Damian Gołąb: Pana drużyna wygrała pierwszy mecz w Kędzierzynie, później ZAKSA wygrała w Zawierciu. Kto jest faworytem przed decydującym spotkaniem? Dawid Konarski, atakujący Aluronu CMC Warty Zawiercie: Faworytem na papierze pozostaje ZAKSA, najlepsza drużyna rundy zasadniczej, finalista Ligi Mistrzów. Ale pokazaliśmy, że można z nimi grać i wygrać. Przegraliśmy u siebie po trochę słabszym meczu. Postaramy się zagrać dużo lepiej, myślę, że będzie to wyrównane widowisko, z dobrym rezultatem dla nas. W tym meczu wszystko się może zdarzyć. Dwa pierwsze mecze ułożyły się w zupełnie odmienny sposób. W trzy dni da się zgubić lub odbudować formę? - Nie. Można trochę odpocząć, zregenerować się fizycznie, wejść lepiej w spotkanie. Siatkarsko dużo się nie zmieni. Po meczu mieliśmy dzień wolnego, może to będzie różnica, trochę świeżości. Zdecyduje dyspozycja dnia - czy zagrywka będzie trochę lepiej “siedziała", czy będziemy lepiej przyjmować. Tak samo z drugiej strony. Siatkarskich elementów z dnia na dzień nie da się poprawić. Czy ten pierwszy mecz w Kędzierzynie-Koźlu był najlepszym występem Zawiercia w tym sezonie? - To był bardzo ważny mecz, półfinał, i go wygraliśmy, Ale zrobiliśmy mnóstwo błędów, zepsuliśmy ponad 20 zagrywek przy małej liczbie asów serwisowych. Na pewno rozgrywaliśmy lepsze spotkania w tych elementach. Półfinały czasami nie stoją jednak na niebotycznym poziomie sportowym. Gra się na emocjach, zmęczeniu. To jeden z najdłuższych sezonów PlusLigi odkąd pamiętam. Ostatnio wyskoczyło mi nawet przypomnienie, że przed laty o tej porze byliśmy już po finale, a teraz jeszcze trwa półfinał. Zmęczenie więc na pewno jest. Poziom spotkań jest wysoki, nie zgodziłbym się jednak, że to był nasz najlepszy mecz w sezonie. Wydaje mi się, że w ostatnim spotkaniu będzie dużo trudniej niż w pierwszym meczu i poziom będzie dużo wyższy. Mam nadzieję, że fizycznie wytrzymamy przebieg tego starcia i będziemy zadowoleni z wyniku. Podkreśla pan rolę przygotowania fizycznego. Ale czy w decydujących meczach, takich jak ten, dużej roli nie grają emocje? - Na pewno. Po tych spotkaniach człowiek nie tylko był zmęczony fizycznie, ale i mentalnie. Jest dużo więcej okrzyków, pokazywania emocji na boisku. To też jest wyczerpujące, tak samo jak wyskoki czy ataki. Na pewno to będzie emocjonalne spotkanie, nikt nie będzie odpuszczał. Musimy zagrać w obronie tak, jak w pierwszym spotkaniu w Kędzierzynie. Mam nadzieję, że sędziowie pozwolą na większą zabawę na boisku i będziemy dobrze się bawić w tych emocjach. Dawid Konarski: Wyczekiwałem na play-offy od stycznia Dla pana ten sezon to powrót do gry o najwyższe cele po roku przerwy, gdy występował pan w Czarnych Radom. Brakowało panu atmosfery play-offów? - Zdecydowanie tak. Kiedy zapewniliśmy sobie miejsce w ósemce cieszyłem się już, że będą play-offy. Wyczekiwałem na nie od stycznia czy lutego. Mniejsze znaczenie miało miejsce, z którego do nich przystąpimy. Fajnie było zagrać w ćwierćfinale, teraz w półfinałach, grać do samego końca. Sezon w Radomiu nam nie poszedł, granie o miejsca bez play-offów nie ma sensu. Ale zdobyłem nowe doświadczenie, miałem okazję zagrać o miejsce 11. Przychodząc do Zawiercia wiedziałem, jaka jest drużyna, że będą możliwości, by walczyć o medale. To się jak na razie spełnia, jestem usatysfakcjonowany. Jest pan jednym z kilku siatkarzy z Zawiercia, którzy znają smak mistrzostwa Polski. Zdobył pan trzy takie tytuły. Zawiercie mocno różni się od tamtych drużyn z Rzeszowa i Kędzierzyna-Koźla, z którymi sięgał pan po złoto? - Z tego składu wcześniej miałem okazję grać tylko z Michałem Żurkiem w Rzeszowie, w finale ligi. Każdy sezon i drużyna to nowa historia. Chcemy zrobić coś wspaniałego dla siebie. Dla mnie byłby to piąty finał, dla Zawiercia pierwszy w historii, dla większości chłopaków również. Jest o co walczyć. Mam nadzieję, że uda się to osiągnąć. Chciałbym jednak po raz kolejny zagrać w finale ligi. Cała drużyna chce się w nim znaleźć. Nie będzie łatwo, ale to sport. Wyjdziemy pełni energii, rywale pewnie tak samo. Niech wygra lepszy. W finale PlusLigi nigdy nie grał Uros Kovacević, dla którego to pierwszy sezon na polskich boiskach. W czasie meczów czasami wydaje się, jakby wręcz domagał się piłek dla siebie. Ma duży wpływ na drużynę? - Uros jest bardzo dobrym zawodnikiem i chciałby atakować jak najwięcej. To bardzo charyzmatyczna postać. Wywiera lekką presję na rozgrywających, by najwięcej piłek posyłać do niego. Taki już ma charakter. Zawsze chce wygrywać, jest niezwykle zadziorny i strasznie się frustruje na siebie, gdy coś mu nie wychodzi. Ale ma wyłączone wszystkie styki nerwowe: po czterech błędach niewiele go wzrusza, może dostać kolejną piłkę przy 26:26 i będzie atakował z taką samą pewnością siebie. To jeden z ciekawszych transferów w historii naszej ligi. Każdy w naszym zespole chce dołożyć coś od siebie. Nie wszyscy mogą atakować w każdym momencie - ważne, by drużyna wygrywała, na to wszyscy są nastawieni. Mogę w ogóle nie atakować, byle byśmy świętowali sukces. Gdyby z ZAKS-ą Uros dostał tylko 10 piłek, a wygralibyśmy mecz, też byłby zadowolony. A jak się pan czuje jako rycerz? Niedawno klub pochwalił się sesją zdjęciową, do której siatkarze pozowali w zbrojach. - To miła odmiana, jeszcze nigdy w takiej sesji nie uczestniczyłem. Ciekawe doświadczenie. Zastanawiałem się, jak w takiej zbroi rycerze w dawnych latach mogli wykonywać jakiekolwiek ruchy. Mieliśmy na sobie pół uzbrojenia, bez pełnego obuwia. Nie zdziwiłbym się, gdyby jakiś najeźdźca na widok takiego rycerza już nie chciał walczyć - z szacunku dla tego, że przeciwnik w ogóle coś takiego ubrał. Może rycerze byli tak silni? Ale chyba i nam tężyzny nie brakuje, bo trochę ćwiczymy. Chyba że wszystkie historyczne bitwy były ustawkami... To wszystko samemu trudno ubrać. Potrzeba pomocy dwóch kompanów, by założyć kolczugę, a potem dopiąć zbroję. Jestem pełen szacunku dla tych, którzy w takim sprzęcie machali jeszcze dwuręcznym mieczem. Nawet do zdjęcia nie było łatwo. Gdybym ubrał w kompletną zbroję i przewrócił się na śniegu czy lodzie, chyba już bym nie wstał. Dawid Konarski skończył karierę w reprezentacji Polski. "Chciałem jeszcze podjąć rękawicę" Kilka dni temu ogłosił pan, że kończy karierę w reprezentacji Polski. Nie chciał pan już czekać na szansę? Paru starszych zawodników od pana, jak Bartosz Kurek czy Grzegorz Łomacz, jednak w tej kadrze jest. - Kiedy zobaczyłem listę atakujących i zerknąłem w swój PESEL, stwierdziłem, że skoro nie ma mnie na szerokiej liście w tym sezonie, to raczej w przyszłym nic by się nie zmieniło. Dlatego podjąłem taką decyzję, również z powodów zdrowotnych, rodzinnych. Trener nie widział mnie w szerokiej grupie 30 zawodników - to chyba jasny sygnał, że coś mu nie pasowało. Nie była to łatwa decyzja, ale już po jej podjęciu głowa jest wolna. Skupiam się na pozostałych kilkunastu dniach sezonu. Decydujący był brak kontaktu ze strony Nikoli Grbicia? - Myślę, że jeśli nie telefon, to przydałby się jakiś SMS, że nie widzi mnie w reprezentacji. To oczywiście prawo selekcjonera: przychodzi nowy, chce mieć swoją grupę zawodników. Ale byłoby miło albo wypadałoby dać jakiś sygnał graczom, którzy spędzili w kadrze trochę więcej niż jeden sezon, że nie widzi się ich w kadrze. Przychodziłem do Zawiercia i miałem z tyłu głowy, że będzie można walczyć o medale i dalej grać w reprezentacji. Widać jednak, że nie przekonałem trenera. To przyspieszyło decyzję, która kiełkowała już w zeszłym roku, gdy Vital Heynen nie powołał mnie na Ligę Narodów i igrzyska w Tokio. Chciałem jeszcze w tym sezonie podjąć rękawicę i pojechać na zgrupowanie reprezentacji, ale nie jest mi to dane. To dodatkowy sygnał, że czas powiedzieć “stop". Kończy pan z dwoma mistrzostwami świata, medalem mistrzostw Europy i Ligi Narodów, ale bez krążka z igrzysk. Zwykle w reprezentacji był pan drugim atakującym. Ta kariera w kadrze to spełnienie czy jest lekki niedosyt? - Odkąd pojawiłem się w tej grupie, chcieliśmy zdobyć medal na igrzyskach. Byłem tylko i aż na igrzyskach w Rio de Janeiro. Skończyliśmy na ćwierćfinale. Z medalowego punktu widzenia na pewno tego krążka brakuje. Ale nie można mieć wszystkiego. Chciałem spróbować dociągnąć do Paryża, ale tegoroczne powołania wykreśliły tę możliwość. Zaczynając karierę w reprezentacji nie spodziewałem się jednak, że potrwa tak długo i zdobędziemy tyle medali. A odnośnie gry: na każdym turnieju czułem się gotowy, dawałem pozytywny impuls. W reprezentacji nie ma podziału na szóstkę i rezerwowych, każdy jest w stanie odmienić losy meczu. Myślę, że wielu chciałoby być na moim miejscu. Szanowałem każdą decyzję szanowałem i razem tworzyliśmy fajną atmosferę. Gdyby jej nie było, i każdy by się obrażał, że gra mniej, nic by z tego nie wyszło. Gdyby trener Grbić dał panu znak, by być w gotowości, nie skończyłby pan reprezentacyjnej kariery już teraz? - Możliwe, że gdyby był jakikolwiek kontakt i trener przedstawił wizję, powiedział, że za dwa lata są igrzyska i być może wtedy znajdę się na liście - być może wtedy bym to rozważył. Ale po prostu zobaczyłem na Instagramie listę powołanych. Zero kontaktu ze strony trenera, nie widziałem więc większego sensu kontynuacji kariery. Decyzja pana, Damiana Wojtaszka czy Piotra Nowakowskiego została ogłoszona w odstępie kilkunastu godzin. - Piotrek jednak miał telefon od selekcjonera, więc sytuacja była inna. U Damiana było podobnie jak u mnie, żadnej informacji. W momencie ogłaszania kadry rozgrywałem mecz, więc nie skupiałem się na pisaniu pożegnań. Musiałem to przełożyć na następny dzień. Każdy ma swoje powody, nie należymy do najmłodszych zawodników. Piotrek jest chyba jeszcze bardziej doświadczony. Ma lekkie problemy zdrowotne, do tego dochodzi rodzina. Przez tyle lat nie było go w domu - będzie miał szansę trochę odpocząć i naładować baterie na kolejne sezony. Ale zdajemy sobie sprawę, że PESEL ucieka. Trzeba się z tym pogodzić i spiąć to ładną klamrą, kibicować reprezentacji. Jak będzie z "kadrą B", stworzoną z byłych reprezentantów, o której żartowali pana koledzy w mediach społecznościowych? Szykujecie latem jakieś zgrupowanie? - Coś wymyślimy. Atmosferę mieliśmy dobrą również dlatego, że zżyliśmy się ze sobą, nasze rodziny, żony cały czas miały ze sobą kontakt. Na pewno będzie okazja zrobić “zgrupowanie", posiedzieć, pospacerować i być może również potrenować. Trochę czasu będzie, więc mam nadzieję, że znajdziemy wspólny czas na trening. W Zawierciu zmienia się trener, przychodzi Michał Winiarski, czyli pana były kolega z reprezentacji. Czy pan wie już, gdzie będzie grać w nowym sezonie? - Tak, już wiem. Ale muszę poczekać do oficjalnej informacji ze strony klubu. Nie mogę się wychylać. Ale przyszłość na najbliższe dwa lata jest już zapewniona. Jeszcze pogram na pewno. CZYTAJ TAKŻE: Polski klub zwolnił mistrza Europy. Kto zostanie jego następcą?