Zapraszamy na relację na żywo z meczu Polska - Niemcy! Relację można również śledzić na urządzeniach mobilnych Selekcjoner Jacek Nawrocki zabrał do Azerbejdżanu odmłodzoną kadrę, w której roi się od debiutantek w tak dużej imprezie. O szansach "Biało-Czerwonych" rozmawiamy z Jerzym Matlakiem. To za kadencji tego doświadczonego szkoleniowca Polki ostatni raz odniosły sukces. W 2009 roku sięgnęły po brąz czempionatu Starego Kontynentu. W fazie grupowej Polki zagrają kolejno: z Niemkami (piątek, godz. 18.30), Węgierkami (sobota, godz. 16.00) i Azerkami (niedziela, godz. 16.00). Bezpośrednio do ćwierćfinału awansują zwycięzcy grup. Drużyny z drugich i trzecich miejsc o najlepszą "ósemkę" walczyć będą w barażach, w których "polska" grupa trafia na zespoły z grupy C (Rosja, Turcja, Bułgaria, Ukraina). Robert Kopeć, Interia: Czego możemy spodziewać się po reprezentacji Polski w rozpoczynających się mistrzostwach Europy w Azerbejdżanie? Jerzy Matlak, były selekcjoner reprezentacji Polski: Nie widzę tej kadry z bliska, ale z przekazów telewizyjnych, to poziom jest żenujący. Ciężko to oglądać. Mówię tu o tym, co działo się w ostatnim roku - w eliminacjach mistrzostw świata czy w drugiej dywizji World Grand Prix. Gramy z takim przeciwnikami, że jak nawet wygrywają, to trudno coś mądrego powiedzieć, a z mocnymi rywalami rzadko gramy. Jacek Nawrocki ma wiele szczęścia, że dostał już tyle czasu do pracy. Ja takiego szczęścia nie miałem i trenerzy, którzy prowadzili kadrę po mnie, również. - Wyniki są jakie są i cały czas słyszymy, że budujemy zespół. To jest oczywiście prawda, bo większość kadrowiczek to nowe zawodniczki, ale to jest też trochę alibi, jak nie będzie wyniku. Przyjdzie ktoś nowy i od nowa będzie budował. Zresztą taka sama sytuacja zaczyna być w męskiej kadrze. Symptomy czegoś dobrego się pojawiają, ale ogólnie rzecz biorąc, nie wiem na co stać ten zespół. Biorąc pod uwagę styl i wyniki jakie osiąga, to na zbyt wiele nie możemy liczyć. Z grupy powinny wyjść, ale co będzie dalej? Nie napawa to wszystko optymizmem. Kontakt osobisty z kadrą straciłem w 2011 roku. Sześć lat to nie jest dużo, ale nie jest to też mało. Po mnie było trzech trenerów i żaden nie odniósł żadnego sukcesu. Były kolejne niepowiedzenia i to takie dosyć poważne.Jacek Nawrocki powołał bardzo dużo młodych zawodniczek. Może to jest rzeczywiście początek czegoś nowego? - To już jest trzeci rok jego pracy. Oczywiście jest duża grupa nowych siatkarek, ale gdzie są te, które przez ostatnie lata z nim pracowały? Cały czas były mniejsze lub większe wtopy. Dziś jest dużo debiutantek. Fajnie, ale znów będziemy czekali dwa lub trzy lata, żeby się rozwijały. Dobrze by było jednak po drodze coś wygrywać lub przynajmniej prezentować poziom trochę wyższy. Nie mówię tego złośliwie. Widzimy, jak PZPS obszedł się z Ferdinando De Giorgim. Dwa niepowodzenia i już go nie ma. A czytam jeszcze, że Nawrocki jest brany pod uwagę jako trener męskiej kadry. Dobrze, że Jacek Kasprzyk (prezes PZPS - przyp. red) to sprostował, że takiego zamiaru nie ma, bo to byłoby zupełnie nielogiczne. Dali mu czas na pracę z żeńską reprezentacją, a tu słyszmy, że osoby z zarządu widzą go jako trenera męskiej reprezentacji. To są jakieś kpiny.Patrząc na skład naszej kadry na ME, to największa odpowiedzialność będzie spoczywać na Joannie Wołosz, która w tym gronie jest najbardziej doświadczona.- Ja ją po raz pierwszy powołałem do kadry na mistrzostwa świata, kiedy miała 19 lat. Co jednak sama będzie mogła zrobić? Ona jest tylko i aż rozgrywającą. Trzeba jeszcze przyjąć i zaatakować. Nawet gdyby ona nie wiadomo jak grała, to musi mieć jeszcze wsparcie. Miejmy nadzieję, że tak będzie. Może będzie miłe zaskoczenie, ale to co działo się do tej pory na nic takiego nie wskazuje. Obym się mylił. Największy problem reprezentacja ma na pozycji przyjmujących. Zgodzi się pan z tym?- Na środku mamy przynajmniej warunki fizyczne. Jeszcze wielkich zawodniczek nie ma, ale warunki fizyczne na pewno mają. Na ataku nie ma Bereniki Tomsi, której zdrowie podobnie nie pozwala. Dobrze, że Malwina Smarzek wróciła na pozycję atakującej, bo to przyjęcie jej bardzo przeszkadzało. Największy kłopot jest na pozycji przyjmujących. Zawodniczkom brakuje centymetrów i nie mają też wielkiej skoczności, sprawności, czym mogłyby to nadrobić. Dorota Świeniewicz czy Anna Werblińska też nie były zbyt wysokie, ale miały siłę, dynamikę i przede wszystkim skoczność na innym poziomie niż obecne reprezentantki. Tu jest duży problem, a trzeba pamiętać, że przy przeciętnym przyjęciu, a takie mamy, to najwięcej piłek idzie właśnie do tych siatkarek. Co mamy do zaoferowania? Młodość, która teraz jeszcze nie jest atutem. Może będzie kiedyś. Niemki, Węgierki i Azerki - to grupowe rywali "Biało-Czerwonych".- Można nawet powiedzieć, że to jedna ze słabszych grup, bo Niemki, to nie jest już ten zespół, co kiedyś. Doszło w nim do wielu zmian. To nie jest absolutnie przeciwnik poza naszym zasięgiem. Węgry w ogóle się w siatkówce nie liczą i niech ktoś nie opowiada, że robią postępy. One nie grają na żadnym poziomie. To jest zespół, który się kompletnie w Europie nie liczy. Byłoby dziwne, gdybyśmy z tym zespołem przegrali. Azerbejdżan to zagadka, bo będą grały u siebie. Fakt, że są gospodarzem sprawia, że mogą być najgroźniejszym przeciwnikiem w grupie.Wyjście z grupy to chyba obowiązek naszego zespołu.- Bezwzględnie. Mając Węgry w grupie, to nie ma szans nie awansować. Chyba, że coś zmajstrują jak w eliminacjach mistrzostw świata, gdzie turniej był u nas i też się nie udało. Jak wejdą do "ósemki", to może się okazać, że to będzie pozytywny impuls dla tej drużyny. Dla nas to obecnie każda drużyna jest mocna, bo sami ze sobą mamy kłopoty. Rozmawiał Robert Kopeć