Niezadowolenie reprezentantek nawarstwiało się od dłuższego czasu, ale dopiero w środę konflikt ujrzał światło dzienne. Siatkarki swojemu trenerowi i całemu sztabowi zarzuciły brak profesjonalizmu i kompetencji, złe prowadzenie zespołu. Ich zdaniem Nawrocki miewał ataki furii, bagatelizował i negatywnie podchodził do prób rozwiązania bieżących problemów. Zarzucają mu też brak komunikacji w trakcie sezonu klubowego, bagatelizowanie stanu ich zdrowia, obniżanie poczucia wartości zespołu. Zawodniczki uznały, że nie widzą możliwości dalszej współpracy z selekcjonerem, lecz Polski Związek Piłki Siatkowej przedłużył z Nawrockim kontrakt do 2022 roku. Matlak, który prowadził reprezentację w latach 2009-2011 przyznał, że jest mocno zaskoczony konfliktem. "Przez pięć lat mówiło się o postępach, rozwoju tej reprezentacji, a także o wspaniałej atmosferze. Mam wrażenie, że związek otoczył tę reprezentację taką opieką medialną, że wszystko jest takie wspaniałe, choć po wcześniejszych wynikach nie było za bardzo powodów do takiego zachowania. Dla mnie ta cała historia to był trochę szok. Tym bardziej, że mamy do czynienia z młodym zespołem, w którym nie ma jakichś 'cwaniakowatych' zawodniczek" - powiedział PAP szkoleniowiec. Jego zdaniem, niektóre zarzuty zawodniczek nie są bezpodstawne. "Błędy w prowadzeniu drużyny w trakcie meczu to ja sam widziałem i pamiętam kilka takich spotkań. Choćby mecz we Wrocławiu z Serbkami o awans do igrzysk olimpijskich (Polki przegrały 1:3, ale w czwartym secie prowadziły 18:12 - PAP). Były takie momenty, że reagował nie tak, jak trzeba. Dziewczyny czuły chyba, że mogły ten mecz wygrać, może nie dostały należytego wsparcia" - ocenił. Matlak przypomniał, że Nawrocki zanim objął kadrę, nie pracował wcześniej z kobietami i stąd też wynikają pewne nieporozumienia. "Nie miał autorytetu w żeńskiej siatkówce, myślę, że na początku po prostu badał grunt. Może po pewnym czasie, gdy otrzymywał zewsząd duże wsparcie, poczuł się pewniej, może zbyt pewnie i zaczął szaleć. Dziewczyny dobrze wiedzą, kiedy ktoś z nich kpi, są uczulone, gdy ktoś używa słów obniżających ich wartość. Proszę mi wierzyć, że one często godzą się na ciężkie słowa podczas treningów, ale trzeba umieć to rozładować, żeby nie rzutowało to na dalszą pracę. Trzeba umieć się w pierś uderzyć, powiedzieć +przepraszam+. Podczas tak długiej, monotonnej czasami pracy pękają nerwy - i nam trenerom, i zawodniczkom. Ja też byłem przykładem trenera, który często nie przebierał w słowach, ale starałem się nie wyzywać i nie obrażać. Krzyczałem na nie, ale po to, by w przyszłości lepiej grały" - tłumaczył Matlak. Siatkarki zarzuciły też jednemu z członków sztabu szkoleniowego bliskie, zażyłe relacje z jedną z zawodniczek. Ich zdaniem niedopuszczalny był brak reakcji Nawrockiego na tę sytuację. "Za kadencji Marko Bonitty też się pojawił ten sam problem i właśnie przez to reprezentacja się rozwaliła. Myślę, że trener powinien pozbyć się takiego delikwenta z drużyny, bo taka sytuacja nie może mieć miejsca" - stwierdził Matlak. Jak przyznał, konflikty, czy to w klubach, czy w reprezentacjach, są nieodłączną częścią pracy. Gdy był selekcjonerem też musiał borykać się z różnymi problemami. "Nie ukrywam, że doszło do zatargu między ówczesnymi dwiema +królowymi+ reprezentacji - Kaśką Skowrońską-Dolatą i Anną Werblińską. Jedna o drugiej coś za dużo powiedziała i pojawił się problem. Tylko nie był to konflikt na linii trener - zawodniczka. Nie zawsze było różowo, nikt nie pisał jednak żadnych listów, nikt nie domagał się wyrzucenia kogoś z kadry" - wspomniał. Matlak uważa, że ten konflikt nie miał prawa ujrzeć światła dziennego i powinien być rozwiązany we własnym gronie. "Wszyscy powinni zamknąć za sobą drzwi i rozmawiać ze sobą, a nie załatwiać sprawy komunikatami, oświadczeniami przez prasę. Szkoda, że na zarządzie, który wczoraj przedłużył kontrakt z Nawrockim, nie pojawiły się zawodniczki, nie wysłuchano ich. Prezes Jacek Kasprzyk doskonale zna specyfikę żeńskiej reprezentacji, bowiem gdy ja byłem selekcjonerem, jeździł z nami na niemal wszystkie imprezy. Teraz, jak wybuchła cała ta afera, nie wiem, czy nie jest już za późno na rozwiązanie konfliktu. Można liczyć na zdrowy rozsądek, choć też nie wiem czy do końca. Raczej nie ze strony sztabu szkoleniowego, bo jak +czuli pismo nosem+, to powinni byli reagować wcześniej i rozplątać ten węzeł gordyjski" - podsumował były trener wielu klubowych drużyn, autor sukcesów m.in. Nafty Piła. (PAP) autor: Marcin Pawlicki