chyba najtrudniejsze w tej lidze. Te rozgrywki słyną z dominacji siły fizycznej... - Tak, jest to siłowa siatkówka, nie za bardzo techniczna. Gdzieś powoli zaczynają łapać ten drugi aspekt, ale siła na pewno jest tam wciąż najistotniejsza. A treningi rzeczywiście są takie katorżnicze jak można czasem usłyszeć w opowieściach zawodników, którzy grali w zespołach z tego kraju? - Ja mogę się tylko wypowiadać z perspektywy Lokomotiwu i nie są takie. Naszym szkoleniowcem jest Bułgar Płamen Konstantinow, któremu bliższy jest bardziej styl włoski, oczywiście z elementami rosyjskiego. Trenowaliśmy normalnie, tak jak się to robi - nazwijmy to - w Europie. Opuścił pan PlusLigę w wieku 27 lat. To był najlepszy moment na spróbowanie sił poza krajem czy uważa pan, że powinien był to zrobić wcześniej? - Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie. Wyjechałem dwa lata temu i nie narzekam, jest mi dobrze. Może kiedyś wrócę do Polski, ale na razie to nie nastąpi. Nie uważam, żebym coś stracił lub zyskał nie wiadomo ile. Kariera sportowca polega na dokonywaniu takich wyborów i ja go dokonałem. Niektórzy twierdzą, że do wyjazdu trzeba dojrzeć i wcześniej ograć się w rodzimej lidze. Według pana to niezbędne? - Myślę, że nie. To są takie trochę wyświechtane regułki, które się powtarza. Dlaczego młody zawodnik nie może wyjechać za granicę i tam się szkolić? Wszędzie można się czegoś nauczyć. Myślę, że kilka przykładów karier bez ogrywania się najpierw we własnej lidze można byłoby znaleźć. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek