Kilka miesięcy po zakończeniu pracy w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle ponownie pojawił się pan w Polsce, by zmierzyć się z AZS Politechniką Warszawską w Pucharze Challenge jako trener Fenerbahce Grundig Stambuł. Często wspomina pan o więzi, jaka łączy go z krajem leżącym nad Wisłą. Czy w związku z tym gra przeciwko polskim drużynom ma dla pana jakieś szczególne znaczenie? Daniel Castellani: Podchodzę do takich spotkań tak samo jak do każdego innego. Koncentruję się na moich podopiecznych i jestem bardzo zadowolony, gdy zwyciężają, prezentując przy tym ambicję i dobrą siatkówkę. Przyjazd do Polski to dla mnie zawsze coś specjalnego, ale na boisku podczas meczu nie ma to znaczenia. Śledzi pan wyniki PlusLigi w tym sezonie? - Tak, sprawdzam je w każdy weekend. W miarę możliwości oglądam też niektóre spotkania. Można powiedzieć, że wciąż jestem blisko polskiej siatkówki. W jednym z wywiadów wspomniał pan, że rozmawiał ze Stephane'em Antigą, zanim ten przyjął propozycję objęcia posady szkoleniowca reprezentacji Polski. Doradzał mu pan w tej sprawie konkretne rozwiązanie? - Dyskutowaliśmy tylko ogólnie o całej sytuacji. Stephane jest moim przyjacielem i powiedziałem mu, że cokolwiek postanowi, będę go wspierał. To bardzo inteligentny facet, który ma ogromną wiedzę na temat siatkówki. Sam dobrze wie, co ma robić. A gdyby zwrócił się do pana za kilka miesięcy, prosząc o wskazówki? Da mu pan je, czy raczej zasugeruje, że powinien omówić to z Philippe'em Blainem, w duecie z którym ma poprowadzić "Biało-czerwonych"?- Bardzo się lubimy i szanujemy, ale nie sądzę, by potrzebował moich rad. Teraz będzie przygotowywał własny sztab szkoleniowy i to z nim będzie omawiał wszelkie szczegóły. Nie da się na razie opisać Antigi jako trenera, bo nie ma żadnego doświadczenia w tej roli. Osoby znające go podkreślają przede wszystkim, że jest spokojny i bardzo miły dla innych. Uważa pan, że te same cechy mogą być u niego dominujące jako u szkoleniowca? - Mogę tylko powiedzieć, że to bardzo wartościowa osoba. Stephane jest bardzo mądry i potrafi stworzyć świetne relacje z ludźmi. Nie ma chyba nikogo, kto miałaby do niego jakieś zastrzeżenia. To najmilszy człowiek, jakiego znam. A czy to samo będą mówić ci, którzy będą mieli z nim styczność jako z trenerem? Zobaczymy. Jeden z ekspertów przy okazji wyboru nowego opiekuna "Biało-czerwonych" wskazał na pana jako na najlepszą obecnie opcję ze względu na pańskie doświadczenie i znajomość polskich zawodników. Dostał pan taką propozycję? - Nie. Władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej uznały, że potrzebują Stephane'a i to do niego się zwróciły. Wiele nazwisk trenerów, które pojawiły się przy tej okazji to tylko czyjeś opinie lub medialne spekulacje. A gdyby w przyszłości dostał pan ponownie ofertę od PZPS? Zastanowiłby się pan nad tym czy też praca z polską reprezentacją to już zamknięty etap? - Jestem otwarty na wszelkie propozycje. Mam zasadę "nigdy nie mów nigdy". Rozważam tylko, czy coś jest z mojego punktu widzenia możliwe i dobre. Po przeanalizowaniu tego podejmuję decyzję. Nie wykluczam żadnej opcji, mogę pójść wszędzie. To, że powroty są u pana możliwe potwierdza chociażby ten sezon. Wrócił pan do Fenerbahce po rocznej przerwie. Teraz pracuje się panu łatwiej niż za pierwszym razem? - Zdecydowanie. Od początku znałem już tamtejszą mentalność i kulturę. W klubie wciąż jest też kilku zawodników, z którymi współpracowałem dwa lata temu. To bardzo korzystne. Ma pan w zespole kilka gwiazd - Serba Ivana Miljkovica, Kubańczyka Leonela Marshalla czy Brazylijczyka Felipe Fontelesa, który razem z panem dołączył latem do drużyny, przechodząc z ZAKS-y. Nie ma problemów ze zmotywowaniem ich podczas występów w Pucharze Challenge, dopiero trzecich pod względem rangi rozgrywkach europejskich? - Nie. To prawdziwi profesjonaliści. Za każdym razem gdy wychodzą na boisko, to walczą o wygraną, niezależnie od tego jaka jest stawka.