Damian Gołąb, Interia: Jak dowiedziałaś się o tym, że będziesz w kadrze na igrzyska? Maria Stenzel, libero reprezentacji Polski: Po piątkowym treningu [5 lipca - przyp. red.] trener wziął nas na rozmowy i dziewczyny, których los się rozstrzygał, mogły z nim porozmawiać. Wtedy okazało się, czy lecimy, czy nie. Radość była duża? - Teraz, kiedy już się z tym oswoiłam, jest największa, bo nie spodziewałam się tego. Zaskoczenie było we mnie bardzo duże. Na początku nie do końca to do mnie dotarło. Potrzeba było dużo determinacji, by przetrwać ten sezon? Na pewno zupełnie inaczej go sobie wyobrażałaś. - Determinacji, motywacji i woli walki. Jednak moja sytuacja to była non stop walka ze sobą i z czasem. Determinacja to dobre słowo. To dla mnie pierwsza taka sytuacja, styczność z takim indywidualnym powrotem. Chyba w każdej karierze przychodzi jednak taki moment. Ten zabieg to nie była zwykła kontuzja. Miałam duże wsparcie ze strony dziewczyn i bliskich. Myślę, że udało mi się dojść do takiej formy, że już jest wszystko w porządku i w ogóle o tym nie myślę. Przed samym zabiegiem, kiedy źle się czułaś, było dużo strachu, niepewności - co się właściwie dzieje? - Kiedy byłam już w szpitalu, stres był bardzo duży, ponieważ to była moja pierwsza przygoda z takim otoczeniem. Ale jeśli chodzi o opiekę, miałam zapewnione bardzo dobre warunki. Natomiast na samym początku w ogóle nie spodziewałam się, że to jest to, bo miałam zupełnie inne objawy niż typowe zapalenie wyrostka robaczkowego. Jadąc na diagnozę do Łodzi byłam nastawiona, że czeka mnie tydzień, maksymalnie dwa tygodnie przerwy, i spokojnie wrócę. Okazało się inaczej, ale to już za mną. Po zabiegu świat się na chwilę zawalił? - No nie, świat się nie zawalił, bo jestem osobą, która stara się patrzeć na wszystko pozytywnie. Było mi bardzo przykro, czułam niepokój - nie o Ligę Narodów, a o igrzyska olimpijskie. O to, czy uda mi się wrócić. Cały czas konsultowałam się z lekarzami, którzy nie dawali mi pewności, że się uda, że wyjdę z tego i zdążę się przygotować na igrzyska. Miałam momenty zwątpienia, niepokój. To normalne. Przez cały ten okres patrzyłam jednak w przyszłość pozytywnie. Pełna dominacja polskich siatkarek. Wyczekiwany powrót gwiazdy "Biało-Czerwonych" Maria Stenzel nie wątpiła. "Nie wierzyłam, że trener nie da mi szansy" Wspominałaś, że dziewczyny cię wspierały. Były telefony ze zgrupowań? - Dziewczyny do mnie pisały, natomiast wiem, że w trakcie Ligi Narodów raczej nie ma czasu na takie rzeczy. Nie chciałam im go za bardzo zabierać. Oglądałam jednak każdy mecz, bardzo dużo wywiadów, studia w telewizji, żeby wiedzieć, co się u nich dzieje. To było dla ciebie nietypowe lato także dlatego, że tak rzadko widywałaś Magdę Stysiak? - Na pewno tęskniłam za Madzią, za wszystkimi dziewczynami. Za tym, jak było w zeszłym roku. Mamy fajny kontakt, dobrze się ze sobą czujemy. Również prywatnie spędzamy ze sobą dużo czasu. Tęskniłam za tym, ale też cieszyłam się, że dają sobie radę. W czasie jednego ze studiów przedmeczowych w trakcie turnieju Ligi Narodów w Hongkongu większość ekspertów stwierdziła, że skoro nadal nie ma cię w kadrze na tym etapie sezonu, to już nie załapiesz się do składu na igrzyska. Co sobie wtedy pomyślałaś? - Akurat tego studia nie oglądałam. Natomiast patrzyłam też na wszystko realnie. Ktoś, kto widział tylko to, co jest na boisku, i nie wiedział za bardzo, co się u mnie dzieje, jaki trener ma na mnie plan, z dużym prawdopodobieństwem mógł myśleć, że nie mam szans. Jestem jednak w kadrze już długo i nie wierzyłam, że trener nie da mi szansy pokazać się na zgrupowaniu w Szczyrku - wiedząc, że wszystko ze mną już dobrze. Wszystko było jednak w moich rękach. Zastępowała Cię Aleksandra Szczygłowska. Dała radę? - Pewnie, że tak. Bardzo podobała mi się jej gra. Nigdy nie było tak, że rywalizowałyśmy z Olą "na noże". Mamy bardzo dobry kontakt, bardzo się wspieramy. Cieszyłam się, bo jej rola nie była łatwa. Nie liczyłam na to, że powinie się jej noga, wręcz przeciwnie. Bardzo chciałam, żeby utrzymywała formę. Bez niej ciężko byłoby zdobyć medal Ligi Narodów. Do Paryża jedziecie obie. Na igrzyskach nastawiasz się raczej na grę na libero czy na wejścia na poprawę przyjęcia? - Z każdej roli, jaką przydzieli mi trener, spróbuję wywiązać się na sto procent. O co siatkarki powalczą na igrzyskach? "Mamy ambicje" Jak blisko jesteś swojej optymalnej formy? Podejrzewam, że brakuje rytmu meczowego, bo nie było kiedy go złapać. - Z treningu na trening siatkarsko czuję się coraz lepiej. Na początku nie było łatwo, bo jednak trenowanie indywidualne to nie to samo, co nawet szóstki na treningu czy mecze. W pierwszych dniach było więc dużo adaptacji. Teraz jednak czuję się coraz pewniej, łapię jakość. W samej grupie pod twoją nieobecność dużo się zmieniło? Dziewczyny jeszcze "urosły" z kolejnym medalem? - Są jeszcze bardziej zmotywowane. Zeszłoroczny sukces i potwierdzenie, że nadal jesteśmy jedną ze światowych potęg, to jeszcze większa determinacja do pracy. Choć już w zeszłym roku była wielka. Dużo rzeczy się nie zmieniło, a jeśli już, to na plus. Z jakim celem jedziesz do Paryża? - Nie chcę rozmawiać o celach. Mamy jednak ambicje i od kilku lat co turniej pokazujemy, że bardzo zależy nam na tym, by je spełniać. I bardzo mocno wierzymy, że uda nam się zdobyć coś fajnego. Wyjazd na igrzyska to też dla ciebie spełnienie marzeń? - Bardzo mi zależało, by lecieć na igrzyska, to najbardziej prestiżowa impreza. To marzenie pojawiło się już u mnie kilka, kilkanaście lat temu. Teraz się spełnia. Rozmawiał Damian Gołąb