Artur Gac, Interia: Wielkie gratulacje, nadrzędnym celem było zwycięskie wejście w turniej olimpijski. Magdalena Jurczyk, środkowa reprezentacji Polski: - Mam bardzo pozytywne odczucia, jestem szczęśliwa, że wygrałyśmy pierwszy mecz na igrzyskach. To bardzo ważny moment, bo każdy chce dobrze zacząć ten turniej, a nam się to udało, chociaż były bardzo ciężkie momenty. Najważniejsze, że zgarniamy punkty, na których bardzo nam zależało. Co było kluczem w tym spotkaniu do waszego triumfu? - Myślę, że wybór w ataku, bo pomimo tego, że Japonki są bardzo niskie, to bardzo często nas dotykały w bloku. Też bardzo ciężko grało się w systemie blok-obrona, bo wystawy były naprawdę bardzo szybkie i czasami ciężko było ustawić dobry blok, przez co rywalki nas obijały. Jednak im dłużej grałyśmy przeciwko Japonkom, tym dostosowałyśmy się do azjatyckiego stylu i teraz mamy powody do zadowolenia. Błędów po waszej stronie nie brakowało, ale u Japonek także sporo było własnych pomyłek, co jest chyba dowodem na to, że inaugurujący turniej olimpijski mecz sporo waży. - Tak, to prawda. Tym bardziej, że to był kluczowy mecz w naszej grupie. Cieszę się, że wykorzystałyśmy słabsze strony Japonek, przede wszystkim bardzo dobrze przygotowałyśmy się do tego spotkania od strony taktycznej. Ty byłaś na barce podczas piątkowej ceremonii otwarcia... - Byłam i cała zmokłam (śmiech). Mimo tej pogody, która mocno nie sprzyjała, emocje były bardzo pozytywne. Później nie dość, że był ciągły opad deszczu, to jeszcze zrobiło się chłodniej. Przez to dużo ciężej było wytrzymać. Jednak to jest ceremonia otwarcia, na której nie wszyscy mają okazję być, a być może to była moja pierwsza i ostatnia możliwość. Mam nadzieję, że jeszcze będzie kolejna, ale nigdy nie wiadomo. Dlatego cieszę się, że mogłam uczestniczyć chociaż w części, bo po wyjściu z barku wróciłyśmy do wioski. Przeszła ci przez głowę myśl, że ze względu na warunki, trochę na szwank narażone jest wasze zdrowie? - Tak, myślę że były takie obawy, dlatego trener kazał nam wracać po tym rejsie łodzią. Początkowo plan był taki, że kto chce, może zostać do końca ceremonii, nawet jeśli ona skończyłaby się o pierwszej w nocy. Ale niestety, pogoda była jaka była i trzeba było się dostosować. Wiadomo, że ceremonia była atrakcją, ale na ten moment mamy ważniejsze sprawy i właśnie dzisiaj dopięłyśmy pierwsze zadanie. Dlatego uważam, że ta decyzja o powrocie była bardzo dobra. Łącznie ile czasu byłyście w związku z otwarciem poza wioską? - Wyjazd był o godzinie 15:30, a jeśli dobrze sobie przypominam, to około godzinie 22 już byłyśmy z powrotem. Jak odnajdujesz się zakwaterowana w tym sportowym miasteczku? - Powiedziałabym, że to takie osiedle rzeszowskie (śmiech). Oczywiście robi wrażenie, bo przechodząc przez nią zewsząd widzi się flagi różnych krajów, do tego mnóstwo różnych sportowców. Czasami wiadomo, zrobię sobie z kimś zdjęcie, z jakąś gwiazdą. Przypinkami też się wymieniasz? - A właśnie, tak! Już mam ich bardzo dużo, choć jeszcze do pełnej kolekcji brakuje mi kilku krajów, które mnie interesują, takie bardziej egzotyczne. Mam nadzieję, że będziemy w tej wiosce jak najdłużej, dzięki czemu będę mogła nazbierać jak najwięcej "pinów". A jeśli chodzi o innych polskich sportowców? Zawieracie nowe znajomości? - Jako że wszyscy mieszkamy w jednym budynku, to są takie możliwości. Spotykamy się czy to mijając się na korytarzu, czy - jeśli bardzo nam się nudzi - chodzimy po wiosce. Do tego na dole mamy miejsce, gdzie możemy pooglądać wspólnie mecz, zagrać w tenisa stołowego, a są także inne gry i zabawy. To stwarza okazje, by poznawać nowych ludzi. Masz w planie, jeśli pojawi się przestrzeń, wybrać się na konkretny sport lub oklaskiwać wybranego zawodnika? - Tak, na ten temat już rozmawiałyśmy z dziewczynami. I jeśli tylko nadarzy się okazja, będziemy chciały wspierać innych naszych rodaków. Mam nadzieję, że uda się wybrać na Igę Świątek, bo może akurat wtedy będziemy miały wolne. A jeśli nie, to też nic się nie stanie. Wówczas zbierzemy się kibicować na dole, przed telewizorem. Rozmawiał: Artur Gac, Paryż