- Prywatnie bardzo lubię Anastasiego, znamy się od wielu lat, ale jest z zawodu trenerem, co oznacza, że ma robić wynik, a on nie ma go już na trzeciej imprezie. Nie jestem pewny, czy reprezentanci będą w stanie zaufać mu po raz czwarty. Włoch nie może zaś wymienić połowy kadry, bo nie mamy tylu zawodników do wyboru - powiedział Bosek. Złoty medalista z Montrealu skrytykował Włocha za środową wypowiedź, gdy ten stwierdził, że nie popełnił żadnego błędu w przygotowaniach do ME. - Ja widzę błędy, ponieważ nie ma wyniku. Po Londynie udało mu się przyklepać dziurę w ziemi, teraz będzie trudniej. Szkoleniowiec musi spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie "coś zrobiłem źle, skoro nie ma wyniku" - ocenił. Bosek nie zgodził się także z Anastasim, który przekonywał, że polska reprezentacja nie prezentuje podobnego poziomu jak Rosjanie czy Włosi, którzy zawsze są w gronie faworytów. - Na takie argumenty mam tylko jedną odpowiedź - gdybyśmy byli jak Rosjanie, to mielibyśmy polskiego trenera. Wybiera się szkoleniowca z grona najlepszych, by odbudował zespół, a nie żeby stwierdził, że ten jest słaby. Nie można mówić czegoś takiego po prawie trzech latach, bo to znaczy, że sam trener nic nie zrobił. To tak jakby wyczyścił samochód, ale ten przestał potem jeździć - podsumował. Były trener "Biało-czerwonych" odniósł się również do wyborów personalnych Anastasiego, który przed ME zrezygnował z libero Krzysztofa Ignaczaka i atakującego Zbigniewa Bartmana, a w kadrze na sezon zabrakło rozgrywającego Pawła Zagumnego. - Andrea mówił, że Łukasz Żygadło jest lepszy od Pawła Zagumnego. Mam duże wątpliwości co do tego. Moim zdaniem stosowany przez niego system wycofywania bardziej doświadczonych zawodników nie sprawdził się. Nie można patrzeć tylko na wiek, a na możliwości. Można dyskutować, ale moim zdaniem najlepszych tu nie było - ocenił. Według niego nie można obarczać tylko trenera lub zawodników za słaby wynik w mistrzostwach Starego Kontynentu. - Nigdy nie ma tak, że tylko jedna strona jest winna. Uważam jednak, że częściej trzeba wprowadzać podczas zgrupowań juniorów, aby stanowili konkurencję dla tych zasłużonych graczy i żeby potem jechali na imprezę najlepsi. Czasem brak jednego najlepszego może zaważyć na wyniku - podkreślił. Bosek uznał jednak, że powołanie dla Grzegorza Boćka, który zadebiutował w drużynie narodowej w poprzedzających ME meczach towarzyskich z Serbią, było oznaką desperacji, a nie ukłonem w stronę młodych zawodników. - Wybrano gracza, który nigdy wcześniej nie wystąpił w imprezie tej rangi i liczono, że nas uratuje. Pokazał się z dobrej strony, ale na pewno nie mógł uratować całego turnieju - podkreślił. Jak przyznał, wielką zagadką dla całego środowiska siatkarskiego w Polsce pozostaje, dlaczego grupa - w prawie niezmienionym składzie - dwa lata temu zdobyła brąz ME, rok później wygrała Ligę Światową, a od tego czasu ponosi dotkliwe porażki. - To raczej kwestia systemu, a nie samych zawodników, bo ci pokazali we wtorek, że chęci im nie brakuje. Coś się zacięło po igrzyskach w Londynie i siatkarze nie mogą się przełamać. Wszyscy próbują analizować, dlaczego tak jest. Nikt nie może wpaść na to, bo za mało wiemy o tym, co się dzieje w zespole - dodał. Zdaniem byłego trenera reprezentacji Polski, w niektórych siatkarzach zaszła pozytywna zmiana. - Wcześniej na każdą krytykę, a nie była ona chamska ani brutalna - reagowali niepotrzebną agresją. Trudno kogoś chwalić, gdy źle gra. Gdy dobrze im szło, to zbierali komplementy, może aż za dużo. Czytałem jednak wypowiedź Bartka Kurka, który wziął na siebie odpowiedzialność za przegranego wczoraj seta, choć nikt tego od niego nie wymagał. Natomiast u kapitana nie widziałem żadnego zdenerwowania z powodu przegranej - analizował Bosek.