W piątek meczem ze Słowenią (początek, godz. 20.30) "Biało-Czerwone" w łódzkiej Atlas Arenie rozpoczną rywalizację w mistrzostwach Starego Kontynentu. Łódź okazała się szczęśliwa dla polskich siatkarek 10 lat temu, bowiem reprezentacja prowadzona przez Jerzego Matlaka i Makowskiego stanęła na najniższym stopniu podium. Makowski w trakcie turnieju zastąpił Matlaka, który musiał zająć się ciężko chorą żoną, a cztery lata później samodzielnie objął kadrę. Jego zdaniem medal jest w zasięgu obecnej drużyny. - Myślę, że dziewczyny stać na powtórzenie wyniku sprzed 10 lat. W ostatnich dwóch edycjach Ligi Narodów, a także w niedawnych kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich nasz zespół pokazał, że może walczyć jak równy z równy z najlepszymi reprezentacjami. Nie patrząc na rankingi, które są bardzo mylące, polską drużynę umieściłbym obecnie w pierwszej dziesiątce na świecie. Mamy duże szanse na medal, wystąpimy przede wszystkim przed własną publicznością, a przy sprzyjających okolicznościach w Łodzi zagramy jeszcze dwa dodatkowe mecze - powiedział Makowski. Według niego większa presja, jaka zwykle towarzyszy gospodarzowi turnieju nie powinna negatywnie wpłynąć na postawę zawodniczek. - Dziewczyny grały już przy tak dużej publiczności. Może we Wrocławiu czy Opolu to nie były jakieś wielkie hale, ale rok temu w Bydgoszczy mecze Ligi Narodów oglądało po cztery tysiące osób. Myślę, że w Łodzi będzie ich znacznie więcej, a jak Polki będą wygrywały, to Atlas Arena może zapełni się nawet 12 tysiącami kibiców. Dlatego własna publiczność może tylko nam pomóc - ocenił. Makowski uważa, że atutem drużyny Jacka Nawrockiego powinno być dobre przygotowanie fizyczne. Siatkarki poradziły sobie z trudami niezwykle wymagającego turnieju, jakim jest Liga Narodów. - Jestem przekonany, że dziewczyny są dobrze przygotowane do mistrzostw. Ligę Narodów przetrwały w dobrej kondycji fizycznej, prezentując w większości spotkań wysoką formę. I myślę, że to może być akurat naszym atutem, bowiem wiele innych reprezentacji Ligę Narodów potraktowało trochę inaczej, grając w niepełnym czy nie najsilniejszym składzie. Trenerzy tamtych zespołów dokonywali rotacji, a u nas nie było ich za wiele. Musimy pamiętać, że teraz mistrzostwa Europy są turniejem znacznie dłuższym w czasie. Żeby zdobyć medal, trzeba rozegrać dziewięć spotkań, dwa lata temu wystarczyło sześć meczów - zaznaczył. Makowski, który obecnie jest prezesem Pałacu Bydgoszcz przyznał, że mocną stroną polskiej reprezentacji jest gra w ataku, a przy skutecznej zagrywce, zespół też dobrze radzi sobie w bloku i obronie. - Nad wszystkimi elementami trzeba zawsze popracować, ale jeśli miałbym szukać konkretnej rzeczy, to pewno przyjęcie zagrywki wymagałoby jeszcze poprawy. Z meczu na mecz ta nasza gra wygląda coraz lepiej. We Wrocławiu tylko brak doświadczenia zadecydował o tym, że nie doprowadziliśmy do tie-breaka w meczu z Serbią (Polki przegrały 1-3, choć wygrywały w czwartej partii 18-12). Z drugiej strony po takim spotkaniu właśnie jesteśmy bogatsi o te doświadczenia - stwierdził. Przestrzega on przed lekceważeniem pierwszego rywala - Słowenii, która dopiero drugi raz wystąpi w mistrzostwach Europy. - Trener Alessandro Chiappini, który prowadzi Słowenki od trzech lat, na pewno dobrze przygotuje swoje zawodniczki na mecz z Polską. I nasze dziewczyny oraz trener Nawrocki zdają sobie z tego sprawę. Słowenki od kilku lat notują coraz lepsze wyniki, szczególnie w młodzieżowych rozgrywkach, ale i seniorki powoli pukają do czołówki - podsumował Makowski. Marcin Pawlicki