Na inaugurację zmagań Ligi Narodów "Biało-Czerwone" czekał pięciosetowy sprawdzian. Z tej próby wyszły zwycięsko, wygrywając w Rimini z Włoszkami 3-2. Podopieczne Jacka Nawrockiego toczyły z rywalkami zacięty bój, ale ostatecznie lepiej w tej wojnie nerwów poradziły sobie Polki, a trener po wygranej aż podskoczył z radości. Ubiegłoroczna Liga Narodów została odwołana z powodu pandemii. W tym sezonie rozgrywki ruszyły, choć nad ich organizacją unosiło się wiele znaków zapytania. FIVB zgromadziła wszystkie kobiece i męskie drużyny we włoskim Rimini, gdzie mecze mają być rozgrywane w tzw. “bezpiecznej bańce". Kontrowersji związanych z ograniczeniami wobec zawodniczek i trenerów nie brakuje. Mimo to nasze zawodniczki zaczęły całe zmagania od wygranej i do meczu z Serbią podeszły mocno zmotywowane. Trener Nawrocki apelował o wzmocnienie zagrywki i zarówno Magdalena Stysiak, jak i Malwina Smarzek kilka razy swoim serwisem sprawiły spore problemy rywalkom. Sygnał jednak dała Agnieszka Kąkolewska, która przy stanie 5:5 popisała się asem serwisowym. Od tego momentu to nasze zawodniczki dyktowały warunki gry i po kolejnym asie, tym razem w wykonaniu Stysiak, na tablicy wyników pojawił się rezultat 20:16, po którym trener reprezentacji Serbii zdecydował się wziąć czas. Niestety w końcówce pierwszej partii, podobnie jak to miało miejsce w meczu z Włoszkami, w naszych szeregach zaczęły pojawiać się proste błędy. Na nasze szczęście Serbki zupełnie się pogubiły i nie dość, że nie potrafiły wykorzystać momentu słabości "Biało-Czerwonych", to jeszcze same sporo psuły i ostatecznie pierwszy set zakończył się naszą wygraną 25:20. W drugim secie gra Polek się załamała Druga partia zaczęła się lepiej dla naszych przeciwniczek, które kilka razy sprawiły nam problemy swoją zagrywką. Na pierwszej przerwie technicznej nasz zespół tracił trzy punkty, a Nawrocki niepokoił się, że wracają demony z poprzedniego starcia. Niestety jego obawy się potwierdziły, bo błędy, niemal w każdym elemencie, zaczęły się mnożyć i szybko zrobiło się 12:6 dla Serbii. Nasze siatkarki miały spore problemy w ataku i choć rywalki stwarzały sytuację do kontr, to nie potrafiliśmy tego wykorzystać.Trener Nawrocki wprowadził na parkiet kilka świeżych zawodniczek, ale nie przyniosło to spodziewanego efektu. Nasza drużyna w drugiej partii zupełnie zawiodła i nawet mimo niezłej końcówki i kilku zdobytym z rzędu punktom, ostatecznie przegrała ją 17:25.Od początku trzeciego seta Polki miały problem ze skończeniem ataku. Nasze siatkarki nie radziły sobie z serbskim blokiem.Z każdą minutą przewaga Serbek się powiększała. Przy stanie 19:10 na zagrywkę weszła Magdalena Stysiak. Zagrała dwa asy. Był to właściwie jedyny dobry moment naszej drużyny w trzeciej partii. Do końca Serbki kontrolowały sytuację na parkiecie i wygrały 25:16. Polki walczyły, ale to było za mało Rywalki znakomicie rozpoczęły czwartego seta. Polki nadal były pogubione. W ogóle nie funkcjonował atak. Serbki zaczęły od prowadzenia 4:0, po czym o przerwę poprosił Jacek Nawrocki.Przy stanie 5:0 dla ekipy z Bałkanów znowu na zagrywce dobrze pokazała się Stysiak. Po jej serwisie Polki zdobyły trzy punkty. Nasza drużyna nie potrafiła jednak utrzymać dobrego poziomu przez dłuższy czas. Ich gra falowała. W efekcie już na pierwszej przerwie technicznej przegrywały 4:8.Czwarty set miał podobny przebieg do trzeciego. Z każdą piłką przewaga Serbek się powiększała. "Biało-czerwone" próbowały podjąć walkę, ale były bezsilne.Dobrze wyglądały pojedyncze akcje Polek. Atak opierał się właściwie tylko na Magdalenie Stysiak. To było za mało na dobrze dysponowane rywalki. Serbki złapały wiatr w żagle, choć w końcówce miały trochę problemów. Polki goniły, ale nie zdołały przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść i przegrały seta do 21, a cały mecz 1-3. Polska - Serbia 1-3 (25:20, 17:25, 16:25, 21:25) KK, MP