Powiedzmy to sobie otwarcie - jeśli mecz z Brazylią miał potwierdzić mocarstwowe aspiracje polskich siatkarzy, pod wodzą Nikoli Grbicia, to zasiał sporo niepewności. Grajmy przecież w otwarte karty, tak samo jak nasi reprezentanci oraz serbski szkoleniowiec, jeden z najlepszych rozgrywających w historii tej dyscypliny. "Misja Paryż" od początku ma zaowocować medalem olimpijskim. Być może, w zależności od okoliczności, nawet brąz dałby satysfakcję "biało-czerwonym", ale plany zakładają zwycięską bitwę o pełną pulę. Bartosz Kurek dał kapitański impuls. Brazylijczyk odpowiedział "gwoździem" Przyszedł pierwszy poważny sprawdzian i od razu przypomniał, że wyzwanie jest przepotężne. Brazylia dziś nie jest tą potęgą, co przed laty, ale wciąż potrafi być piekielnie groźna. I podopieczni Bernardo Rezende udowodnili, że porażka z Włochami 1:3 nie tylko, że nie podcięła im skrzydeł, ile jeszcze bardziej wyzwoliła wielką, sportową złość. W naszych szeregach ciągle nie wszyscy zawodnicy prezentują olimpijską formę, w pogoni za swoim limitem jest ciągle choćby kapitan, Bartosz Kurek, ale niesprawiedliwe byłoby zrzucanie wszystkiego na lidera tej grupy. Zwłaszcza, że Kurek, nawet jeśli nie gra tak, jak nas do tego przyzwyczaił, to walczy do upadłego. Tak było w trzecim secie, gdy Brazylijczycy zaczęli odjeżdżać naszym asom. Zbudowali już trzypunktową przewagę (14:11, w setach był remis 1:1) oraz sunęli z kolejną akcją. I wtedy impuls drużynie zaserwował 35-letni weteran, dla którego paryskie igrzyska są już czwartą imprezą tego kalibru w karierze. Piłka po ataku i rozpaczliwej obronie Orłów wychodziła daleko poza obręb parkietu, ale to nie była stracona sytuacja dla Kurka. Nasz atakujący nie odpuścił i nie cofnął nie tylko nogi, ale i całego ciała, gdy na szybko przekalkulował, że tylko efektowny rzut może przynieść efekt. Problem w tym, że to wymagało od naszego zawodnika "pofrunięcia" za ustawioną kilka metrów od boiska bandę. Efektowny "pad" przyniósł rezultat, kapitan podbił piłkę, a następnie poderwał się i sprintem, którego nie powstydziłaby się Ewa Swoboda, wrócił na swoje pole, a piłka była już po stronie rywali. Sukces był niestety tylko połowiczny, Polak otrzymał porcję braw, ale dużo bardziej fetowany był grający z numerem 23. Flavio Gualberto. Brazylijczyk noszący na plecach ten sam numer, co kiedyś koszykarska "Jego Wysokość" Michael Jordan, równie wysoko wzbił się nad siatką i kapitalnym atakiem, tak zwanym "superspike", wbił "gwoździa w parkiet" po polskiej stronie. Artur Gac, Paryż