"Biało-Czerwone" meczem z Bułgarią w niderlandzkim Apeldoorn rozpoczną rywalizację o awans na igrzyska. Osiem reprezentacji będzie walczyć o jedno premiowane miejsce. To jednocześnie ostatnia szansa dla Polski i pozostałych uczestników na zdobycie kwalifikacji olimpijskiej. Podopieczne Jacka Nawrockiego oprócz Bułgarii zagrają z gospodyniami imprezy i Azerbejdżanem. W drugiej grupie wystąpią Turcja, Niemcy, Belgia oraz Chorwacja. Zdaniem byłego selekcjonera kadry siatkarek Makowskiego, Turczynki, wicemistrzynie Starego Kontynentu, wydają się głównym kandydatem do awansu. - Z drugiej strony Turczynki, grając poza swoim krajem, tracą tak mniej więcej 30 procent wartości. To, co one wyprawiały u siebie podczas mistrzostw Europy, szczególnie w fazie finałowej, na pewno mocno je uskrzydliło. Polki w przegranym półfinale pokazały, że można jednak je "dotknąć", że można z nimi powalczyć, ale trzeba grać równo przez wszystkie sety - ocenił. Makowski przyznał, że postawa Niderlandek może być pewną niewiadomą, po tym jak zaledwie dwa miesiące temu reprezentację tego kraju objął doświadczony włoski szkoleniowiec Giovanni Caprara. - Nie wiem tylko, czy przez 10 dni, bo tyle czasu miał trener na przepracowanie z nowym zespołem, można było coś "wykręcić". Czasami to może "wypalić". Niderlandki w ubiegłym roku nie osiągnęły wielkich wyników, ale u siebie powinny być groźne. Poza tym są w tym zespole bardzo doświadczone dziewczyny, które pamiętam jeszcze z czasów mojej pracy w kadrze, nawet z mistrzostw Europy w 2009 roku - zaznaczył. Jak przypomniał, Polki w ubiegłym roku pokonały "Oranje" (3:1) w meczu Ligi Narodów rozgrywanym właśnie w Apeldoorn. - Gospodynie turnieju największe sukcesy odnosiły, gdy prowadził je Giovanni Guidetti, a po jego odejściu nastąpiło małe załamanie. Uważam, że kadra Jacka Nawrockiego w ostatnim czasie mocno zbliżyła się do poziomu Niderlandów, tym bardziej że w ubiegłym roku wygrała z nimi i to na jego boisku - zaznaczył. Były selekcjoner uważa, że nie można lekceważyć pozostałych rywali grupowych. Jak zauważył, Bułgaria po dołączeniu Elitsy Wasiliewej zyskała na sile, a sporą wiedzą na temat polskiej drużyny dysponują Marija Karakaszewa oraz Petja Barakowa, które niedawno jeszcze występowały na parkietach Ligi Siatkówki Kobiet. - Bułgaria to zespół bardzo nieobliczalny, który nie ma jakiejś swojej charakterystyki, że w tym elemencie grają lepiej, a w tym gorzej. To drużyna, która może jednego dnia zagrać bardzo dobre spotkanie, a następnego - beznadziejne. Brakuje im stabilizacji i wiele będzie zależeć od dyspozycji dnia - stwierdził. W ekipie "Biało-Czerwonych" po udanych mistrzostwach Starego Kontynentu doszło do konfliktu na linii trener - zawodniczki, który za pośrednictwem mediów ujrzał światło dzienne dwa miesiące temu. Siatkarki wytknęły selekcjonerowi m.in. braki warsztatowe - błędy w prowadzeniu zespołu czy nieudzielanie konstruktywnych wskazówek. Reprezentantki, które podpisały się pod oświadczeniem, zaznaczyły, że nie widzą możliwości dalszej współpracy z trenerem. W składzie na turniej kwalifikacyjny zabrakło kilku siatkarek z mistrzostw Europy - Pauliny Maj-Erwardt, Martyny Grajber, Katarzyny Zaroślińskiej-Król czy Zuzanny Efimienko-Młotkowskiej. Zdaniem Makowskiego, trudno na razie oceniać, na ile istotne są te roszady w kadrze. - To dość kosmetyczne zmiany i ta pierwsza szóstka wygląda na dziś tak, jak podczas mistrzostw Europy. Trener najlepiej zna dyspozycję zawodniczek, a czy to były dobre decyzje, okaże się po turnieju. I jak to zwykle bywa - jeśli dziewczyny wywalczą awans, to decyzje trenera okażą się słuszne. Jeśli go nie wywalczą, to będziemy się zastanawiać, czy kogoś jednak nie zabrakło w tej reprezentacji - skomentował. Jak dodał, liczy, że wspomniany konflikt nie będzie miał wpływu na dyspozycję reprezentacji. - Myślę, że wszyscy wyrzucili to z głowy i skupiają się na tych kwalifikacjach. Mam przynajmniej taką nadzieję - powiedział. Pełniący funkcję prezesa Banku Pocztowego Pałacu Bydgoszcz Makowski może mieć powód do satysfakcji, bowiem w kadrze znalazły się aż trzy siatkarki z jego klubu - Anna Stencel, Monika Jagła i Monika Fedusio. - Jeśli chodzi o Anię, to muszę być uczciwy - to przede wszystkim klub z Piły powinien mieć powód do dumy, gdyż jest jego wychowanką. Libero Monika Jagła już grała w Lidze Narodów, tu może nie ma takiego zaskoczenia, z kolei Monika Fedusio w tym sezonie w lidze ciężko pracowała na to powołanie. Cieszymy się, że nasza trójka jest w tej kadrze, ale też nie ukrywam, że to jednak zawodniczki ograne choćby na ostatnich mistrzostwach Europy mają odgrywać główne role - podsumował były selekcjoner. Marcin Pawlicki