"W środę specjalnie pojechałem do Charleroi, gdzie grały Włoszki i Rosjanki. Ani jedne, ani drugie mnie nie zachwyciły. Nie są w formie. Dlatego ze spokojem czekam na półfinały. Jeżeli nasze same czegoś nie spieprzą, to powinno być dobrze. Wcześniej nie chciałem na ten temat rozmawiać, żeby nie wywierać niepotrzebnej presji na dziewczyny" - dodał Niemczyk, który doprowadził Polki do dwóch tytułów mistrzyń Europy w 2003 i 2005 roku. "Do Ankary jechaliśmy po brąz. Wcześniej przez ponad 30 lat drużyna kobiet nie stawała na podium w takiej imprezie i dziewczyny nie wierzyły, że można przywieźć coś więcej. Na dodatek tuż przed pierwszym meczem wypadła ze składu Aśka Mirek, która była najlepiej punktującą zawodniczką. To tak, jakbyś wyrwał ząb przed kolacją wigilijną i nic nie mógł jeść. Na szczęście odnalazła się moja Gocha (Małgorzata Niemczyk - red.) i jakoś poszło. Dwa lata później najtrudniejszy był mecz grupowy z Niemkami. Przegrywaliśmy w setach 1:2. Trzeci na szczęście wygraliśmy do 26! Później, w półfinale z Rosją (3:2) Iza Bełcik zawaliła mi trzeciego seta. Prowadziliśmy już 2:0 i w trzecim 24:21. Krzyczę do niej: "Teraz graj trzy razy do Gliny". Glinka na trzy ataki myli się najwyżej raz. A ta raz do Gośki - ta w aut. Później piłka jej się wyślizgnęła i na koniec zagrała do Doroty (Świeniewicz- red.), którą Ruskie zablokowały. Iza dostała wtedy ode mnie taką "zjebę", że popamięta ją do końca życia" - stwierdził 65-letni szkoleniowiec.