"Biało-Czerwone" wracają na światowe salony. W środowy wieczór w Łodzi pokonały Niemki 3:2 w półfinale mistrzostw Europy i są o krok od wywalczenia medalu, pierwszego od 10 lat. W 2009 roku właśnie w łódzkiej Atlas Arenie stanęły na najniższym stopniu podium. Od tamtego turnieju, żeńska reprezentacja staczała się powoli w dół, co było też widać po miejscu w międzynarodowym rankingu. Na początku 2015 roku rolę naprawienia czy odbudowania kobiecej siatkówki powierzono Jackowi Nawrockiemu. Ówczesna decyzja władz Polskiego Związku Piłki Siatkowej była dużym zaskoczeniem, gdyż nowy selekcjoner zaliczył jedynie epizod w pracy z kobietami w drużynie Budowlanych Łódź, a przez całą swoją trenerską karierę był związany ze Skrą Bełchatów. Awans do półfinału ME to zwieńczenie jego ponad czteroletniej pracy. On sam przyznał, że ten sukces jest "niesamowitym kopem" dla żeńskiej siatkówki. - Musiałbym się zastanowić, czy jest to najważniejsze zwycięstwo za mojej kadencji. Powiedziałbym inaczej, ta wygrana jest w tej chwili najbardziej potrzebna w naszej pracy. Awans do czwórki najlepszych drużyn Europy dla nas, dla żeńskiej siatkówki w Polsce, to coś niesamowitego. Przez całą fazę grupową dziewczyny zagrały na dobrym, równym poziomie i pokazały, że pukają do czołówki europejskiej. Wygraliśmy z Włoszkami, Niemkami, a porażka z Belgią też tu niczego nie zmienia. Ta droga, którą jakiś czas temu obraliśmy, to był dobry kierunek, wiem, że wszyscy są niecierpliwi, chcą, żeby dziewczyny stanęły obok chłopaków, ale ja proszę o cierpliwość. Te zawodniczki pokażą jeszcze, na co je stać - mówił szkoleniowiec po ćwierćfinałowym triumfie nad Niemkami. Jednym ze sposobów na odbudowę reprezentacji było jej systematyczne odmładzanie. Jak przyznał szkoleniowiec, to nie był wymysł jego sztabu szkoleniowego, ale po prostu zwykła konieczność. - Ci, którzy interesują się siatkówką kobiet, pamiętają, że braliśmy często dziewczyny nie z najwyższej półki, nie zawsze ułożone. Nie podobało się to wielu kibicom, my natomiast prosiliśmy o cierpliwość. To nie był zresztą pomysł naszego sztabu, raczej stanęliśmy przed stanem faktycznym. Proszę zauważyć, że wprowadzanie nowych zawodniczek jest teraz znacznie lepszym wzmocnieniem tej drużyny, niż to kiedyś miało miejsce. Każda młoda zawodniczka trafiająca obecnie do reprezentacji wnosi już nie tylko świeżość, ale przede wszystkim jakość gry - podkreślił. Jak przyznał nieco żartobliwie, praca z kobietami nie należy do łatwych. - Lepiej się z nimi żyje niż współpracuje. Ale tak poważnie, ja jestem na co dzień z tymi dziewczynami, one też mają swoje racje i swoje poglądy na grę w reprezentacji. I wszyscy razem staramy się pchać ten wózek do przodu - podkreślił. Udział w półfinale mistrzostw to według Nawrockiego, świetne zwieńczenie również całego sezonu, który był udany dla "Biało-Czerwonych". Zaczęły go w maju od zwycięstwa w turnieju w szwajcarskim Montreux. - Ktoś powie, że to tylko towarzyski turniej, ale też jednocześnie bardzo prestiżowy i mocno obsadzony. Później awansowaliśmy do Final Six Ligi Narodów, stoczyliśmy heroiczną walkę z Serbią w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich. A teraz mamy awans do najlepszej czwórki Europy. To pokazuje, że dziewczyny zasługują na ciepłe słowa uznania, ale też wiele ciepłych słów należy się kibicom. Nigdy nie sądziłem, że zagramy przy tak licznej widowni, a ta publika w meczu z Niemkami bardzo nam pomogła - stwierdził. Polskie siatkarki Atlas Arenę opuszczały tuż przed pierwszą godziną w nocy. Na czwartek mają zaplanowaną jedynie odnowę, a po południu udadzą się do Warszawy. O 21.40 czarterem, wspólnie z innym półfinalistą Włoszkami, udadzą się do Ankary. W stolicy Turcji o finał podopieczne Nawrockiego zmierzą się z ekipą gospodarzy. - W Ankarze są już najmocniejsze drużyny. Turcja odprawiła z kwitkiem Holandię (wygrała 3:0 - red.), która wydawała się jednym z głównych kandydatów do tytułu. Na pewno ta wygrana nakręciła Turczynki na zdobycie złotego medalu, tym bardziej, że ta drużyna też przeżywała trudne chwile w turnieju. My polecimy do Ankary z trochę mniejszym obciążeniem i myślę, że to granie na "luzie" nam się opłaci - podkreślił Nawrocki. Jego zdaniem Turczynki na mistrzostwach przeżywają huśtawkę formy, ale ten zespół jest na tyle doświadczony, że w kluczowych meczach potrafi wznieść się na wyżyny. - Turcja od pewnego czasu gra podobnie. Jeżeli przeanalizujemy Ligę Narodów, to właśnie ten zespół borykał się z taką huśtawką nastrojów. Ale ta reprezentacja znalazła się w najlepszej czwórce turnieju finałowego. To pokazuje, że to jest zespół doświadczony. Dwa lata temu źle zaczął mistrzostwa Europy w Baku, później pokonał Rosjanki i wrócił do domu z medalem. To każe nam upatrywać w tej drużynie bardzo trudnego przeciwnika, ale innych w Ankarze już nie ma - ocenił szkoleniowiec. Nawrocki nie stawia żadnego celu przed ostatnimi dwoma pojedynkami. - Nie będziemy sobie mącić naszych założeń jakimś nakładaniem presji na siebie, co nie znaczy, że polecimy tam, zagramy dwa mecze i będziemy się cieszyć, że jesteśmy w czwórce. Absolutnie nie. Wierzę, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa w tym turnieju, a medal byłby dla mnie spełnieniem marzeń - podsumował selekcjoner. Mecze półfinałowe rozegrane zostaną w sobotę. O godz. 16.00 (czasu polskiego) na parkiet wyjdą reprezentacje Włoch i Serbii, a dwie i pół godziny później Polki zmierzą się z Turczynkami. Na niedzielę zaplanowano spotkania o złoty i brązowy medal. Marcin Pawlicki