Scenariusz tego horroru, jednego z największego w historii polskiej siatkówki, dopełnił się w piątym secie. Niczym on nie różnił się od trzech wcześniejszych partii. Tylko w trzecim secie Polacy zostali zdeklasowani, lecz wrócili jak mocarze. A Leon w decydującym momencie znów pokazał, że takiego siatkarza polska reprezentacja (nigdy?) nie miała. - Za każdym razem w piątym secie byłem pewny siebie, bo ja zawsze mówię, że jeśli z nami jest Pan Bóg, to nie co się bać. Po tym, jak skończyliśmy tie-breaka, powiedziałem do Grzegorza Łomacza: "dziękuję za zaufanie". Bo po tym, jak nie skończyłem wcześniej piłki, mógłby wybrać innego zawodnika. Ale on podał do mnie i szacun, bo dla niego to też był trudny moment - mówił Wilfredo Leon. I cały czas podrygiwał. Ktoś, kto przed chwilą zostawił całego siebie na boisku, przyszedł do nas jakby z nowymi siłami. - Jestem tak naładowany, że jeszcze teraz mogę grać kolejny mecz. Nie ma problemu - gdy to powiedział, tylko potwierdził, że jest ulepiony z innej gliny. Takiego bohatera nikt się nie spodziewał. Po meczu padł na ziemię, Kurek zainterweniował "Wilfredo, dokonaliście rzeczy niebywałej. Potężny come-back, a jak powiedział Kuba Kochanowski jeśli nie największy w dziejach, to jego zdaniem na pewno mieszczący się w pierwszej trójce. Genialne odrodzenie, choć najcięższych momentów nie brakowało" - zwróciłem się do zawodnika, który znów dźwigał na swoich barkach ciężar zdobywania punktów. Gdyby dorobek naszego przyjmującego przełożyć na sety, to w pojedynkę wygrał całą jedną partię, a w kolejnej dołożył jeszcze jedno oczko. 26 punktów w całym meczu! - Było dokładnie tak, jak powiedziałeś, przecież w tym meczu mieliśmy tyle niefartownych sytuacji. Problem Mateusza Bieńka, kłopoty Marcina Janusza, za chwilę Paweł Zatorski to samo. Ja także nie jestem na sto procent zdrowy, ale próbujemy. Kilku innych chłopaków chyba też odczuwa ból, ale to teraz nieważne. Ważne, że jaka drużyna zrobiliśmy ten awans do finału. Każdy, kto dostał szansę choćby na jedną akcję, dał z siebie wszystko i to było widoczne. Dzisiaj odnieśliśmy drużynowe zwycięstwo, od kibiców, przez zawodników, po sztab szkoleniowy - odpowiedział Leon. Polacy zagrają o złoty medal. Już wszystko jasne, kluczowa informacja przed finałem Bitwa z Amerykanami, właśnie w świetle powyższych kłopotów pokazała, że armia Nikoli Grbicia jest w stanie wejść w niesamowity stan. Byli jak nieśmiertelni bohaterowie gier komputerowych, który są w stanie przetrwać wszystko i, po sportowemu, umierać za wynik. I oczywiście w swoim stylu podkreślił, że fakt zdobycia minimum srebrnego medalu na tę chwilę kompletnie się dla niego nie liczy. - To srebro na razie w ogóle mnie nie satysfakcjonuje. Gdyby, choć mam nadzieję że nie, to co powiedzieć? Jest to medal przegranych w finale. Będziemy świętować i tak dalej, ale to nie jest to samo. Mnie smakuje złoto - zapowiedział nasz przyjmujący, a z jego nastawieniem idealnie koresponduje numer na koszulce, czyli "9". Artur Gac, Paryż